Mateusz Damięcki o roli w "Drugiej Furiozie" i wyrzeczeniach, które zmieniły jego życie
Mateusz Damięcki doskonale wie, że filmowy sukces nigdy nie jest dziełem przypadku. Gdy dziennikarz "The New York Times" wyróżnia jego rolę w "Drugiej Furiozie", a pozytywna wzmianka błyskawicznie obiega internet, aktor reaguje mieszanką wdzięczności, zdziwienia i… charakterystycznej dla siebie pokory. W rozmowie z Kamilą Ryciak opowiedział o wyrzeczeniach, fizycznym wyczerpaniu i rodzinnych kompromisach, które towarzyszyły mu przez rok pracy nad kontynuacją produkcji, która zdążyła już zyskać miano kultowej.

Mateusz Damięcki to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów swojego pokolenia - od lat z niezwykłą konsekwencją poruszający się między filmem, teatrem i telewizją. Publiczność kojarzy go m.in. z filmów "Furioza", "Serce nie sługa", "Kochaj i tańcz" czy licznych ról teatralnych i serialowych. W swoich wyborach artystycznych potrafi łączyć mainstream z projektami wymagającymi emocjonalnie i fizycznie. Jednak w rozmowie z Kamilą Ryciak Damięcki przyznaje, że konsekwencja w pracy aktora ma swoją cenę - zawodową, rodzinną i emocjonalną.
O jego roli usłyszał cały świat. Sukces Mateusza Damięckiego
Choć mogłoby się wydawać, że o produkcjach, o których pisze zagraniczna prasa, mówi się głównie w kontekście kinowych premier, w przypadku filmu "Druga Furioza" wygląda to zupełnie inaczej. Tytuł w ogóle nie trafił do kin, a jego ogromna popularność wybuchła, gdy pojawił się na popularnej platformie streamingowej - gdzie błyskawicznie stał się jednym z najchętniej oglądanych filmów na świecie.
Kamila Ryciak rozpoczęła rozmowę od gratulacji w związku z artykułem w "The New York Times", w którym Mateusz Damięcki został pochwalony. Krytyk porównał rolę Goldena do kreacji Al Pacino w "Człowieku z blizną". Choć medialnie mogło to brzmieć jak bezpośredni komplement, aktor patrzył na sytuację z dystansem. Podkreślił, że artykuł Roberta Danielsa dotyczył filmu, choć faktycznie zawierał wyjątkowo pozytywną wzmiankę o jego roli. W rozmowie zdradził, że o publikacji dowiedział się przypadkiem, co okazało się dla niego miłą niespodzianką.
"Umówmy się, on napisał artykuł o filmie i tam poświęcił mi jedno zdanie. Ale rzeczywiście, można byłoby to tak zinterpretować, że te miłe słowa, akurat najmilsze, jakie podają w tym artykule, są właśnie pod moim adresem", powiedział Damięcki.
Dla aktora najważniejsze pozostaje jednak coś innego: ogrom pracy, który stał za obiema odsłonami projektu: "Ilość pracy, którą włożyliśmy w >>Furiozę<<, zarówno pierwszą, jak i drugą, to jest taka niezwyczajna historia w moim życiu. Dużo preprodukcji, dużo przygotowywania się do samych nagrań, a później taki katorżniczy okres samej pracy na planie filmowym, sporo wyrzeczeń. No i ogromne ryzyko".
Sukces, który przyszedł po premierze w streamingu, nadał tym wyrzeczeniom nowy wymiar - a pozytywna wzmianka w amerykańskiej prasie tylko potwierdziła, że warto było przejść przez ten wymagający proces.
Rola pełna wyrzeczeń i poświęceń, czyli ogromna cena pasji
Kamila Ryciak zapytała Mateusza, jakie były dla niego największe trudności podczas przygotowań do roli w "Drugiej Furiozie". Okazuje się, że najwięcej kosztowało go przestrzeganie ścisłej diety i wszystkie ograniczenia z tym związane.
"Myślę, że ta dieta, która powoduje, że człowiek nie przyjmuje tego, na co ma ochotę, tego, co powinien, ciągłe odmawianie sobie, no to źle działa na głowę. Sam okres przygotowawczy trwał pół roku i same nagrania trwały prawie pół roku. Miałem kiedyś taką sytuację, że rzeczywiście moja żona przed chwilą jadła czekoladę i musiałem uciekać od własnej żony. Wyglądała dla mnie jak taki gigantyczny słoik czekolady", wyznał aktor.

Choć o "Drugiej Furiozie" najczęściej mówi się w kontekście intensywnych przygotowań fizycznych i genialnej charakteryzacji Goldena, Damięcki zwraca uwagę na aspekt, o którym rzadko się wspomina - realne zawodowe i życiowe wyzwania. Wejście w tak wymagającą rolę oznaczało przekroczenie granic, które wcześniej wydawały mu się nieprzekraczalne. Projekt był nie tylko ogromnym obciążeniem fizycznym, ale też źródłem niepewności na każdym etapie produkcji. To wyzwanie dotyczyło zarówno zdrowia fizycznego, jak i życia rodzinnego, harmonii i codziennej rutyny, które musiały ustąpić miejsca intensywnej pracy zawodowej.
"Nie było łatwo, dlatego że chłopcy są w takim a nie innym wieku. Rok temu dokładnie mieli cztery i sześć lat. No i to było ciężkie, dlatego że oni potrzebują ojca, a mnie po prostu cały czas nie było. Duża odpowiedzialność została przeniesiona w stu procentach na moją żonę, która również ma swoje zajęcia, swoją pracę, swoje obowiązki. No i tak to jest. Czasami zastanawiam się, czy ten zawód nie zabiera nam za dużo - on jest taki dziwny i bardzo kapryśny, bo jak się nic nie robi, to jest źle, a jak się robi za dużo, też jest źle. Nigdy nie ma takiej równowagi. Dążymy do niej w naszej rodzinie, ale czasami trudno jest odmówić komuś, kto przynosi ci ciekawy scenariusz. No a mamy oboje zawody artystyczne, więc tym bardziej trudno jest nam to wszystko pogodzić, ale staramy się", wyznał Damięcki.
Czy Damięcki liczy na karierę w Hollywood?
W dalszej części rozmowy Kamila Ryciak zapytała Mateusza, czy po sukcesie "Drugiej Furiozy" spodziewa się propozycji ról zza granicy. Damięcki odpowiedział z charakterystycznym dla siebie dystansem:
"Tak, ja już nic nie myślę. Po tylu latach pracy chciałbym może z jakąś ciekawą puentą zostawić naszą rozmowę, taką bardziej optymistyczną, ale ja już za długo pracuję w tym zawodzie, żeby się na cokolwiek nastawiać. Najpiękniejsze w tej pracy jest to, że w pewnym momencie dzwoni telefon i nagle ktoś zaprasza cię na casting. Idziesz na ten casting, robisz wszystko, co w twojej mocy, żeby wypaść dobrze, i albo wypadasz dobrze, albo nie".
Aktor podkreślił, że takie momenty mogą prowadzić do niespodziewanych, pięknych przygód zawodowych, które potrafią zmienić życie: "Ale czasami kończy się to wielkimi, pięknymi przygodami, które potrafią zmienić moje całe życie o 180 stopni".
Na koniec Damięcki zakończył rozmowę w swoim typowym, żartobliwym tonie:
"Na 2026 rok mam już ustawione przedstawienia w teatrach, więc szanowni producenci... Dzwońcie z propozycjami na 2027, bo tam kalendarza jeszcze nie mam zapełnionego".

Zobacz też:






