Nie tylko Noc Kupały. O pradawnym cyklu natury i domniemanych świętach dawnej Słowiańszczyzny
Pojmowanie czasu w świecie naszych praprzodków i praprzodkiń różniły od dzisiejszego spojrzenia nań nie tyle niuanse, ile istota – ten nie zmierzał bowiem naprzód, lecz raz za razem zataczał koło, powracając niejako do punktu wyjścia. "Okrągła" logika Słowiańszczyzny zrodziła tym samym porządek oparty na cyklicznych przemianach matki natury i z nim właśnie powiązała najważniejsze momenty wspólnotowego istnienia. I choć dziś w zbiorowej wyobraźni pozostała przede wszystkim Noc Kupały (mimo że i ją dotknęło "przechrzczenie"), echa większości dawnych świąt i rytuałów przetrwały po dziś dzień – nawet jeśli ukryto je pod warstwą nowych nazw, znaczeń i symboli.

O przesileniach i równonocach, czyli hipotetyczne ramy słowiańskiego roku
Rozprawianie o świętach w świecie Słowian to nie próba rekonstrukcji kalendarza, a raczej mozolne odsłanianie palimpsestu – pod warstwami chrześcijańskiej symboliki, osadem folkloru i dziewiętnastowiecznym mitotwórstwem kryją się bowiem nie rytuały w postaci czystej, lecz przetworzonej przez stulecia zapomnienia i adaptacji. I choć źródła pozostają skąpe, późne i niejednoznaczne, a część "bogów" czy "świąt" istnieje wyłącznie na kartach romantycznych opracowań, niektóre daty oraz gesty wciąż zdają się tętnić dawnym rytmem.
Tak dzieje się zaś między innymi z przesileniem letnim – to wszak jedyny moment słonecznego cyklu, którego obchody możemy potwierdzić ponad wszelką wątpliwość. Noc Kupały – zwana także Sobótką czy Kupalnocką – opisana została jeszcze w XII wieku przez Helmolda z Bosau, później wielokrotnie stała się natomiast przyczyną świętego oburzenia chrystianizatorów, którzy potępiali ją jako symbol nieobyczajnych (i "diabelskich") praktyk. Rzeczywiście, była to noc wyjątkowa (choć ta stała się już niegdyś bohaterką naszych rozważań). Kościół, nie mogąc jednak wyplenić "dawnych zwyczajów", przyodział je w nowe szaty, nazywając "nocą świętojańską", a tym samym próbując przykryć pogańską afirmację zmysłów i przyrody biblijną postacią. Nie do końca skutecznie. Wianki nadal płyną, ogniska płoną, a pod osłoną współczesnych rytuałów wciąż tli się duch Kupalnocki – nie jako kult czy religia, lecz głęboka, intuicyjna pamięć o nocy, podczas której wszystko może się zacząć od nowa.
Reszta słowiańskich świąt pozostaje dziś przedmiotem mniejszych lub większych domysłów. Najsilniejsza wydaje się przy tym pozycja przesilenia zimowego – choć nie opisano go w źródłach z taką pewnością, jak stało się to w przypadku Kupały, pozostawiło bowiem po sobie równie czytelne ślady. Szczodre Gody (bo tak nazywane są dziś, mimo że nazwa ta pochodzi z późniejszego folkloru) były czasem, gdy światło przegrywało z ciemnością tylko po to, by za chwilę ponownie zwyciężyć. To wtedy, w najdłuższą noc roku, odradzało się symboliczne słońce, a w domach palono ogień, ucztowano, wróżono i zapraszano do stołu dusze przodków. Część z ówczesnych zwyczajów – chociażby dodatkowe miejsce przy stole – przetrwała natomiast do dziś.
Co z wiosną? Niezależnie od tego, czy początek nowego roku liczono od przesilenia zimowego, czy też od równonocy marcowej – była ona momentem przełomowym. Kończył się przednówek, wracało słońce, topniał śnieg, a świat ponownie rodził się do życia. Jare Gody (choć i ta nazwać pozostaje dyskusyjna) – święto odrodzenia i nowego życia – podobnie jak i Kupalnocka, były już zaś tematem jednej z naszych opowieści. Przy okazji warto jednak wspomnieć, że lwia część obrzędów współczesnych świąt wiosennych ma swoje korzenie w czasach przedchrześcijańskich – tyczy się to między innymi kraszanek i ich symboliki czy śmigusa-dyngusa. Ba, nawet obrzęd święcenia ognia w przedświąteczną sobotę może mieć swoje korzenie w rytualnym podpalaniu rozstajów i wzgórz, by "dodać słońcu mocy".
Jesień uchodziła z kolei za czas zbiorów i dziękczynienia – Święto Plonów (jak nazywają je dziś rodzimowiercy i rodzimowierczynie) niekoniecznie było jednak przypisane do równonocy. O wiele bardziej prawdopodobnym terminem wydaje się zakończenia żniw, kiedy ostatnie kłosy symbolicznie ofiarowywano duchom pola. Dziś podobne gesty są na ogół symbolem lokalnych uroczystości dożynkowych – dziękczynienie za płody ziemi pozostaje więc niezmienne.
Poza porami świata, czyli rytuały pradawnej codzienności
Mimo że rytm roku wyznaczały graniczne momenty natury życie wspólnot nie toczyło się wyłącznie od światła do ciemności (i z powrotem). Inne święta, głębiej osadzone w codzienności, obchodzono zaś nie w związku z ruchem słońca, lecz z potrzeby pamięci, przemiany czy inicjacji. One również miały swój czas i swoje miejsce w obracającym się kole – choć dziś to zdaje się zatarte i często nierozpoznane.
Szczególnie miejsce zajmowały Dziady – obchodzono na wiosnę i jesienią, w różnych terminach, zawsze jednak z tym samym przesłaniem: przywołać duchy przodków, nakarmić je, wysłuchać i poprosić o opiekę. Gaszono tedy światła, otwierano okna, rozstawiano miski z kaszą, rozpalano ognie na rozstajach dróg. Wschodniosłowiańska Radunica, krakowska Rękawka, litewskie ogniska, białoruskie uczty, wszystko to różne warianty tej samej idei – przekonania, że zmarli wciąż są częścią wspólnoty. Kościół przekształcił te praktyki w Zaduszki, ale pamięć o Dziadach przetrwała nie tylko w mickiewiczowskiej wersji, lecz w setkach małych, ludowych gestów – od cmentarnych świateł po ciche podszepty nad grobami.
Swoje miejsce miała też najprawdopodobniej Swadźba, czyli uroczystość zaślubin – pojawia się ona w niektórych rekonstrukcjach jako rytuał wiosenny lub letni, związany z afirmacją życia i wspólnoty. Choć nie potwierdzono jej we wczesnych źródłach, idea publicznego błogosławienia pary i zjednoczenia rodów wpisuje się w logikę dawnego roku, podobnie jak święta zbiorowego przejścia czy inicjacji młodzieży (znane ze źródeł bałtyjskich), rekonstruowane przez etnografów i etnografki jako moment wprowadzenia w dorosłość. Niektóre lokalne tradycje wspominają też o świętach pasterskich lub leśnych – w tym miejscu wymieniane jest między innymi Stado, które według hipotez mogło wiązać się z rytualnym rozpoczęciem wypasu i ochroną stad. W tradycji ludowej wschodniej Polski i Białorusi pojawiają się natomiast echa Kresowiny – symbolu końca okresu wegetacji i symbolicznego zamykania lata, być może wywodzącego się z archaicznych świąt przejścia.
Większość tych rytuałów nie miała jednej, ustalonej daty ani uniwersalnej formy – były lokalne, ustne, praktykowane, ale nie zapisywane. Tym trudniej odtworzyć dziś oryginalne znaczenia tychże bez popadania w nadinterpretację. Ale jeśli potraktować je nie jako liturgię, lecz gest zbiorowej potrzeby sensu, wpisanej w rytm natury i życia – mogą okazać się dalekie od realiów reliktu przeszłości, pozostając żywym językiem doświadczenia – takim, który przemawia, choć nie został zapisany; trwa, choć nikt go nie naucza; powraca, mimo że nie jest już przywoływany. Bo nawet jeśli zapomnieliśmy słów, pamiętamy melodię. A koło – jak to koło – nie pyta, czy chcemy w nim uczestniczyć. Toczy się dalej.