"Szczęśliwi lampek nie liczą". Szopka w Ptaszkowej i jej rodzinna historia
W Ptaszkowej - wsi położonej niedaleko Nowego Sącza, pośród wzniesień Beskidu Niskiego - od lat istnieje miejsce, która, mimo skromnych początków, funkcjonuje dziś jako wielowątkowa opowieść o tradycji, pamięci i konsekwencji. Reporterka "halo tu polsat", Ania Rubaj, odwiedziła szopkę (i towarzyszącą jej instalację świąteczną), która wznosi się na posesji rodziny Jurczyńskich; ta, choć formalnie pozostaje własnością prywatną, w praktyce - na kilka tygodni w roku - staje się otwartą przestrzenią, przyciągającą tłumy gości i gościń.

Od kilku lampek do świetlnego widowiska
Trudno nie odnieść wrażenia, że skala przedsięwzięcia wykracza daleko poza to, co zwykło się określać mianem "przydomowych dekoracji". Światła wypełniają bowiem przestrzeń niezwykle gęsto, tworząc coś na kształt świetlnej architektury. Nie chodzi jednak wyłącznie o efekt wizualny.
Kamil Jurczyński, autor instalacji, wyjaśniał, że początki były bardzo skromne - jeszcze w latach dziewięćdziesiątych jego ojciec zaczął stopniowo oświetlać dom oraz ogród. Z czasem pojawiła się myśl o szopce, która przez lata pozostawała marzeniem, aż w 2014 roku doczekała się pierwszej pełnej realizacji. Choć dziś miejsce bywa porównywane do parku rozrywki, Jurczyński podkreśla, że to wciąż prywatny projekt, rozwijany konsekwentnie według jednej wizji. Po odejściu ojca - w 2022 roku - projekt stał się również formą pokoleniowej kontynuacji.
"Przed śmiercią zapytał mnie, czy dam radę to kontynuować. Powiedziałem, że spróbuję, pod warunkiem że będzie mi pomagał z góry", wspominał.
Dziś w przygotowania angażują się także synowie Kamila Jurczyńskiego, którzy - jak sam mówi - mimo wieku coraz chętniej "grzebią przy lampkach", "nasiąkając" niejako rodzinnym zwyczajem.
Pół roku pracy dla kilku tygodni światła
Szopka w Ptaszkowej została pomyślana jako przestrzeń wielowątkowa - obok właściwej części pojawiają się elementy bardziej narracyjne i symboliczne, w tym postacie mikołajów czy reniferów, a także motywy bieguna północnego. Osobne miejsce zajmują sceny biblijne - Arka Noego, Arka Przymierza czy przejście przez Morze Czerwone. Jak podkreśla Jurczyński, od początku chodziło o połączenie rozrywki z warstwą edukacyjną.
Dla Angeliki, żony Kamila, miejsce to ma także bardzo osobisty wymiar. To właśnie podczas jednej z wizyt przy iluminacjach zaczęła się historia, która z czasem przerodziła się w małżeństwo - dlatego szopka stała się dla niej częścią prywatnej biografii, a nie tylko sezonowym projektem.
Przygotowania do każdej edycji rozpoczynają się... już pod koniec sierpnia. Przez kolejne miesiące elementy są znoszone, sprawdzane, naprawiane i układane na nowo. Jak przyznaje Angelika, w praktyce oznacza to niemal pół roku intensywnej pracy.
W tym sezonie instalacja liczy orientacyjnie około 140-150 tysięcy lampek - choć, jak zastrzega gospodarz, dokładne liczby nie są tu najważniejsze.
"Szczęśliwi lampek nie liczą", stwierdził.
Reakcje odwiedzających są zazwyczaj natychmiastowe. Pojawia się zdziwienie, krótkie "wow", a przy tym komentarze o skali całego przedsięwzięcia. Szopka pozostaje przy tym miejscem całkowicie bezpłatnym - bez biletów i skarbonek. Jedyną formą zbiórki są działania wolontariuszy i wolontariuszek, którzy przed wejściem zbierają środki na leczenie najmłodszych.
Jak podkreśla Jurczyński, element ten daje dodatkową motywację, by co roku pracować dłużej, spać krócej i rozwijać projekt - mimo zmęczenia.
Światła w Ptaszkowej gasną dopiero wraz z końcem sezonu. To, co je uruchamia, działa jednak znacznie dłużej - przekazywane z pokolenia na pokolenie, bez liczenia lampek, ale z pełną świadomością, po co one tam są.

Zobacz też:






