Jare Gody, czyli o słowiańskim witaniu wiosny i rytuałach, które przetrwały wieki

Kamil Olek

Kamil Olek

Pierwszy dzień wiosny już dawno przestał kojarzyć się z nowym początkiem, a przez to i szansą na przywrócenie równowagi czy mniej lub bardziej metaforyczny powrót do życia. Dziś przychodzi bowiem niemal niezauważalnie – rozmyty w pędzącej codzienności, z której pory roku znikają znacznie szybciej, niż mogłoby się wydawać. A jednak – gdzieś głęboko, pod całunem współczesności, coś wciąż zdaje się przypominać, że właśnie teraz powinno rozpocząć się nowe. Tak, jak działo się to przez setki lat. I choć słowiańskie Jare Gody dawno przepadły w mrokach historii, ich całkiem wyraźne ślady wciąż mają się dobrze (pomimo wieków wykorzeniania ich prawdziwej genezy). I nie chodzi jedynie o osławioną marzannę.

Marzanna
Marzanna123RF/PICSEL

W kręgu bóstw wiosennej równonocy. Marzanna, Dziewanna i Jaryło

W świecie naszych praprzodków zimowo-wiosenna granica między życiem a śmiercią bywała na ogół cienka niczym ostatni marcowy lód. Przednówek – czas, kiedy stan zapasów nieuchronnie zbliżał się do wyczerpania, a na nowe plony wciąż czekano – rokrocznie pochłoniał zaś niemożliwą dziś do określenia liczbę istnień. Dziwić nie powinno więc, że 21. dzień marca miał dla Słowian znaczenie niemal rytualne. By zapewnić sobie przychylność sił przyrody i otworzyć drogę dla wiosennego odrodzenia, niezbędne było jednak odprawienie w niepamięć tego, co stare, mroczne i niekoniecznie przychylne, a co za tym idzie – domknięcie rocznego cyklu świata.

Nim zaczniemy jednak dywagacje na temat ówczesnych bóstw i sił, którym oddawano część, należy przypomnieć, że na Słowiańszczyźnie nie istniał jeden, z góry określony, panteon tychże – kulty przychodziły i odchodziły, zmieniały imiona, oblicza czy znaczenia. Mimo to w opowieściach, zwyczajach i innych formach, które przetrwały do naszych czasów, wciąż pobrzmiewają echa tamtych wierzeń. I choć często kryją się one pod warstwami późniejszych interpretacji – pozwalają zrekonstruować dziś choć część świata, w którym każdy kamień, każde drzewo i każdy strumień mógł być domem ducha.

Istotne miejsce zajmowała między innymi Śmiercicha – zwana też Marzanną, Morą czy Moreną – pani zimy i śmierci, która przez długie miesiące trzymała świat w lodowym uścisku, nierzadko opóźniając swoje odejście do granic wytrzymałości. Jej los każdorazowo był jednak przesądzony – wraz z nadejściem wiosny traciła bowiem panowanie nad światem, a przestawiającą ją kukłę wynoszono poza granice wsi. Tam – w zależności od miejsca i zwyczaju – palono ją lub topiono w rzece, a często, dla pewności, przeprowadzano oba rytuały. Wierzono przy tym, że wraz z nią odejdzie wszystko, co martwe, chore i złe. Lekceważącym zaś tradycje – biada. Dotknięcie kukły po wrzuceniu do wody miało bowiem prowadzić do... uschnięcia rąk, oglądanie się za siebie z kolei – ściągnięcie nieszczęścia.

Dziś topienie marzanny, pozbawione swojej rytualności, jest na ogół zabawą dla najmłodszych, warto pamiętać jednak nie tylko o korzeniach owego zwyczaju, ale i wielowiekowych próbach jego wyrugowania. Kościół już od średniowiecza potępiał podobne tradycje, uznając je za przejaw "pogańskich zabobonów" (choć w międzyczasie usilnie starano go dopasować do własnej historii) – mimo to ludowa tradycja okazała się silniejsza niż jakiekolwiek zakazy. I całe szczęście.

Część współczesnych badaczy i badaczek uważa jednak, że Marzanna czy Śmiercicha nie była jedynie "tą złą", a – podobnie jak grecka Persefona czy germańska Hel – miała dwa oblicza. Wiosennym była podobno Dziewanna, bogini urodzaju, utożsamiana z rzymską Dianą, o kult której do dziś trwają jednak spory  pierwsze wzmianki o niej pochodzą bowiem dopiero z XV wieku (konkretniej z kroniki Jana Długosza). Imię rzekomej boginii zachowało się też w zielu, którego przez wieki używanym w rytuałach ochronnych, jednak związek ten pozostaje dziś niejasny. W niektórych rejonach Słowiańszczyzny obrzęd topienia Marzanny miał ciąg dalszy (który mógł, choć nie musiał być związany z Dziewanną) – do wsi przynoszono bowiem ozdobioną zieloną gałązkę, zwaną gaikiem czy latkiem, czemu towarzyszyły pieśni, a co symbolizowac miało "zastąpienie" Śmiercichy nowym życiem. I ten zwyczaj zaadaptowano w czasach postpogańskich i uczyniono z niego element chrześcijańskiego Pentecost (znanego szerzej jako Zielone Świątki).

W niektórych regionach (szczególnie u Słowian południowych) 21 marca "na scenę" wkraczał Jaryło – jego młody wizerunek łączył się natomiast z ideą cykliczności natury. Stare musiało bowiem ustąpić, by narodziło się nowe. W obrzędach Jaryło pojawiał się między innymi jako jeździec na białym koniu, niosący zielone gałęzie lub kłosy zboża – znaki budzącej się przyrody. Zdarzało się również, że bóstwu towarzyszyły wiosenne korowody – z pieśniami i tańcami, które miały zapewnić urodzaj przez cały kolejny rok. I choć mogłoby się wydawać, że nazwa Jare Gody pochodzi właśnie od jego imienia, w rzeczywistości oba pojęcia wywodzą się od wspólnego prasłowiańskiego rdzenia – "jar-" (oznaczającego "wiosnę", "młodość" czy "siłę życiową"), a bezpośredni związek między świętem a kultem jest jedynie niepotwierdzoną hipotezą.

A skoro bogowie zostali już przywołani, światy martwych i żywych rozdzielone, a stara zima odesłana w niebyt - czas przyjrzeć się i reszcie ówczesnych obrzędów. Bo Jare Gody to nie tylko rytuały ku czci bóstw, ale i codzienne, choć na wskroś symboliczne gesty. Te, które niepostrzeżenie przetrwały do dziś, chociaż "przebrane" w sposób, który nierzadko uniemożliwia ich rozpoznanie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Od świętego ognia po "ukradzione" kraszanki, czyli o obrzędach Jarych Godów

Niewielu – a szkoda – wie, że ogrom zwyczajów i obrzędów przejętych później przez te czy inne religie, ma swoje korzenie w wierzeniach pogańskich. Przetrwały, choć przebrane w nowe szaty i opatrzone “innowacyjnymi" (na swój sposób) etykietami. Prawda pozostaje jednak znacznie starsza, nieco bardziej dzika i – nie ukrywajmy – zdecydowanie ciekawsza.

Zacznijmy od ognia, który u Słowian towarzyszył niemal wszystkim najważniejszym świętom, wierzono bowiem w jego oczyszczającą i apotropeiczną moc. Podczas równonocy wiosennej wielkie ogniska rozniecano tym samym na wzgórzach, w polach, przy drogach i wszędzie tam, gdzie płomień mógł przypomnieć Słońcu, że czas powrócić na właściwe tory, a także wskazać drogę dobrym duchom, odstraszając przy tym te złe. Słowiańskie święte ognie wbrew pozorom przetrwały, choć zaadaptowane do kościelnych potrzeb – obrzędy Wielkiej Soboty do dziś łączą się bowiem ze święceniem ogień. Tego, który wcześniej płonął na słowiańskich wzgórzach.

Ogień to jednak nie wszystko, woda uchodziła bowiem za równie istotną, co i on. W Jare Gody oblewano się wodą z wielu powodów – przede wszystkim jednak, by zmyć z siebie (i to dosłownie) wszystko, co mogło się kojarzyć z zimowym zastojem. Podobny cel osiągnąć miało smaganie się witkami – na ogół wierzbowymi, symbolizującymi płodność. Uderzenie miało ponadto zostawić ślad – ufano, że dopiero wtedy zadziała tak, jak powinno. I w tym przypadku podejmowano próby wyrugowania zwyczaju, co udało się jednak jedynie połownicznie, stąd i popularny dziś śmigus-dyngus. Nawet w "ochrzczonej" wersji wciąż pobrzmiewa jednak pogański duch.

Co jeszcze? Ano, jajka. Jajko od wieków stanowi bowiem symbol życia, początku i nowego cyklu. Przy okazji Jarych Godów przygotowywano je więc w formie doskonale znanej i dziś  gotowano w cebulowych łupinach, korze dębu czy roślinnych sokach, a następnie ofiarowywano, rzucano w bruzdy, zakopywano w polu lub ofiarowywano przodkom. Wszystko w celu zapewnienia urodzaju. Zwyczaj przjęty został zaś niejako “w całości" - mimo zmiany znaczenia jest to jednak tylko nowa warstwa starej magii.

A, jeszcze jedno. Sprzątanie. Wierzcie lub nie, ale "wiosenne porządki" mają ścisły związek ze słowiańskimi tradycjami, jednak przed wiekami nie miały za wiele wspólnego z estetyką. Były za to rytuałem wymiatania złych mocy z chaty – z lęku przed nieprzychylnymi mocami, chorobami i złem. I wydaje nam się, że choć odrobina ówczesnych motywacji przetrwała do dziś.

I być może świat pędzi dziś za szybko, by choć na chwilę zadumać się nad zmianą pory roku. Ale gdzieś pod całą nowoczesnością wciąż mruga pamięć o Jarych Godach. O świecie, w którym ludzie wiedzieli, że życie trzeba sobie wywalczyć. O ogniu, który coś kończy, i wodzie, która daje początek. I może właśnie dlatego, co roku, czekamy. Na ten jeden dzień, kiedy wszystko zaczyna się od nowa.

Zobacz też:

halo tu polsat
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?