Kto jeszcze pamięta święta w PRL? Karp w wannie, na choince bombki jak sople, muchomorki i śnieg z waty

Beata Łajca

Beata Łajca

Zorganizowanie świąt w tamtych czasach wymagało umiejętności iście kaskaderskich. Trzeba było ugotować tradycyjne potrawy i zorganizować choćby skromne upominki, ale sklepowe półki świeciły pustkami. O żywą choinkę też było trudno, na szczęście (lub nieszczęście) pojawił się nowoczesny wynalazek, który mniej więcej przypominał iglaste drzewko. Zapraszamy w sentymentalną podróż do świąt Bożego Narodzenia w czasach PRL.

Sklep "Społem" w 1976 roku
Sklep "Społem" w 1976 rokuAndrzej WiernickiAgencja FORUM

W czasach słusznie minionych, w przestrzeni publicznej Boże Narodzenie nazywano gwiazdką. Ewentualnie wystarczało samo słowo święta, bez wyjaśnienia, jakie dokładnie. Pewnie hołdująca świeckim tradycjom władza najchętniej wymazałaby je całkiem z kalendarza, ale o tym nie mogło być mowy. Z jednej strony dlatego, że były bardzo ważne dla wszystkich obywateli, z drugiej - dawały okazję do napędzenia polskiej gospodarki, a z trzeciej - wspaniałą szansę na pokazanie, jaka ta władza jest łaskawa.

W kolejce do "Społem", w kolejce po karpia

Bo dla swoich obywateli organizowała bowiem wszystko, czego potrzebowali, przynajmniej w oficjalnych komunikatach, bo oczywiście, to "wszystko" też nie wystarczało. Niemniej jednak w grudniu przed drzwiami sklepów Społem czy Domów Towarowych, na długo przed otwarciem, ustawiały się długie kolejki tych, którzy wiedzieli, że coś "rzucili".

Karpia można było dostać tylko świeżego, a widok smutnej rybki czekającej w wannie na przypieczętowanie swojego losu pamiętamy wszyscy. Ryba była znakiem rozpoznawczym tych świąt. Miała nawet specjalnie dedykowane półmiski w kształcie rybiej sylwetki. Ale oprócz nich modne były również rybne karafki i kieliszki, chociaż to, co w nich spożywano, było dla ryby jedynie towarzystwem.

Ale wiadomo - post to tylko w Wigilię. Mięsa i wędlin właściwie w ogóle nie kupowano w PRL - trzeba było je zdobyć lub "załatwić". Trochę łatwiej było z prezentami i ozdobami, bo handlarze przygotowywali się do grudnia przez dobre parę miesięcy, a tuż przed świętami organizowano kiermasze i targi, często na świeżym powietrzu (np. najsłynniejszy na Placu Defilad) lub w i pod halami targowymi (równie słynna Hala Mirowska). I tutaj pojawiały się one - bombki.

Dumny właściciel choinki w Warszawie w 1978 roku
Dumny właściciel choinki w Warszawie w 1978 rokuJerzy MichalskiAgencja FORUM

Brzydka choinka z "Argedu" i najpiękniejsze na świecie bombki z Chorzowa

Piękne, kolorowe i ręcznie dekorowane bombki z Wytwórni Wyrobów Szklanych w Chorzowie miał w swoim domu każdy z nas, a niektórzy nadal są ich szczęśliwymi posiadaczami (dzisiaj mogą bowiem zyskiwać ogromne wartości). Ozdoby przyjmowały nie tylko kształt barwnej kuli - były też sople, szyszki, muchomorki, krasnoludki... A delikatnym precjozom towarzyszyły ozdoby klejone z papieru lub kolorowej folii (co dzisiaj znów jest modne pod nazwą DIY - z ang. "zrób to samemu").

zdjęcie szczęśliwej pracownicy fabryki bombek z 1977 roku
zdjęcie szczęśliwej pracownicy fabryki bombek z 1977 rokuAndrzej WiernickiAgencja FORUM

Paradoksalnie najtrudniej było dostać żywą choinkę, zwłaszcza w małych miejscowościach, a i w tych dużych misja zdobycia drzewka, której nieodłącznym etapem było stanie w kolejce, nie zawsze kończyła się sukcesem. W latach 60. i 70. popularne były sztuczne choinki z "Argedu", o których mówiono, że są równie ładne, jak prawdziwe, chociaż wyglądały jak bardzo dalekie i bardzo ubogie krewne dzisiejszych sztucznych drzewek.

Razem z tymi dość pokracznymi wynalazkami reklamowano też elektryczne lampki, które tylko teoretycznie były bezpieczniejsze od używanych ledwie chwilę wcześniej prawdziwych świec na specjalnych klipsach. Peerelowskie światełka choinkowe nagrzewały się bowiem do bardzo wysokich temperatur i łatwo było nie tylko się nimi poparzyć, ale też stopić choinkowy łańcuch.

Bo na choince oprócz bombek musiały być łańcuchy i obowiązkowo - anielskie włosy lub kłębki waty imitujące śnieg. Do tego długie cukierki w błyszczących owijkach, orzechy lub dekoracje ze słomy, które można było kupić w "Cepelii". A na samym czubku szklany szpic, a gdy go nie było - foliowa lub papierowa gwiazda. W końcu, po tygodniach stania w kolejkach, a potem przy kuchni i strojeniu mniej lub bardziej realnie wyglądającego drzewka, przychodził czas na ten wyjątkowy moment, czyli kolację wigilijną.

Zapach kapusty, ryby i cytrusów

Wieczerza zaczynała się w momencie, gdy zabłysła pierwsza gwiazdka - tradycyjnie od modlitwy i dzielenia opłatkiem. Potem pojawiał się barszcz z uszkami lub kapuśniak, pierogi, wspomniany już karp, śledzie, w niektórych domach smażone racuchy, kluski z makiem, czasem, bardziej na wschodzie, kutia. W kwestii menu peerelowska wigilia nie różniła się specjalnie od aktualnej - w końcu nadal hołdujemy kulinarnym tradycjom świątecznym.

Ale gwiazdka była świetną okazją do "rzucenia na rynek" towarów zazwyczaj deficytowych, lub niedostępnych wcale. To w grudniu płynęły do Polski Ludowej transporty z cytrusami, które właśnie w tym czasie zyskiwały popularność (chociaż Gomułka twierdził, że to fanaberia, bo kiszona kapusta ma tyle samo witaminy C). Dzisiejsi dorośli mogą jeszcze pamiętać prezenty choinkowe w postaci pomarańczy i słodyczy zapakowanych, oczywiście, w "foliówkę" ze świątecznym motywem. A i jakaś zabawka czasem się znalazła, a młody obdarowany człowiek cieszył się nią kilkakrotnie dłużej, niż robi to dzisiaj.

To, że w święta w PRL można było nacieszyć się tym, co przez resztę roku było praktycznie niedostępne dla ogółu obywateli, z pewnością ma ogromny wpływ na to, jak je dzisiaj wspominamy. A zapach pomarańczy czy mandarynek w wielu z nas automatycznie uruchamia najrzewniejsze wspomnienia dawnych lat. Nie warto jednak malować w przesadnie żywych kolorach tej szarej rzeczywistości. Bo zmywając talerze z babcinej zastawy po wigilijnej kolacji, każda pani domu z wytęsknieniem czekała na inną pierwszą gwiazdkę dającą nadzieję. A okazały się nią dopiero słynne słowa Joanny Szczepkowskiej z 1989 roku.

Reklama świąteczna sklepów "Społem" z wykorzystaniem Fiata 125 p zwanego "Jamnikiem"
Reklama świąteczna sklepów "Społem" z wykorzystaniem Fiata 125 p zwanego "Jamnikiem"Andrzej WiernickiAgencja FORUM
halo tu polsat
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas