Tego nie mogło zabraknąć u prawdziwej elegantki. Kultowe kosmetyki czasów minionych
Beata Łajca
Jedno mydło do mycia i prania. Jeden krem do twarzy, ciała, włosów i... pastowania butów. Łatwo nie było, ale one potrafiły sobie radzić. Chociaż elegantki czasów PRL mogły tylko pomarzyć o zagranicznych kosmetykach, to miały ogromną przewagę nad koleżankami zza wschodniej granicy. Bo w Polsce prężnie działały fabryki kosmetyków, a ich wyroby stały się wręcz kultowe. Ich nazwy, wygląd i zapach pamiętamy do dzisiaj.
Słynne puste półki w sklepach nie dotyczyły kiosków RUCH. Te małe, ciasne budy stały na każdej większej ulicy i były zaopatrzone jak prawdziwa peerelowska drogeria. W kioskach można było kupić mydło, szampon, perfumy, a wszystko opatrzone logo polskich firm.
Bez "Białego Jelenia" ani rusz
Większość z nas doskonale pamięta zapach tej niepozornej kostki. "Białego Jelenia" produkowano w Polsce od 1918 roku w Fabryce Przetworów Tłuszczowych w Trzebini, a w PRL po prostu nie dało się bez niego funkcjonować. Nazwa mydła zainspirowana została legenda o św. Hubercie, który zobaczył białego jelenia podczas polowania. Na początku między rogami zwierzęcia na kostce mydła znajdować się krzyż, ale po wojnie zrezygnowano z używania religijnego symbolu.
Szare mydło stosowano do mycia ciała i włosów, do prania i czyszczenia... właściwie do wszystkiego. I w każdej tej roli sprawdzało się idealnie. Dzisiaj wiele osób wraca do tradycyjnego "Białego Jelenia" lub podobnych produktów, bo są wyjątkowo łagodne dla skóry i hipoalergiczne. A w PRL w szarym mydle można było także... rzeźbić i to nie tylko na zajęciach praktyczno-technicznych.
Kultowy krem do wszystkiego, od twarzy po... buty
To najpopularniejszy krem na świecie. Jego produkcję rozpoczęto jeszcze w 1911 roku, a do dzisiaj skład kultowego kosmetyku prawie się nie zmienił, podobnie jak charakterystyczne okrągłe metalowe pudełko, w które jest pakowany.
Od 1925 krem Nivea, bo o nim mowa, zaczęto produkować także w Polsce, w Pebeco — Wytwórni Specyfików Beiersdorfa. To dlatego w PRL krem Nivea można było kupić w każdym kiosku za niewielkie pieniądze. Za naszą wschodnią granicą nie było już takiej możliwości, dlatego przedsiębiorczy Polacy handlowali tym towarem z sąsiadami, czyniąc sobie z tego dodatkowe źródło dochodu.
Reklamowano go jako produkt ochronny i nawilżający, na skórę twarzy i ciała. Ale Polki znalazły mu dużo więcej zastosowań. Używały go m.in. do nabłyszczania włosów i opalania, a czasem nawet... pastowania skórzanych butów.
Pokrzywowy czy Familijny?
Do włosów cienkich, farbowanych, zniszczonych, kręconych, blond... Rodzaje dzisiejszych szamponów można mnożyć w nieskończoność. Kilkadziesiąt lat temu eleganckie kobiety nie musiały się zastanawiać nad tym jaki mają typ włosów, bo szamponów do wyboru miały zaledwie 2 lub 3.
Najczęściej wybierany był Szampon Familijny w brzydkiej niebieskiej butelce, którym, jak sama nazwa wskazuje, można było myć włosy całej rodziny. To ta uniwersalność zadecydowała o jego popularności w tych trudnych czasach.
A jeśli jakaś elegantka chciała bardziej zadbać o swoje włosy, mogła kupić słynny szampon pokrzywowy marki Pollena. Z wyglądu był jeszcze mniej zachęcający niż Familijny, bo w pierwszych przezroczystych butelkach można było podziwiać jego bagnisto-zielony kolor. Ale miał swoje zwolenniczki, chociaż bardzo szczypał w oczy. Dla najmłodszych, którzy tego szczypania mogliby nie znieść, był jeszcze szampon Bambi, produkowany również przez Pollenę.
Na włosy, na skórę, a czasami do picia - woda brzozowa
To chyba najbardziej znany specyfik czasów PRL, chociaż jego sława nie wynika tylko z właściwości pielęgnacyjnych. W słynnej scenie z "Misia" widzimy mężczyznę, który w kiosku RUCH-u kupuje i na miejscu wypija wodę brzozową, z pewnością nie po to, aby zadbać o swoją skórę, chociaż to właśnie do tego celu została stworzona.
Wodę uzyskuje się przez destylację liści i pąków brzozy. Jej właściwości były znane już w czasach starożytnych, a w Polsce zyskała popularność w latach 60. i 70. Woda brzozowa świetnie oczyszcza skórę redukując nadmiar sebum, tonizuje ją, łagodzi podrażnienia i przeciwdziała trądzikowi. W PRL używano jej jako płukanki do włosów, bo dodawała blasku, wzmacniała i przyspieszała ich wzrost.
To kolejny hit PRL, który wraca do łask na fali popularności naturalnych kosmetyków. Tym razem najwięcej mówi się o jego właściwościach przeciwzmarszczkowych, wynikających z zawartości betuliny.
Dla dojrzałych kobiet Pani Walewska
Piękny kobaltowy słoiczek ze złotymi detalami, a w nim krem o charakterystycznym zapachu dla dojrzałych kobiet. Pani Walewskiej nie da się pomylić z żadnym innym kosmetykiem, chociaż do polskich sklepów trafił dość późno, do dopiero w 1971 roku, gdy rozpoczęto jego produkcję w krakowskiej fabryce "Miraculum".
Pani Walewska to nie tylko krem przeciwzmarszczkowy, ale też perfumy, które kusiły zapachem i wyglądem. Eleganckie opakowania sprawiały, że kobiety w PRL utożsamiały tę linię z luksusem i klasą. Dlatego stała się tak popularna, a sentyment do marki trwa do dzisiaj, bo Panią Walewską można kupić w każdej większej drogerii.
Zapachnieć jak Paryż
Polskie kobiety marzyły o tym, żeby ubierać się, czesać i pachnieć jak gwiazdy "Dynastii" - być może w ich mniemaniu Alexis skraplała się codziennie Chanel nr 5. O francuskich perfumach mogły zapomnieć, ale "Być może..." było dostępne w każdym sklepie z kosmetykami.
"Być może... Paryż" były pierwszymi z całej linii perfum produkowanej w państwowych zakładach Pollena-Uroda. Małe flakoniki, które idealnie mieściły się w każdej torebce, szturmem zdobyły polski rynek. Z czasem pojawiło się kilka innych zapachów - Nowy Jork, Londyn Rzym... ale to ten paryski pozostał najpopularniejszy. Perfumy "Być może..." pozwalały przez chwilę poczuć się jak kobiety z zachodu, które mogły podróżować po całym świecie. Genialny marketing trwa do dziś, bo perfumy można jeszcze kupić w niektórych sklepach.
Kosmetyki do makijażu? Koniecznie marki Celia
Fenomen marki Celia zaczął się od pomadki, która powstała w 1959 roku w firmie Inco-Veritas. Bardzo charakterystyczny dla tamtych czasów był też puder prasowany w złotym pudełeczku z lusterkiem. Z czasem kosmetyki Celia można było kupić w każdym kiosku, a panie ochoczo z tej możliwości korzystały, chociaż nie zawsze było to wygodne.
Wystarczy wspomnieć o tuszu do rzęs w kamieniu, do którego była dołączona mała szczoteczka. Żeby pomalować się tym specyfikiem trzeba było ów grzebyczek nieco nawilżyć, stąd kosmetyk nazywano powszechnie... plujką. Czarna maź skutecznie sklejała rzęsy, a to nastręczało kolejnych problemów. Małe włoski trzeba było bowiem rozdzielać, chociażby igłą, żeby uzyskać estetyczny makijaż.
Innym hitem Celii była zielona pomadka. Jej działanie polegało na utlenianiu barwnika po nałożeniu na usta. Z czasem zieleń zmieniała się w głęboką czerwień, co w tamtych czasach musiało być prawdziwą magią.
Brutal - tylko dla "prawdziwych mężczyzn"
A co z panami? Chociaż w czasach PRL raczej stronili od pielęgnacji, to w sławnych kioskach RUCH-u nie brakowało produktów także dla nich. A nazwy tych specyfików dużo mogą nam powiedzieć o ich mentalności. Bo kto chciałby pachnieć jak Brutal...
A jednak linia o tej mało wysublimowanej nazwie, od 1977 gdy powstała w zakładach "Polleny" zdominowała polski rynek. Z czasem produkcję przejął zakład "Miraculum", a woda toaletowa Brutal miała być odpowiedzią na francuskie perfumy Brut, których podobno używał Elvis Presley i Mohammed Ali.
Sposób, w jaki reklamowano Brutala, dzisiaj nie miałby szans zaistnieć w mediach. Ale w PRL słowa o męskiej sile i szorstkości, której pragną kobiety, bo tylko udają swoją emancypację, trafiały idealnie do wyobraźni panów. Zapewne nadal niektórzy mogliby się utożsamiać z tym przekonaniem, ale na szczęście są w mniejszości, podobnie jak ci, którzy mówią, że "kiedyś było lepiej".
Zobacz też: