Czy czwórka stanie się piątką? O polskich triumfatorach (i triumfatorce) Konkursu Chopinowskiego
Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny imienia Fryderyka Chopina należy do nielicznego grona wydarzeń, które wymykają się prostym definicjom. Nie jest wszak li i jedynie rywalizacją, ani też festiwalem jakich wiele (choć przez kilka jesiennych tygodni polska stolica niemal na każdym kroku zdaje się brzmieć mazurkami, polonezami i preludiami). To raczej swoisty rytuał – cykliczny sprawdzian artystycznego sumienia, w którym muzyka Chopina staje się miarą piękna. Jak do tej pory Polska czterokrotnie zapisała się złotymi zgłoskami w historii pianistycznych zmagań – po raz ostatni w roku 2005; dziś jednak, gdy w Warszawie trwa trzeci etap XIX edycji Konkursu, pytanie o szansę zamiany czwórki w piątkę, ponownie nabiera aktualności.

Kim byli dotychczasowi triumfujący? I kto już wkrótce może stać się piątym w historii?
1949 – Halina Czerny-Stefańska
Halina Czerny-Stefańska była pierwszą kobietą z Polski, która wyniosła rodzimą szkołę pianistyczną na szczyt odradzającego się świata. W czasach, gdy Europa dopiero podnosiła się z ruin, a dźwięk fortepianu bywał jednym z nielicznych ocalałych symboli kultury, jej interpretacje mazurków Chopina przypomniały, że wrażliwość i precyzja mogą współistnieć, że polski styl wykonawczy nie potrzebuje kompromisów ani egzotycznych ozdobników. Zdobyła I nagrodę ex aequo z Bellą Dawidowicz – decyzję jurorów tłumaczono dyplomacją, lecz historia pokazała, że to właśnie Czerny-Stefańska uosabiała to, co w chopinizmie najistotniejsze: śpiewność, liryzm i melancholijną powściągliwość. Przez kolejne dekady przemierzała świat od Tokio po Buenos Aires, grała z Boultem, Mehtą i Soltim, a w salach koncertowych od Moskwy po Londyn słuchacze i słuchaczki rozpoznawali w jej brzmieniu ton polskiego fortepianu – miękki, śpiewny, pełen oddechu. Występowała niemal do końca życia (zmarła w 2001 roku), zasiadała w jury Konkursu, kształciła pianistów i pianistki, przekazując im, że tradycja nie może być tylko wspomnieniem, lecz powinna żyć w dźwięku i geście.

1955 – Adam Harasiewicz
Sześć lat później Adam Harasiewicz przeniósł polską pianistykę w sam środek historii. Jego zwycięstwo nad Władimirem Aszkenazym było nie tylko artystycznym sukcesem, ale i symbolicznym starciem dwóch światów – Wschodu i Zachodu, emocji i konstrukcji, swobody i dyscypliny. Harasiewicz, pianista o krystalicznej technice i subtelnej frazie, szybko stał się ambasadorem polskiej kultury: otwierał rok chopinowski w siedzibie ONZ, nagrywał albumy kompletem dzieł mistrza, koncertował w Brukseli, Wiedniu, Nowym Jorku. Mówił, że brzmienie fortepianu powinno być miękkie nawet w fortissimo – bo siła, pozbawiona delikatności, jest tylko hałasem. Uczył, że w muzyce Chopina najważniejsza jest wewnętrzna równowaga – i to właśnie on, bardziej niż ktokolwiek inny, ukształtował ideał pianisty, który nie walczy z instrumentem, lecz prowadzi z nim dialog.

1975 – Krystian Zimerman
Po dwudziestu latach ciszy przyszło kolejne polskie zwycięstwo – i było to zwycięstwo z gatunku tych, które definiują epokę. Krystian Zimerman, zaledwie osiemnastoletni absolwent zabrzańskiej szkoły muzycznej, w 1975 roku olśnił jury do tego stopnia, że przyznano mu nie tylko I nagrodę, ale i wszystkie możliwe wyróżnienia specjalne. Jego gra była zjawiskiem – nie dlatego, że perfekcyjna technicznie, lecz dlatego, że zdawała się całkowicie podporządkowana idei piękna. Zimerman nie grał Chopina – on go rekonstruował, odtwarzał we własnym języku, w którym precyzja łączyła się z poezją, a dyscyplina z oddechem. Współpracował z największymi – od Bernsteina po Karajana – ale zawsze pozostał samotnym architektem dźwięku. Sam regulował swoje fortepiany, sam decydował, co nagra i kiedy. Lutosławski napisał dla niego Koncert fortepianowy – utwór, który przeszedł do historii nie tylko jako arcydzieło XX wieku, lecz jako dowód wzajemnego zaufania między kompozytorem a wykonawcą. I choć Zimerman, z natury introwertyk, występuje rzadko, każdy jego koncert staje się wydarzeniem, w którym dźwięk zamienia się w myśl. Jest w nim coś z ascety, coś z wizjonera – i może dlatego wciąż pozostaje punktem odniesienia, a nie tylko legendą.

2005 – Rafał Blechacz
Wreszcie – Rafał Blechacz. Rok 2005, pół wieku po Harasiewiczu i trzy dekady po Zimermanie. Dwudziestoletni student z Bydgoszczy, który pojawił się na scenie Filharmonii Narodowej i w ciągu kilku dni zmienił bieg historii konkursu. Jury było jednogłośne, a różnica tak ogromna, że nie przyznano drugiej nagrody. Blechacz zdobył wszystkie możliwe wyróżnienia – za mazurki, poloneza, sonatę i koncert – a jego interpretacje stały się wzorcem dla pokolenia pianistów i pianistek XXI wieku. Blechacz, wierny ideałowi prostoty i czystości dźwięku, wybrał drogę powściągliwą, ale konsekwentną: kontrakt, kolejne albumy – od Chopina po Bacha – doktorat z filozofii muzyki, a następnie kariera akademicka. Jego kariera to dowód, że polska pianistyczna tradycja może być równocześnie nowoczesna i wierna korzeniom, że refleksja i emocja nie muszą się wykluczać, a artysta nie musi być medialny, by być wielki.
2025 – ?
Dziś, gdy w Filharmonii Narodowej rozbrzmiewają dźwięki XIX edycji Konkursu, historia wciąż się dopisuje. W półfinale znalazło się trzech Polaków – Piotr Pawlak, Piotr Alexewicz i Yehuda Prokopowicz – trzej pianiści o odmiennych temperamentach, ale wspólnym celu. Pawlak, najstarszy z nich, 27-letni gdańszczanin, ma już za sobą bogaty bagaż doświadczeń: triumfy w Helsinkach, Darmstadt i Pekinie, zwycięstwo w pierwszym Konkursie Chopinowskim na instrumentach historycznych, lata nauki w Lake Como Academy. Jego styl jest wyważony, przemyślany, a każda fraza podporządkowana konstrukcji – to pianista, który nie improwizuje emocji, lecz je buduje. Alexewicz, pięć lat młodszy, to z kolei przykład pianistycznej dojrzałości, która przyszła wcześnie – laureat konkursów w USA, Polsce i Szwajcarii, wychowanek Scherbakova i Demidenki, grający z orkiestrami od Berlina po São Paulo. Sam mówi, że w interpretacji Chopina chodzi o "magiczny moment porozumienia" między kompozytorem a publicznością – i rzeczywiście, jego gra bywa jak rozmowa, subtelna i pełna oddechu. Prokopowicz, najmłodszy, niespełna dwudziestoletni, to zjawisko: urodzony w Netanii, kształcony w Krakowie – łączy tradycje, jakich jeszcze niedawno nie dało się pogodzić. Zdobył ponad trzydzieści nagród, ale bardziej niż liczby liczy się w nim intuicja, ta zdolność do skupienia, która każe mu przed występem wpatrywać się w sufit sali, by – jak sam mówi – "objąć sercem całą Filharmonię".
Trzy osobowości, trzy drogi, jeden cel. Czy któryś z nich stanie się piątym polskim laureatem? Konkurs Chopinowski nie znosi przewidywań – jego historia jest pełna paradoksów, niespodzianek i wzruszeń, w których logika przegrywa z poezją. Ale niezależnie od werdyktu, jedno pozostaje niezmienne: polska szkoła pianistyczna trwa. Od Czerny-Stefańskiej po Blechacza, od rzeczywistości lat 40. po cyfrową erę – wciąż brzmi ta sama nuta, której źródłem jest Chopin i która przypomina, że muzyka – jak każda wielka sztuka – jest rozmową między tym, co było, a tym, co dopiero się wydarzy.
A więc może rzeczywiście – owa czwórka niebawem stanie się piątką. Bo w tej muzyce, w tym konkursie, w tym mieście, nic nigdy nie kończy się naprawdę – jedynie zmienia tonację.