Réunion, czyli wulkaniczna perła Francji. O Europie na Oceanie Indyjskim zdań kilka
Nie zawsze liczy się rozmiar – równie istotny bywa bowiem i rozmach. O ile więc Francji nie sposób uznać za państwo największe (na liście tychże wyprzedza ją bowiem ponad trzydzieści tworów), o tyle niezmiennie pozostaje rekordzistką w kategorii "multum stref czasowych" - mogąc poszczycić się aż trzynastoma. Wszystko to dzięki kilkunastu terytoriom zamorskim, rozsianym po niemal wszystkich oceanach świata, z których każde zdaje się na swój sposób wyjątkowe. Tym razem skupiamy się jednak na wyspie, którą od Starego Świata dzieli niemal... 10 tysięcy kilometrów (co nie przeszkadza jej jednak w szczyceniu się tytułem pełnoprawnego terytorium Unii Europejskiej), konkretniej zaś – na Réunion. Jak wygląda ów "egzotyczny kraniec" Francji i dlaczego warto wziąć go pod uwagę przy planowaniu wakacyjnych wojaży?

"Zjednoczenie" na końcu świata, czyli Réunion w ujęciu geograficzno-historycznym
Ponad 9 tysięcy kilometrów od francuskiej stolicy, w położonym na Oceanie Indyjskim archipelagu Maskarenów (niecałe 200 kilometrów od popularnego ostatnimi laty Mauritiusa), leży wyspa, która – tak dosłownie, jak i w przenośni – zdaje się fragmentem Europy przeniesionym daleko poza jej kontynentalne granice. Bo choć na świecie odnaleźć można i dalsze terytoria Republiki, na Réunion – z całą jej egzotyką – wciąż wyczuwalny jest iście francuski charakter. I to mimo cienia aktywnego wulkanu.
Powierzchnia wyspy liczy niewiele ponad 2500 kilometrów kwadratowych, lecz to, co zmieściło się na tym skrawku ziemi, mogłoby zawstydzić niejedno – i to o wiele większe – państwo. Pionowe zbocza, głębokie cyrki erozyjne, górskie grzbiety i osuwiska, rzeki spadające kaskadami i doliny odcięte od zewnętrznego świata mogą stanowić jedynie początek. Nad wszystkim góruje z kolei Piton des Neiges – wygasły, lecz monumentalny wulkan – oraz wspomniany już ukradkiem Piton de la Fournaise, który do ucichłych bynajmniej nie należy. Jego erupcje – rytmiczne i nieprzerwane, choć pozostające pod ścisłą kontrolą – przypominają, że ziemia ta nigdy nie zapada w sen.
Choć na Réunion obowiązuje dziś tak francuskie, jak i europejskie prawo, oficjalną walutą jest euro, całość od blisko 80 lat cieszy się zaś statusem "departamentu zamorskiego" (a od roku 1997 także unijnym mianem "regionu najbardziej oddalonego"), historia wyspy prowadzi przez zupełnie inne krajobrazy. Jako jedna z niewielu nie była bowiem zamieszkana przez ludy tubylcze, pozostając odludziem aż do chwili, gdy w 1507 roku przybyli tu Portugalczycy i nazwali ją Santa Apolónią. W 1642 roku teren zajęli Francuzi, którzy niedługo później – zgodnie z duchem ówczesnej epoki – przechrzcili wyspę na Île Bourbon i przekazali ją Kompanii Wschodnioindyjskiej. Wtedy też ruszyły pierwsze plantacje – trzciny, kawy oraz wanilii – a wraz z nimi przymusowy import taniej siły roboczej. W roku 1793, gdy na kontynencie trwała już rewolucyjna gorączka, wyspa otrzymała obecną nazwę, oznaczającą "Zjednoczenie" – gest ten, choć symboliczny i pełen retoryki równości, nie miał jednak wiele wspólnego z lokalną rzeczywistością, bowiem zniesienie systemu podporządkowania nastąpiło dopiero 55 lat później. Od XX wieku Réunion pozostaje zaś równorzędną częścią Francji.
Tyle o tle – najwyższy czas przejść więc do konkretów.

Réunion od środka. O wulkanach, cyrkach i ciszy, która zapada w pamięć
Mimo że plan wypoczynku na Réunion można ułożyć z wyprzedzeniem – większość i tak rozegra się zupełnie inaczej. Wyspa nie oferuje bowiem atrakcji w wersji "copy-paste" (tak charakterystycznych dla współczesnej turystyki), tylko doświadczenia, których nie sposób nazwać dopóty, dopóki nie zetknie się z nimi twarzą w twarz. A jeśli konieczne stanie się wyznaczenie jakiegokolwiek początku – tym naturalnie stać powinna się oś Piton de la Fournaise, a więc jednego z najaktywniejszych wulkanów świata (ostatnia erupcja miała miejsce w roku 2023). W okresach bez aktywności sejsmicznej możliwe jest podejście niemal pod sam krater, okolica przypomina zaś niemal księżycowe pustkowie – widok ten, choć nie ma nic wspólnego z "klasycznym pięknem", pozostaje zaś z człowiekiem wyjątkowo długo.
Po opuszczeniu południowo-wschodniej części wyspy, gdzie ponad pół miliona lat temu wzniósł się le Volcan (jak nazywają Piton de la Fournaise miejscowi) i wyruszeniu wgłąb Réunion, trafia się jednak w zupełnie inny świat – cyrki erozyjne (półkoliste zagłębienie w górach, powstałe przez żłobienie skał przez lodowiec), czyli Cailaso, Salazie i Mafate dają wrażenie miejsca "rozdartego od środka". Do pierwszego z nich prowadzi przy tym najbardziej kręta droga na wyspie, składająca się z ponad 400 zakrętów w dół i w górę – z widokiem na klify, chmury i... fragmenty własnego lęku wysokości. Stąd też wyruszyć można na Piton des Neiges, najwyższy szczyt całego rejonu Oceanu Indyjskiego, który – mimo pozornie groźnego imienia – pozostaje wygasły od kilku tysiącleci. Drugi z wymienionych cyrków to z kolei historia odmienna – Salazie pozostaje bowiem miejscem nieustannie wilgotnym oraz pokrytym zielenią. Mafate to z kolei cyrk najbardziej odcięty – bez dróg. Dotrzeć można tam jedynie pieszo albo helikopterem – szlaki sprawiają jednak, że już po kilkunastu minutach ma się wrażenie obcowania z zupełnie inną rzeczywistością.
Wspomnienie o wyspie nie mogłoby się też obejść bez odwiedzenia wybrzeża, które zdaje się nie konkurować z tym, co wewnątrz, a raczej stanowić jego przedłużenie. Na zachodzie znajdziemy więc laguny chronione rafą (miejsce idealne na snorkeling), na południu z kolei szeroką zatokę otuloną czarnymi plażami. Co zaś z miastami? Te służą raczej za punkty orientacyjne niż cele same w sobie, choć i tam nie brakuje atrakcji – Saint-Denis, a więc stolica departamentu, może się więc pochwalić kreolskimi domami, niewielką katedrą, miejscowym targiem, tamilską świątynią czy muzeum, w którym turyści i turystki podziwiać mogą między innymi dodo (a właściwie to, co z niego zostało). Poza głównym miastem warto odwiedzić też między innymi Saint-Pierre na południu – z portem, promenadą i pachnącym wanilią cotygodniowym targiem czy Hell-Bourg – nie miasto, a wieś położoną w sercu wspomnianego cyrku Salazie, funkcjonującą niegdyś jako uzdrowisko, a dziś uznawaną za jedno z piękniejszych francuskich miejsc poza Europą.

Mało? Réunion ma w zanadrzu dużo, dużo więcej. Są więc plantacje wanilii (między innymi w Sainte-Suzanne), są uprawy kawy (w Grand Coude), są ogrody botaniczne, w których spotkać można endemiczne gatunki drzew i ptaków, są wodospady o wysokości kilkudziesięciu metrów (takie jak Voile de la Mariée czy Grand Galet), punkty widokowe rozrzucone po całej wyspie (w tym słynny Maïdo, z którego o świcie widać cały cyrk Mafate), są jaskinie lawowe, przez które można przejść z przewodnikiem, aż wreszcie są i gorące źródła w Cilaos, gdzie natura stworzyła idealne warunki do relaksu. Raj na Ziemi? Cóż – podobnym miejscom niewiele do tego miana brakuje.

Na koniec – kwestie praktyczne. Choć wyspę dzieli od Europy ponad 9 tysięcy kilometrów, pozostaje ona dobrze skomunikowana z kontynentem – bezpośrednie loty tamże kursują bowiem między innymi z Paryża, Marsylii czy Lyonu. Podróż trwa około 11 godzin, a ceny biletów w obie strony oscylują w okolicy kilku tysięcy złotych (choć przy odrobinie szczęścia można znaleźć i dużo tańsze opcje). Jako że podróże wewnątrz Unii nie wymagają paszportu ani wizy, a na wyspie obowiązuje euro i francuskie przepisy – Réunion pozostaje jednym z najbardziej egzotycznych, a zarazem najłatwiejszych do zorganizowania celów dla polskich turystów i turystek. A że mało kto wciąż słyszał o tej rajskiej wyspie – tym lepiej. Niech pozostanie tajemnicą, choćby jeszcze przez chwilę.
Zobacz też: