"Mieliśmy dwa porody". Marcelina Zawadzka i Max Gloeckner o pierwszych chwilach po narodzinach dziecka
Kamil Olek
Przed kilkoma tygodniami Marcelina Zawadzka i Max Gloeckner powitali na świecie swoje pierwsze dziecko – syna o imieniu Leonidas. Teraz, w ramach powracającego cyklu "halo tu dziecko", świeżo upieczeni rodzice opowiedzieli o zupełnie nowych rolach, które przyszło im odgrywać w życiu, a także o – trudnych, jak się okazuje – doświadczeniach związanych z porodem. Te były bowiem... aż dwa. Jak to możliwe?
"Podwójny" poród Marceliny Zawadzkiej. "To było magiczne doświadczenie"
Synek pary przyszedł na świat jeszcze w październiku, od tamtej pory zaś młodzi rodzice "oswajają się" z realiami zupełnie nowej rzeczywistości. I choć oboje zgodnie twierdzą, że Leonidas to najpiękniejsze, co ich spotkało, okazuje się, że jego przyjście na świat nie przebiegło do końca tak, jak było to zaplanowane. Przynajmniej w "drugiej fazie".
"Był piękny wieczór. Była romantyczna atmosfera przy świeczkach i nagle przyszedł kot. A Marcelina zaczęła mieć skurcze, pojawiały się co dwie minuty. Zadzwoniłem do naszej douli i opowiedziałem, co się dzieje. Powiedziała: »Max, przywieź ją, natychmiast!«. [...] Z mojej perspektywy była to piękna ceremonia. Wszyscy wiedzieli, co mają robić", relacjonował partner Marceliny.
Ona zaś nie wystąpiła przed kamerami sama – towarzyszyły jej bowiem położne oraz doula, które pomagały w przygotowaniach do naturalnego porodu, a także czuwały nad nim już w trakcie.
"Myślę, że stworzyliśmy w ogóle w »Domu Narodzin« taki niesamowity team porodowy. Położna, asysta, doula, no i najważniejszy – Max", przyznała jedna z nich.
Po pewnym czasie okazało się jednak, że poród naturalny nie dojdzie do skutku.
"Czas, w którym mogliśmy tutaj [w domu narodzin – przyp. red.] urodzić, minął. Musieliśmy wjechać do góry, czyli do szpitala", opowiadała Marcelina.
Tam też doszło do cesarskiego cięcia, dzięki któremu mały Leonidas pojawił się w końcu na świecie. Stąd właśnie słowa Zawadzkiej o "dwóch porodach".
"Nie uważam tego za porażkę. Najważniejsze jest zdrowie dziecka, ale też mam wrażenie, że jeśli nastawiamy się i chcemy przeżyć poród naturalny, to jest to bogate doświadczenie. My mieliśmy dwa [...]. To było magiczne doświadczenie i teraz mamy tego małego człowieka z nami. Czuję się, jakby był tu od zawsze", dodała.
Narodziny z perspektywy ojca i partnera. "Zakochiwałem się coraz bardziej"
"To, co z mojej perspektywy było uderzające, aż mam ciarki, gdy o tym mówię, to był Max, który głaskał cię po czole, całował cię i mówił, że jesteś idealna i zrobiłaś wszystko, co mogłaś", przypomniała w trakcie rozmowy doula Zawadzkiej i Gloecknera.
Max opowiedział zaś o wszystkim z własnej perspektywy. Przyznał między innymi, że wysiłek włożony w poród przez swoją ukochaną wzmocnił jego uczucia.
"Zakochiwałem się w niej jeszcze bardziej z minuty na minutę. Dokładnie wiedziała, co robić, jak się poruszać, zmieniać pozycję", mówił.
Przyznał jednak, że podjęta w międzyczasie decyzja o "cesarce" wywołała w nim poczucie utraty kontroli, mimo świadomości, że Marcelina jest w najlepszych rękach.
"Pomyślałem, że to jest ból, jakiego nie chciałbym, by Marcelina doświadczyła. [...] Ale w momencie, gdy Leonidas przyszedł na świat i wydał pierwszy krzyk, poczułem, że jest dużym i zdrowym dzieckiem. Zrozumiałem, że wszystko, co się teraz dzieje, przerosło moje najśmielsze oczekiwania," uzupełnił.
Rodzicom Leonidasa raz jeszcze gratulujemy. Trzymamy także kciuki i mówimy "do zobaczenia" – w cyklu "halo tu dziecko", oczywiście.