Migdałowa polewka, siemieniotka, a może śliżyki? O słusznie i niesłusznie zapomnianych potrawach świątecznych

Kamil Olek

Kamil Olek

Aktualizacja

Barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, karp w galarecie (albo i bez niej)... Każdy i każda z nas wie przecież, co tradycyjnie powinno znaleźć się na wigilijnym stole i roztrząsanie tego tematu wydaje się zbędne. Czy aby na pewno? Jak tradycyjna jest kultywowana dziś świąteczna tradycja? Skąd się wzięła? A przede wszystkim – co takiego jedzono w tym specjalnym czasie przed wiekami? Zapraszamy na grudniową podróż w przeszłość – tę bliższą i dalszą.

Wigilijny stół
Wigilijny stół123RF/PICSEL

Barszcz? Jak najbardziej. Karp? Jeszcze jak. Ślimaki? Oczywiście

Zacznijmy od tego, co na świątecznych stołach przetrwało mimo setek lat skomplikowanej historii – bo i takie dania wciąż jadamy. Mamy więc barszcz, który jednak przygotowywany był nieco inaczej niż ten, który litrami przelewa się dziś. Pierwotnie nazywano tak bowiem kwaśną polewkę z rośliny zwanej barszczem zwyczajnym (która wyszła jednak z polskiego jadłospisu już w XVIII wieku), mającą mieć prozdrowotne właściwości. Buraki zaczęto stosować nieco później, najczęściej w kiszonej formie, rzekome dobroczynne działanie pozostało jednak w społecznej świadomości. Mniej więcej w XIX wieku sam barszcz stał się zaś nieodłączną częścią wigilijnego zestawu obowiązkowego. 

Podobnie jak i karp, który wbrew powtarzanym przez wielu twierdzeniom, wcale nie pojawił się na świątecznym stole za sprawą Hilarego Minca, czyli powojennego ministra przemysłu i handlu. Bo o ile rzeczywiście w okresie PRL-u ryba ta stała się powszechna i stanowić miała pożywienie "dla mas", o tyle karpie w przyklasztornych stawach hodowali już cystersi w XIII wieku. Czy już zakonnicy uczynili z nich wigilijną potrawę? Nie do końca. Wiadomo za to, że przygotowywano je na najróżniejsze sposoby – ot, choćby z dodatkiem suszonych wiśni. I wcale nie uchodziły za pokarm dla biedoty, podczas świątecznych uczt raczył się nimi bowiem sam król Jan III.

Na monarszych stołach za czasów Sobieskiego pojawiały się jednak i inne postne specjały (a do tych zaliczały się i te, pochodzące od tak zwanych "zwierząt zimnokrwistych", czyli innymi słowy  "pływających", choć semantyka ta była dość "naciągana"), w tym także ślimaki. Wiedeński zwycięzca musiał wyjątkowo lubować się w tych mięczakach, przepisów na dania z nimi w roli głównej odnaleźć można bowiem co najmniej kilka.

W ten sposób można by jeszcze długo, bo swoje "historyczne" uzasadnienie mają i kapusta, i strączki, i wiele, wiele innych. Przejdźmy jednak do potraw nieco zapomnianych. Choć w przypadku niektórych... może i dobrze, że stało się tak, a nie inaczej.

O zupie z migdałów, kisielu z owsa i budyniu z... ryby. Ale nie tylko

Część ta wymaga jednak krótkiego, acz niezbędnego wprowadzenia. Bo o ile rzeczywiście wigilijne menu wciąż jest przez wielu traktowane jako swego rodzaju zamknięty katalog, a wszelkie odstępstwa od niego – jak grzech ciężki, o tyle kuchnia staropolska, a także ta późniejsza, aż do przedwojennej, oparta była w dużej mierze na smakach regionalnych. Oczywiście, w niektórych miejscach dzieje się tak po dziś dzień, tych nie zostało już jednak wiele. Niemniej jednak tytułowe "zapomnienie" tyczy się ogólnopolskiej perspektywy.

Co więc jadano? Ryby maści wszelkiej – to oczywiste. I choć formy również bywały najróżniejsze, z dzisiejszej perspektywy ciekawić musi przede wszystkim... rybny budyń. Mimo że ten pojawił się mniej więcej w wieku XIX i czerpał z francuskiej tradycji kulinarnej, znalazł sobie dość pokaźne grono zwolenników i zwolenniczek. Czym był w istocie? W zależności od wersji (i regionu) – pozbawionymi ości rybami ucieranymi z masłem i jajami, a następnie długo gotowanymi na wolnym ogniu albo i rybim mięsem wymieszanym z sosem przypominającym beszamel oraz pianą z białek, po czym pieczonym aż do zrumienienia.

Jeszcze przed rybami na stołach "lądowały" jednak zupy. I w tym przypadku śpieszymy z uraczaniem was niezwykłymi potrawami. Na pierwszy ogień bowiem  siemieniotka, której głównym składnikiem jest, jak wskazuje sama nazwa, siemię. Zupa ta miała mieć właściwości lecznicze, zajadano się zaś nią głównie na Śląsku, ale również w Małopolsce i w niektórych częściach Wielkopolski. Opcja numer dwa? Faramuszka, zwana również gramatką, będąca niczym innym, jak wersją słynnej (między innymi dzięki "Panu Tadeuszowi") polewki piwnej. I więcej dodawać w tej kwestii nie trzeba. Warto uzupełnić jednak co nieco w innej, ponieważ w wielu miejscach (choć, nie ma co ukrywać, raczej bogatszych niż biedniejszych) 24 grudnia nie mógł obejść się bez migdałowej polewki. Postna, symboliczna, a także niejako światowa (jak na tamte czasy). Czegóż chcieć więcej? A! Smaku. Z tym również mamy tutaj do czynienia. Przedstawiamy więc recepturę (z początku XIX wieku, choć nieco uwspółcześnioną) na wigilijną zupę migdałową. 

Składniki: 

  • 300 gramów migdałów 
  • 200 gramów ryżu 
  • 150 gramów rodzynek 
  • 1,5 litra tłustego mleka (lub 750 mililitrów mleka chudego i 750 mililitrów śmietanki o 30-procentowej zawartości tłuszczu) 
  • 100 mililitrów wody 
  • 5 łyżek cukru 
  • szczypta cynamonu 

Sposób przygotowania: 

Migdały zalać wrzątkiem i odstawić na 2-3 godziny, a następnie obrać je z łupinek i zmielić na gładką masę w malakserze (lub rozetrzeć w moździerzu), stopniowo dodając wodę, aby uzyskać mleko migdałowe.

Ugotować ryż na sypko w osolonej wodzie, a rodzynki namoczyć przez około 30 minut, aby zmiękły.

W garnku zagotować mleko (lub mleko ze śmietanką), dodać mleko migdałowe, cynamon i cukier.

Zblendować całość, aby uzyskać gładką konsystencję, a następnie przelać przez sito, aby oddzielić ewentualne grudki migdałów.

Na talerze nałożyć ugotowany ryż i rodzynki, a następnie zalać je gorącą zupą migdałową. Podawać na zimno lub na ciepło.

Mamy nadzieję, że w tym roku postanowicie uraczyć swoje podniebienia tym nieco zapomnianym specjałem.

My zaś spieszymy z jeszcze kilkoma przykładami dań zapomnianych i niemniej ciekawych od już wymienionych. Na przykład owsiany kisiel  zajadany w świątecznym okresie głównie na Kresach, choć znany i w innych regionach  przygotowywany z owsianej mąki lub zmielonych płatków, które pozostawiono do kilkudniowej fermentacji, a następnie gotowano z dodatkami. Dalej? Ryż z szafranem i czekoladą (i to wcale nie żart, danie to proponuje bowiem Lucyna Ćwierczakiewiczowa w jednej ze swoich książek). Karp w piernikowym sosie (z przepisu, który pochodzi z czasów wspomnianego już Sobieskiego). Tłuczeńce (czyli upieczony placek z mąki żytniej, który... z powrotem tłukło się na mąkę i robiło z niej miodowe ciastka). I na koniec – śliżyki, czyli drożdżowe kuleczki z makowym mlekiem. Te, choć po dziś dzień spożywane są w Litwie, w Polsce zostały właściwie zapomniane. A szkoda.

halo tu polsat
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas