Wyjechał z Polski z pustymi kieszeniami. Dziś jego nazwisko znają wszyscy najwięksi filmowcy
Beata Łajca
Dźwięki, które stworzył, są używane w 50 krajach na świecie, w radiu i telewizji. Jeżeli bywasz czasem w kinie, to praktycznie pewne, że również je słyszałeś, bo dzisiaj na swoim koncie ma już ponad 80 produkcji, a wśród nich same światowe hity. Robert Dudzic to jeden z najbardziej rozchwytywanych sound designerów na świecie, a Kamila Ryciak miała okazję nie tylko z nim porozmawiać, ale też zobaczyć, jak pracuje. To niesamowity reportaż o pasji, ciężkiej pracy i sukcesie, który jest wynikiem ich połączenia.
Robert Dudzic od 15 lat tworzy dźwięki do produkcji filmowych i telewizyjnych. W Stanach Zjednoczonych i w całej światowej branży filmowej nie ma nikogo, kto nie znałby jego nazwiska. W ojczyźnie nie cieszy się tak wielką popularnością, z tym większą radością oglądaliśmy materiał wyemitowany w "halo tu polsat". Robert Dudzic wyjechał z Polski z pustymi kieszeniami, aby spełnić swój "american dream".
Nazwisko Roberta Dudzica znają wszyscy najwięksi reżyserzy, nie tylko w Hollywood
"Wyobraź sobie, jaką ty masz presję na sobie, zdając sobie sprawę, że dźwięki, które produkujesz, będą w produkcji, gdzie oni zainwestowali 200 albo 300 milionów dolarów. I jak zrobisz to źle, to jesteś przekreślony i to ciebie nigdy więcej już nie wrócą", mówił Robert Dudzic.
"Za każdym razem, jak Christopher Nolan robi swój film, to zawsze są moje dźwięki u niego w produkcji używane" - mówi Dudzic w rozmowie z "halo tu polsat". Ale nie tylko ten reżyser korzysta z pracy Polaka. Jego dźwięki wykorzystano już w ponad 80 filmach, m.in.: "Władca Pierścieni: Pierścienie władzy", "Oppenheimer", "Zakonnica 2", "Matrix. Zmartwychwstania", czy "Pogromcy duchów", których fragmenty mogliśmy zobaczyć w reportażu Kamili Ryciak.
"Te dźwięki, po prostu, one mają moją osobowość, że one nie brzmią jak coś innego. Dla ludzi w branży, którzy pracują przy tych produkcjach, oni rozpoznają, wiedzą, że to jest moje brzmienie", mówił Dudzic.
Zobacz też: Pola Dwurnik o swoich bardzo osobistych obrazach i sławnym ojcu. "Postanowiłam wypełnić jego wolę"
Praca sound designera - inżyniera dźwięku, polega nie tylko na nagrywaniu. To w dużej mierze ciągły eksperyment, nieustające poszukiwanie sposobów na uzyskanie tego idealnego brzmienia. A bywają one doprawdy zdumiewające. Łamanie zimnych łodyg selera naciowego przypomina łamanie kości, miąższ melona, odpowiednio potraktowany, brzmi jak jeszcze bardziej drastyczne sceny z filmów akcji, czy horrorów. A przy pomocy zwykłego termosu można zilustrować otwieranie wielkiego włazu. Można, jeżeli się potrafi, a tak dobrze jak on, robią to nieliczni.
Jego dźwięki słyszeliśmy w największych kinowych hitach
"Kto powiedział, że trzeba używać ogniska, do nagrywania ogniska. Nagrywałem świeczkę, bardzo blisko. Jak ustawisz dobrze mikrofony to zaczynasz słyszeć te wszystkie szczegóły, które są w ogniu", tłumaczył Robert Dudzic.
Aby wyjaśnić, dlaczego jego dźwięki są tak ważne w filmach, porównał swoją pracę do pracy fotografa. Użył przykładu owadów, które widujemy dość powszechnie, a jednak profesjonalne zdjęcia, chociażby zbliżenia na ich oczy czy skrzydła, robią na nas ogromne wrażenie. Bo z tak bliska tych stworzeń nie widzimy nigdy w naturze, a szczegóły ich budowy bywają fascynujące. Podobnie jest z dźwiękami.
"Jak nagrywam dźwięki, to jest jak fotografia. Ja się koncentruję na czymś szczególnym dokładnie. [...] Jestem w stanie nagrać ten dźwięk, którego ty nie słyszysz i zrobić go bardzo głośno przed tobą. Także, to jest ten dźwięk, a ludzie po prostu go w życiu nie słyszeli wcześniej. Na tej zasadzie działają moje dźwięki", mówił Robert Dudzic z reportażu Kamili Ryciak.
"Cały sekret polega na tym, że twój mózg uwierzy i twoje oczy, w to, co widzisz i słyszysz [...]. Prawda jest taka, że te dźwięki, w normalnym życiu, one tak nie brzmią", wyjaśnił i obnażył przed nami, tym samym, jedną z największych tajemnic, na której opiera się magia kina.
Dzisiaj Robert Dudzic może się pochwalić kolekcjami dźwięków używanych w 300 obiektach produkcyjnych, w 50 krajach na świecie. Są to biblioteki brzmień: "Trynity HDFX", "Sound Tools" i najnowsza - "RAID", wykorzystana m.in. w "Mission Impossible: Ghost Protocol", "Need For Speed", czy "Mad Max. Fury Road", a jak pisze na swojej stronie internetowej, lista filmów wydłuża się właściwie każdego dnia. Aż trudno uwierzyć, że swoją amerykańską karierę zaczynał od sprzątania biurowców.
Zobacz też: Wielki powrót Julii Pietruchy. Zagrała u boku aktora znanego z "Gry o tron" i "Peaky Blinders"
Tak wygląda prawdziwy "american dream"
Robert Dudzic wyjechał z Polski do Stanów Zjednoczonych bez grosza przy duszy, zaopatrzony jedynie w umiejętności gry na perkusji, z których później korzystał tylko weekendowo, grając w kapelach weselnych. Trafił do Hartford w Connecticut, a jego wyobrażenie o życiu w Ameryce szybko zderzyło się z rzeczywistością.
"To inaczej wyglądało, niż te wszystkie opowieści o Ameryce, jak to wygląda, jak tutaj się przyjedzie. W dzień sprzątałem gabinet dentystyczny, potem jechaliśmy i sprzątałem u dealera samochodowego, potem jeszcze po tym wszystkim zbieraliśmy śmieci i czyścili biura. I tak było przez 8 lat", powiedział.
Wspominał też moment, gdy kolega z Polski namówił go do kupienia pierwszego komputera, aby mógł zacząć zajmować się tym, co go pasjonuje. Zarabiał wtedy 6 dolarów za godzinę, a sprzęt kosztował ponad 3,5 tysiąca. "To była strasznie duża suma dla mnie", mówił, wyjaśniając, że w tym samym czasie musiał opłacić mieszkanie, ubezpieczenie i inne rachunki. "Takie były początki".
Kariera Roberta Dudzica zaczęła się od pracy w radio
W końcu jednak coś drgnęło. Pewnego dnia usłyszał piosenkę w radio. Utwór spodobał mu się na tyle, że zadzwonił do stacji z pytaniem, gdzie może dostać jego nagranie. W odpowiedzi, DJ, z którym rozmawiał, zaproponował mu wizytę w studio i zwiedzanie wszystkich jego najważniejszych części. W trakcie tej wycieczki, z której zafascynowany dźwiękiem Robert nie mógł nie skorzystać, okazało się, jak wielka jest jego wiedza.
"On w pewnym momencie zauważył, że ja wiem o dźwięku i sprzęcie, który oni używają, więcej niż przeciętni ludzie, którzy tam pracują".
Wtedy stacja postanowiła zatrudnić młodego Dudzica na okres tymczasowy, do pracy przy realizacji dźwięku. "Dostawałem 250 dolarów tygodniowo", wspomina. Ale ta pierwsza, marnie płatna, praca okazała się przepustką do całkiem innego świata. Pod wrażeniem jego umiejętności była nie tylko ekipa radiowa. Wkrótce skontaktowała się z nim telewizja ABC Network i podpisał swój pierwszy kontrakt.
"Oni zaczęli robić dystrybucję moich dźwięków na cały świat. I po trzech latach doświadczeń, eksperymentów, w ciągu dnia stało się ogromnym sukcesem, jak się to pojawiło na rynku. Zaczęli tego wszyscy używać. Także moje imię stało się po prostu bardzo popularne".
Od tamtej pory Robert Dudzic zaczął współpracować z wieloma reżyserami, przy wielu filmach, ale są takie, które wyjątkowo go poruszyły. Zwłaszcza jeden.
Robert Dudzic wspomina pracę przy filmie "Tatuażysta z Auschwitz"
Współpracę przy tym filmie Robert Dudzic wspomina do dziś z ogromnym poruszeniem. W trakcie rozmowy z Kamilą Ryciak widzimy, że jego oczy zachodzą łzami, a jemu trudno jest zapanować nad drżącym głosem. Dokładnie pamięta rozmowę, podczas której zaproponowano mu współprace przy tworzeniu tego głośnego obrazu.
"Oni nie mieli w ogóle, wiesz, pojęcia, że ja tam byłem, że ja to widziałem wszystko, że moja rodzina była... Urodziłem się w Polsce, wiesz, byłem tam, wychowywałem się. To jest w naszej kulturze, że jest pewien specjalny szacunek do tego tematu", mówił. Doskonale pamięta dźwięki, które wtedy nagrywał i tworzył, bo miały dla niego szczególne znaczenie.
"Nagrywałem dużo drutów kolczastych, dużo skrzypiących drzew... To był niesamowity proces oddania honoru temu, co tam się kiedyś działo", powiedział. A na koniec zdradził, co jego zdaniem jest receptą na zawodowy sukces:
"Tajemnicą sukcesu jest to, żeby robić to, co się lubi, to co się naprawdę kocha i do czego ma się pasję. I wtedy po prostu nie czujesz, że pracujesz do końca życia".