U nas – pierogi, karp i Kevin, u nich – szynka, klopsiki i... Donald. Jak świętuje się w Szwecji?
Kamil Olek
Choć Szwecja nie wydaje się z polskiej perspektywy krajem wyjątkowo odległym (wszak graniczymy z nią przecież przez Bałtyk), spora część tamtejszych tradycji świątecznych może wydać się nad Wisłą nieco... osobliwa. I o tej właśnie części postaramy się dziś opowiedzieć. Będzie więc o krasnoludopodobnym odpowiedniku Świętego Mikołaja, o wigilijnej pieczonej szynce, "świątecznym kołataniu" oraz pewnym Donaldzie. Ale akurat ostatnia z kwestii wcale nie jest aż tak odległa od naszych przyzwyczajeń.
Jultomten, julbock i julklapp, czyli o "świętym" krasnoludzie, koziołku i kołataniu
Mimo że okres świąteczny w Szwecji zaczyna się już 13 grudnia, to jest w Dzień Łucji (a niektórzy twierdzą, że jeszcze wcześniej, bo z początkiem miesiąca), my skupimy się na dwóch dniach, które i u nas uchodzą za najważniejsze. 24 grudnia Szwedzi i Szwedki zaczynają więc od tradycyjnego śniadania w postaci risgrynsgröt z migdałami i cynamonem (a wyjaśnienie, co kryje się pod tą nazwą – w drugiej części artykułu), po czym rozpoczynają przygotowania, które przerywane są punktualnie o 15:00. Wtedy też zdecydowana większość szwedzkich rodzin zasiada przed telewizorami, by wspólnie obejrzeć program zatytułowany "Kalle Anka och hans vänner önskar God Jul", emitowany od 1960 roku. Kalle Anka to zaś nikt inny jak Donald. Konkretniej – Kaczor Donald, bez którego w Szwecji nie ma świąt. Tak jak i u nas bez chłopca o imieniu Kevin.
Przejdźmy jednak do nieco bardziej tradycyjnych zwyczajów. Po Kaczorze przychodzi bowiem czas na wspólną ucztę przy świątecznym stole (zwanym julbord). O przysmakach, które się nam nim znajdują już za chwilę, najpierw pochylmy się jednak nad tym, co równie istotne – nad prezentami. Tych w Szwecji nie przynosi bowiem żaden Święty Mikołaj czy też inny Gwiazdor, ale Jultomten, którego nazwa pochodzi od postaci zwanej Tomte. W mitologii nordyckiej był to duch domowego ogniska, przypominający krasnoluda i pomagający na ogół przy codziennych pracach, który to zapłaty – w postaci owsianki – oczekiwał raz w roku, właśnie w okresie przesilenia zimowego.
Co ciekawe, Jultomten zastąpił inne świąteczne stworzenie, a mianowicie świątecznego koziołka, nazywanego julbock. Z nim zaś wiąże się julklapp, zwyczaj, który przetłumaczyć można na polski jako "świąteczne kołatanie" (choć słowo to oznacza dziś także "świąteczny prezent"). Dość specyficzna nazwa wzięła się od dawnej tradycji, kiedy prezentów nie rozdawano osobiście, lecz robić miał to właśnie koziołek, który kołatał (lub pukał – jak kto woli) rogami do drzwi, zaś po ich otwarciu wrzucał do środka prezenty i uciekał.
I z całą pewnością znaleźlibyśmy jeszcze sporo zwyczajów i tradycji, które w Szwecji obecne są dłużej niż sam Kaczor Donald, większość z nich należy do powszechnych także w innych europejskich krajach. Stąd też czas na obiecaną część drugą. Jedzenie.
Świąteczna szynka, śledzie w każdej postaci i... pokusa Janssona. O szwedzkim stole
Choć i w Polsce zachowywanie postu 24 grudnia odchodzi z wolna w zapomnienie, wciąż są miejsca, gdzie zwyczaj ten jest kultywowany. Podobnych nie znajdziemy jednak w Szwecji, stąd też na świątecznym stole niepodzielnie króluje julskinka, czyli szynka. Choć nie taka zwykła, bo pieczona (najczęściej) i pokryta miodowo-musztardową skorupką (równie często).
Poza nią, w równie odświętnej roli występują także ryby (no bo jak można o nich zapomnieć na szwedzkiej ziemi), przede wszystkim śledzie i łososie. Pierwsze spotkamy między innymi w daniach nazwanych sill i vitlökssås (czyli śledź w sosie czosnkowym) oraz sill i senapssås (śledź w sosie musztardowym), drugie z kolei jako gravad lax (czyli szwedzki odpowiednik gravlaxa, choć to już nieco nowszy zwyczaj).
Na julbord, czyli wspomnianym już świątecznym stole, dostrzec można też między innymi prinskorv, czyli "kiełbaski książęce" – niewielkie, podobne do serdelków, a przed podaniem smażone na patelni oraz osławione köttbullar, czyli mięsne klopsiki (Polkom i Polakom doskonale znane z pewnego szwedzkiego sklepu meblowego). No i zapowiedzianą pokusę, rzecz jasna! Janssons frestelse to bowiem dosłownie "pokusa Janssona" (a nazwa pochodzi prawdopodobnie od filmu z 1928 roku, który nosił podobny tytuł). Czy z polskiego punktu widzenia ma coś wspólnego z rzeczywistymi namiętnościami? Niekoniecznie, składa się bowiem z ziemniaków, cebuli i lokalnych szprotek (opcjonalnie anchois), a także śmietany. Smaczne? W Szwecji na pewno.
Powoli zbliżamy się do końca podróży, czas więc na coś słodkiego, lecz nim przejdziemy do deserów, wypada wrócić na chwilę do przywołanego już wigilijnego śniadania, czyli risgrynsgröt. To zaś nic innego jak pudding ryżowy – gotowany na mleku z dodatkiem cynamonu, a także migdałów. Choć tradycyjnie migdał powinien być tylko jeden i gwarantować odnajdującej go osobie szczęście w kolejnym roku. A że w risgrynsgröt rozsmakował się także Jultomten i dla niego zostawia się na ogół jedną porcję. Na wszelki wypadek.
Teraz czas już na desery z prawdziwego zdarzenia. Wśród nich zaś pepparkakor, czyli imbirowe pierniczki, knäck – szwedzki odpowiednik toffi, mandelkaka – ciasto migdałowe czy saffransbullar – złociste bułeczki szafranowe w kształcie litery "S", pieczone najczęściej 13 grudnia, choć popularne przez cały okres świąteczny. Na wspomnienie zasługuje też glögg, czyli grzane czerwone wino z cukrem i przyprawami korzennymi, które w Szwecji spożywa się niemal wyłącznie w grudniu, najczęściej z dodatkiem rodzynek i blanszowanych migdałów.
I tym niewątpliwie rozgrzewającym akcentem kończymy szwedzką przygodę. God Jul!
Zobacz też: