Tatry spokojne, czyli część druga rozważań o ciszy między reglami [halo tu wakacje]
W pierwszej części tatrzańskich rozważań zboczyliśmy ze szlaków "głównego nurtu", by niejako empirycznie dowieść, że i w miejscach odwiedzanych rokrocznie przez miliony potrafi panować niezmącona (niemal) niczym cisza. Nie chcąc jednak pozostawiać tejże obserwacji w formie anegdotycznej refleksji, niniejszym kontynuujemy poszukiwania "szlaków świętego spokoju". Są bowiem miejsca, do których wraz z mapą prowadzi też intuicja – i to one zostają w pamięci najdłużej.

Wielki (choć niedoceniany) Kopieniec, czyli tatrzańska panorama idealna
Choć tytuł "najbardziej niedocenianego szczytu w Tatrach" mógłby przypaść w udziale co najmniej kilku wzniesieniom, na szczególną uwagę w tejże kategorii zasługuje Wielki Kopieniec. Mimo że nie może pochwalić się szczególną wybitnością, ani też położeniem w centrum turystycznego świata, wystarczy niewiele ponad godzina spokojnego marszu, by odkryć, że właśnie stąd rozciąga się widok, którego nie sposób uświadczyć i na dwutysięcznych graniach.
Prowadzący na szczyt zielony szlak zaczyna się jeszcze w Toporowej Cyrhli (a więc najwyższej części Zakopanego) – zabudowania szybko przechodzą jednak w stopniowo przerzedzającą się świerczynę, która relatywnie szybko otwiera się na Polanę pod Kopieńcem (zwaną niegdyś Skupniową Polaną). Miejsce to, choć dziś wyjątkowo spokojne (z okresowymi przerwami na tak zwany wypas kulturowy) – jeszcze kilka dekad temu tętniło pasterskim życiem, o czym świadczą, chociażby, drewniane szałasy, wzniesione na skraju polany w klasycznej rzędówce.
Przejście na właściwy szczyt zajmuje ledwie kilkanaście minut – kamienna ścieżka pnie się zaś łagodnie między świerkami i kosodrzewiną, wypuszczając ostatecznie wędrujących na kopule. Widok z tejże wydaje się zaś tak rozległy, że aż dziw, iż miejsce to nie bije rekordów frekwencji. Przed oczami stają bowiem: Giewont, Kasprowy, Czerwone Wierchy, cała grań Orlej Perci, a także Żółta Turnia i Świnica – monumentalne i z ciekawością spoglądające na milczący reglowy Kopieniec. Nieco dalej – wypełnione turystami i turystkami Skupniowy Upłaz oraz Hala Gąsienicowa, u stóp z kolei – zieleń Doliny Olczyskiej i szmer wywierzyska Olczyskiego Potoku.
Wielki Kopieniec nie jest tym samym górą, która wzywa – a raczej tą, która czeka. I właśnie dlatego pozostaje w świadomości trwalej niż te, które wołają z daleka.
Spokój nieopodal Kościeliskiej. O Smreczyńskim Stawie krótkie wspomnienie
Dynamiki Doliny Kościeliskiej nie trzeba wyjaśniać nikomu, kto choć raz postawił stopę w polskich Tatrach – tamtejszy tłum nie tylko płynie, szumi czy faluje, ale i zdaje się przy tym nie kończyć. Paradoksalnie jednak nawet w pobliżu tak popularnych (a przez to zatłoczonych) miejsc odnaleźć można cichnące z wolna drogi, prowadzące w górskie azyle. Do nich właśnie należy odejście czarnym szlakiem spod schroniska Ornak na Małej Polance – które w zaledwie pół godziny doprowadza nie tyle do kolejnego celu, ile w zupełnie inny wymiar gór. Smreczyński Staw nie stanowi bowiem "punktu programu" - jest wyjątkowo potrzebną pauzą.
Podejście nie wymaga specjalnych umiejętności – ścieżka wznosi się w cieniu świerków, potem zaś biegnie równo, momentami między korzeniami, momentami po drewnianych balach. Przewyższenie to nieco ponad sto metrów, dystans – niespełna dwa kilometry. Brak tu ekspozycji, dramatycznych przejść czy niespodziewanych zwrotów akcji. A jednak – warto. I to ponad wszelką wątpliwość.
Staw leży w niecce u podnóża Doliny Pyszniańskiej – ma około 75 arów powierzchni, a jego głębokość dochodzi do 5 metrów. W miejscu tym cyfry zdają się jednak znaczyć mniej niż odbicia. Tafla, osłonięta świerkowym lasem i torfowiskami, odbija Smreczyński Wierch, Kamienistą, Błyszcz i zbocza Starobociańskiego Wierchu – chwile nad Smreczyńskim na ogół stają się zaś dłuższe, aniżeli planowano. Nie dlatego, że zatrzymuje przy nim coś niecodziennego – a ze względu na to, że nic nie każe iść dalej.
Niektórzy wracają tam raz po raz, inni przystają tylko na chwilę – niemal każdy zabiera jednak wspomnienie, którego nie sposób uwiecznić na zdjęciach. Może właśnie dlatego miejsce to obrosło opowieściami – górale powtarzali, że Smreczyński Staw nie ma dna, a kiedy pewien gazda próbował spuścić zeń wodę, by zamienić jezioro w łąkę, miał usłyszeć głos z głębi – głos, który ostrzegł, że woda zaleje wszystkie miejscowości aż po samo morze. Od tamtej pory nikt nie próbował już niczego zmieniać. I całe szczęście.

Tomanowa – prawdopodobnie najmniej hałaśliwa tatrzańska dolina
Zielony szlak przez Dolinę Tomanową nie należy do tych, które biją rekordy frekwencji, będąc raczej boczną odnogą głównych duktów – odchodzi od drogi do wspomnianego już schroniska na Ornaku i po kilkunastu minutach zamienia się w jedną z najspokojniejszych tras w polskiej części Tatr. Początkowo prowadzi szeroko, wzdłuż Tomanowego Potoku, łagodnie wznosząc się przez las, zaś po kilkudziesięciu minutach marszu ścieżka wyprowadza najpierw na Niżnią, a następnie Wyżnią Polanę Tomanową – skąd roztacza się widok na Tomanowy Wierch Polski i otwierającą się dalej dolinę. Za rozwidleniem dróg, gdzie dawniej szlak biegł prosto ku Tomanowej Przełęczy, zielone oznaczenia odbijają w lewo – i właśnie tam zaczyna się cisza właściwa.
Podejście staje się coraz węższe i bardziej surowe – ścieżka przechodzi w skalistą rynnę, przecina Czerwony Żleb i wśród kosodrzewiny wznosi się ku górze. Po około trzech godzinach od rozdroża przy schronisku dociera na Chudą Przełączkę, skąd już tylko kilkadziesiąt minut dzieli nas od szczytu Ciemniaka – najbardziej na zachód wysuniętego wierzchołka Czerwonych Wierchów.
To jedno z tych podejść, które nie narzuca się turystom i turystkom, ale nagradza spokojem i nieoczywistą dramaturgią krajobrazu. Niegdyś prowadziły tędy główne przejścia – przez Tomanową Przełęcz handlowano i uciekano, pod koniec XIX wieku planowano zaś nawet wybudować tu drogę łączącą Podhale z Liptowem. Przez lata funkcjonowały tu trzy hale – Tomanowa, Smreczyny i część Smytniej, w latach 20. ubiegłego stulecia stanęła z kolei pokazowa bacówka, która w czasie okupacji okazała się idealnym schronieniem. Wypasu zaniechano mniej więcej 70 lat temu, gdy dolinę objęto ścisłą ochroną - w takim też charakterze funkcjonuje ona po dziś dzień.
Koniec? W sensie formalnym – owszem. Ale to, co najcenniejsze, dopiero się zaczyna. Ostatecznie to nie przymioty takie jak wysokość, popularność czy "instagramowość" wyznaczają wartość tatrzańskiego szlaku, lecz to, czy potrafi przemówić ciszą – jak Dolina Lejowa, która prowadzi ciszą pomiędzy okrzykami sióstr; jak Staników Żleb, gdzie wiatr niesie tylko dźwięk własnych myśli; jak Wrota Chałubińskiego, gdzie kończy się droga, ale nie zachwyt; jak Kopieniec, który nie woła, tylko czeka; jak Smreczyński Staw, który pozwala zamilknąć i jak Dolina Tomanowa, gdzie odnaleźć można znacznie więcej niż obietnice. Wszystkie te miejsca uczą uważności, która nie potrzebuje fajerwerków, by zapisać się głęboko. I może właśnie one, tak dalekie od zgiełku, pokazują, po co naprawdę warto ruszyć w góry.

Zobacz też: