Świąteczna tylko z nazwy. Christmas Island – "krabowa" wyspa na krańcu świata
Na mapie świata są miejsca, których nazwy obiecują coś zupełnie innego, niż oferuje rzeczywistość. Grenlandia nie jest zielona, Ziemia Ognista rzadko płonie w dosłownym sensie, a Wyspa Bożego Narodzenia nie ma nic wspólnego ze śniegiem czy świerkowym zapachem grudniowych świąt Europy Środkowej. To skrawek lądu rzucony w bezmiar Oceanu Indyjskiego, bliżej Jawy niż Australii, do której dziś przynależy; miejsce, gdzie zamiast cichej nocy słychać tropikalny deszcz i chrzęst milionów pancerzy, na drogach królują bowiem skorupiaki, wymuszające na ludziach... zmianę reguł ruchu.

O wyspie, która była jedynie nazwą i jej współczesnym "tyglu"
Historia Wyspy Bożego Narodzenia zaczyna się od nieobecności. Przez stulecia była bowiem li punktem orientacyjnym - sylwetką na horyzoncie, mijaną co prawda przez statki, jednak jednostki te nie widziały powodu, by ryzykować podejście do stromych klifów i pozbawionego bezpiecznych kotwicowisk wybrzeża. Jej nazwa pojawiła się zaś na mapach w sposób niemal przypadkowy - 25 grudnia 1643 roku angielski kapitan William Mynors, dowodzący statkiem Royal Mary należącym do Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, nadał widzianemu z pokładu lądowi nazwę "Christmas Island". Nie było zejścia na brzeg (nawet czysto symbolicznego) - był tylko zapis na mapie, który na długo wyprzedził realne poznanie miejsca.
Przez kolejne dekady wyspa pozostawała "widmem kartograficznym" - nazwanym, lecz niepoznanym. Dopiero pod koniec XVII wieku doszło do pierwszego rzeczywistego kontaktu. W 1688 roku na wyspę trafił wszak William Dampier - przyrodnik i żeglarz (a przy tym jedna z najciekawszych postaci swojej epoki). Ów też, "lądujący" tu podczas rejsu Cygnet, zapisał pierwsze obserwacje świata rządzonego nie przez ssaki (o ludziach nie wspominając), lecz przez ptaki i ogromne kraby lądowe. Nie znalazł tu ani złota, ani przypraw, ani łatwych zasobów - ale jako jeden z pierwszych wystawił recenzję kulinarną tutejszej faunie, notując, że lokalne skorupiaki są "bardzo dobrej jakości".
W międzyczasie warto wyjaśnić również niezgodność, pojawiającą się na ogół w przypadku podróży "palcem po mapie". Bohaterka niniejszych rozważań nie jest wyspą, na której leży przytaczana często osada o nazwie Poland. Tamta - Kiritimati (choć i tę nazwę tłumaczy się na "Wyspa Bożego Narodzenia" - leży na Pacyfiku, jest płaskim atolem koralowym i należy do Kiribati. "Nasza" Christmas Island jest z kolei wulkanicznym szczytem na Oceanie Indyjskim, miejsce o wiele bardziej surowym i górzystym; i choć nie ma tu "Polski", odnaleźć można stolicę o równie interesującym mianie (niczym z powieści przygodowej) - Flying Fish Cove ("Zatoka Latających Ryb").
Wiek XIX, z wiarą w katalogowanie świata, uczynił z wyspy przedmiot realnego zainteresowania. Odkrycie dogodnej zatoki przez Johna Macleara oraz badania Josepha Listera nadały jej nowy status - z punktu orientacyjnego stała się punktem na mapie interesów (do czego przyczyniło się odkrycie, że skały to w rzeczywistości skamieniałe guano, a więc czysty fosforan. Ale nawet wtedy pozostawała miejscem trudnym - nieoczywistym, nieprzyjaznym w sensie logistycznym, dalekim od wizji tropikalnej idylli.
Wyspa Bożego Narodzenia nie ma więc rdzennej ludności; jej społeczeństwo powstało od zera i od początku było swego rodzaju mozaiką. Dziś liczy niespełna dwa tysiące osób, a codzienność pozostaje zaskakująco gęsta kulturowo jak na miejsce tak odległe od centrów świata. Chińskie świątynie z dymem kadzideł sąsiadują tu z meczetami w dzielnicy Kampong, a kalendarz roku wyznaczają nie tylko zachodnie daty, lecz także Chiński Nowy Rok czy Święto Głodnych Duchów..
Język angielski pełni funkcję wspólną, urzędową, ale na ulicach słychać mandaryński, kantoński, malajski i indonezyjski. Tożsamość nie opiera się więc na jednym pochodzeniu, lecz na wspólnym doświadczeniu życia w miejscu odciętym, samowystarczalnym i wymagającym współpracy. Drzwi domów często pozostają otwarte, a relacje są bardziej bezpośrednie niż na kontynencie - bo na wyspie wszystko szybciej staje się niejako wspólne.
Skorupiakowa fala. Gdy natura dyktuje zasady
Najbardziej spektakularnym i jednocześnie najbardziej dyscyplinującym doświadczeniem Wyspy Bożego Narodzenia jest migracja czerwonych krabów lądowych (Gecarcoidea natalis), występujących tu endemicznie. Przez większą część roku są niemal niewidoczne, ukryte w wilgotnych zakamarkach lasu deszczowego, gdzie regulują jego funkcjonowanie. Gdy jednak nadchodzi pora deszczowa (zwykle na przełomie listopada i grudnia), kilkadziesiąt milionów skorupiaków rusza ku oceanowi.
Nie jest to wydarzenie symboliczne, lecz logistyczne; drogi są zamykane, nad jezdniami powstają specjalne mosty ("crab bridges"), wzdłuż poboczy ustawia się płotki kierujące skorupiaki do tuneli. Prawo ruchu drogowego ustępuje biologii, a cierpliwość staje się podstawową kompetencją mieszkańców i mieszkanek. Najlepszym dowodem na "kapitulację" człowieka wobec natury jest tutejsze pole golfowe. To jedyne miejsce na świecie, które posiada oficjalne zasady dotyczące skorupiaków właśnie. Przepisy są zaś jasne - jeśli krab zabierze lub przesunie piłkę, może ona wrócić do pierowtnego miejsca położenia; jeśli zaś popchnie ją do dołka - ten się liczy. Gra tutaj przypomina tym samym sceny z surrealistycznego filmu - gracze i graczki ostrożnie stąpają po "czerwonym dywanie", odgarniając kraby, by móc wykonać ruch.
Obok czerwonych krabów żyją tu też kraby palmowe (Birgus latro) - ogromne, samotnicze, zdolne do przenoszenia przedmiotów i wywoływania zdziwienia przybyswających (nierzadko "kradną" bowiem wszystko, co wpadnie im w szczypce, od jedzenia, przez błyskotki, aż po sprzęty elektroniczne). One również przypominają, że wyspa nie została zaprojektowana pod to, co ludzkie, lecz pod równowagę, której człowiek jest jednym z elementów.
Poza królestwem krabów, wyspa oferuje też inne atrakcje. Mamy więc The Dales - system wodospadów w dżungli, z chłodną i słodką wodą, oraz The Grotto - jaskinia z naturalnym basenem, w którym woda morska miesza się ze słodką, a fale oceanu wdzierają się do środka podwodnym tunelem, tworząc hipnotyzujący efekt błękitnej poświaty.
Wyspa Bożego Narodzenia pozostaje miejscem, które wymyka się prostym narracjom. Jej nazwa wprowadza niejako w błąd, a jej codzienność wymaga rezygnacji z wygodnych skrótów myślowych. To nie jest raj łatwy ani dekoracyjny, lecz przestrzeń, w której trzeba się dostroić - do klimatu, do rytmu przyrody, do ograniczeń wynikających z izolacji. Daje jednocześnie coś niezwykle rzadkiego - doświadczenie świata, w którym natura nie została sprowadzona do tła, a człowiek uczy się funkcjonować nie jako właściciel, lecz jako gość.
Zobacz też:






