Prawda Edwarda Dwurnika. O jednym z najprzenikliwszych artystów współczesnej Polski
Należał do grona artystów, których pomylić nie sposób - nie tylko ze względu na rozpoznawalny gest czy unikalny język, ale i żarliwe pragnienie opowiadania świata za pomocą sztuki. Edward Dwurnik, o nim wszak mowa, z mistrzowską precyzją budował mosty między artyzmem a rzeczywistością, podporządkowując się przy okazji iście rzemieślniczej dyscyplinie. Jego prace - rozpisane na dziesiątki cykli i tysiące płócien - stanowią jedną z najniezwyklejszych kronik współczesności w historii polskiej sztuki współczesnej; Dwurnik dotykał bowiem najgłębszych warstw rzeczywistości - tej codziennej i nieco absurdalnej - przekuwając ją w obraz zbiorowej pamięci.

Geneza. Jak rodził się Dwurnik?
Edward Dwurnik urodził się 19 października 1943 roku w podwarszawskim Radzyminie, jako piętnastolatek rozpoczął zaś naukę w stołecznym Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych (mieszczącym się wówczas w budynku łazienkowskiej Podchorążówki). Tkwiący weń bunt dał o sobie znać wyjątkowo prędko - w roku 1961 bohater niniejszej opowieści został bowiem stamtąd relegowany. Dalszą edukację kontynuował więc w otwockim liceum, gdzie zdał maturę, równocześnie - choć bez formalnych ram - pobierał zaś lekcje u Czesława Wdowiszewskiego.
W 1963 roku rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie zetknął się z klasyczną szkołą Eugeniusza Eibischa, Artura Nachta-Samborskiego czy Jana Cybisa ("wielkiego pana polskiego malarstwa"). Miast wtopić się jednak w ten świat, postanowił z nim polemizować - poszukując własnej drogi. Przełom przyniosło spotkanie z twórczością Epifaniusza Drowniaka - Nikifora Krynickiego - a więc moment, który sam określał później mianem "objawienia".
"Nigdy nie przeżyłem większych emocji od tych, które wzbudziły we mnie jego obrazy oglądane na żywo", mówił po latach.
Z pracami łemkowskiego prymitywisty-samouka po raz pierwszy zetknął się w połowie lat 60. - pojmując, że malarstwo nie wymaga akademickiej poprawności, by dotknąć istoty świata. Drowniak stał się tedy duchowym patronem Dwurnika - wzorem, od którego zaczerpnął zamiłowanie do narracyjności, syntetyczny kontur czy odwagę w deformacji. Niedługo później powstał "Rysunek nr 1" - dzieło, datowane na 13 czerwca 1965 roku, które uznał za początek swojej drogi twórczej. Wkrótce rozpoczął też słynny cykl "Podróże autostopem" - malarską epopeję (zawierającą ponad dwa tysiące dzieł), która towarzyszyła mu niemal do końca życia, stając się swego rodzaju znakiem rozpoznawczym twórczości.
Pierwsza indywidualna wystawa artysty odbyła się w roku 1971 roku; wtedy też - w przestrzeni warszawskiej Galerii Współczesnej - zaprezentowane zostały cykle: "Dyplom" (przygotowany w ramach pracy dyplomowej), "Gipsowy plener", "Droga", "Różne błękity" oraz rysunki z serii "Namiętności" - prace, w których krytyka dostrzegła świeżość, brawurę i odrębność. W międzyczasie zetknął się też z twórczością Bernarda Buffeta - francuskiego malarza, którego ekspresyjna kreska i ascetyczna forma stały się kolejnym źródłem inspiracji. Mniej więcej wtedy narodził się charakterystyczny styl Dwurnika - ostre kontury, nasycone barwy, narracyjny chaos i ironiczny ton, który na stałe wpisał się w język polskiej sztuki.
Topografia. Jak sztuką opowiedzieć Polskę?
Dwurnik był artystą systematycznym i niewyczerpanym. W ciągu życia stworzył ponad osiem tysięcy obrazów i dwadzieścia tysięcy rysunków, katalogując je z niemal pedantyczną dokładnością; pracował seriami, a każda z nich stanowi osobny rozdział w wielkiej kronice otaczającej go rzeczywistości. Najważniejszą pozostają wspomniane już "Podróże autostopem" - barwne panoramy miast widzianych z lotu ptaka, wypełnione postaciami, znakami i detalami, które wspólnie zdają się tworzyć rodzaj malarskiej mapy emocji. Dwurnik nie dbał o topografię - zestawiał na jednym płótnie miejsca oddalone o kilometry, jakby chciał stworzyć wizualną syntezę kraju. W tych obrazach Polska jest nie tyle przedstawiona, ile przeżyta - to świat pulsujący, udręczony, śmieszny i melancholijny zarazem.
Drugi z wielkich cykli, a mianowicie "Sportowcy", stanowi ironiczny portret peerelowskiego społeczeństwa - zbiorowego organizmu uwikłanego w rytuały codzienności i grę pozorów. Tytułowe postacie nie są bowiem powiązane ze sportem sensu stricto, ale okazują się uczestniczkami oraz uczestnikami nieustannego współzawodnictwa o przetrwanie - mistrzami w dyscyplinie drobnych ustępstw, kompromisów i gestów pozornej sprawczości. Dwurnik tworzy tu galerię typów: urzędniczych, robotniczych, inteligenckich, ale i tych z pogranicza, splatając je w sieć relacji o niemal antropologicznym wymiarze, a także ukazując polską rzeczywistość jako teatr powtarzalnych gestów, w którym każda i każdy odgrywa rolę wyznaczoną przez własną epokę.
"Robotnicy" stanowią z kolei jedną z najbardziej przejmujących serii w dorobku Dwurnika - zapis czasu napięcia, niepokoju i przemian początku lat 80., kiedy artysta reagował nie deklaracją, lecz obrazem. Powstały wówczas kompozycje o ciężkiej, niemal dusznej ekspresji, gdzie los jednostki stapia się z pejzażem epoki, a codzienność nabiera wymiaru symbolicznego.
Podobnie ma się kwestia "Warszawy" - malarskiego zapisu miasta, które przez dziesięciolecia stawało się zarówno tłem, jak i bohaterem jego obrazów. Wizerunki stolicy widzianej z lotu ptaka mogłyby z powodzeniem stanowić część "Podróży autostopem", jednak artysta, świadomy znaczenia tego miejsca w swojej biografii, nadał im osobną numerację. Namalował przeszło dziewięćset widoków stolicy - powracając wielokrotnie do tych samych motywów: Zamku Królewskiego, Placu Trzech Krzyży, Placu Defilad czy Trasy W-Z - próbując uchwycić puls miejsca, które nigdy nie wygląda tak samo. Wiosną i latem roku 1981 roku stworzył zaś dziewiętnaście pejzaży, które z dzisiejszej perspektywy wydają się niemal wizjonerskie. Przedstawiał miasto puste, chłodne, spowite w niebieskawą szarość - miasto bez ludzi, pełne milczących maszyn i surowych kształtów. Kilka miesięcy później, w grudniu 1981 roku, zobaczył te obrazy w rzeczywistości.
Dwurnik bywał jednak postrzegany i jako "artysta kontrowersyjny", zwłaszcza w ostatniej dekadzie istnienia Polski Ludowej. Gdy większość środowiska bojkotowała państwowe instytucje po 1981 roku, on - zaproszony na organizowaną rok później prestiżową wystawę "documenta 7" w zachodnioniemieckim Kassel - zgodził się na wyjazd, co wymagało kompromisów wobec ówczesnych władz; mimo to w 1983 roku otrzymał Nagrodę Kulturalną "Solidarności" za dwa wcześniejsze lata. Był więc równocześnie nagradzany i potępiany, doceniany i oskarżany. Sam przyznawał po latach, że niektóre decyzje były błędem, ale jego malarstwo - zawsze krytyczne, gorzkie, niezależne - pozostało wiarygodnym zapisem tamtych czasów.
Dziedzictwo. Jak brzmi echo dwurnikowego malarstwa?
Po 1989 roku wciąż komentował rzeczywistość, z czasem jego malarstwo zaczęło jednak przechodzić w bardziej liryczny ton. W latach 90. pojawiły się "Niebieskie miasta" oraz cykl "Błękitny", w których artysta malował niemal monochromatyczne pejzaże morskie - uspokojone, zamyślone, jakby po latach ironii i gniewu odnalazł przestrzeń ciszy.
Późniejsze prace to natomiast eksperyment z formą; w serii "XXV" - znanej też jako "Thanks Jackson" - sięgnął po action painting, tworząc wielkoformatowe abstrakcje pełne rozbryzgów i energii, w których oddawał hołd Jacksonowi Pollockowi, a zarazem udowadniał własną wszechstronność. Powstały też cykle aktów i monumentalne płótna historyczne, jak jego "Bitwa pod Grunwaldem" z 2010 roku, a więc współczesna parafraza Jana Matejki - ironiczna, lecz pełna szacunku dla tradycji.
Dwurnik pozostał przy tym wierny rytmowi codziennej pracy - malując z żelazną konsekwencją; w jednym z wywiadów mówił, że malarstwo to dla niego nie inspiracja, lecz obowiązek, coś pomiędzy zawodem a modlitwą. W tym pragmatyzmie tkwiła siła jego twórczości. Był figuratywistą w epoce konceptualizmu, realistą w świecie abstrakcji, a do tego kronikarzem, który nie wstydził się prostoty. Nie powinno tym samym dziwić, że zajmuje w polskiej sztuce miejsce osobne - był wszak jednym z niewielu, którzy potrafili uczynić z niej narzędzie społecznego komentarza i zarazem zachować niezależność od ideologii. Niezaprzeczalny pozostaje też wpływ tysięcy stworzonych przezeń dzieł na kolejne pokolenia - pokazał bowiem, że figuracja może być nowoczesna, a sztuka zaangażowana bez patosu. Jego płótna nie tyle opisują zaś konkretne czasy, ile ludzkie mechanizmy i emocje. W tym sensie wciąż pozostaje więc obecny - nie w muzeach, lecz w spojrzeniu, którym darzymy własną codzienność.
Edward Dwurnik zmarł 28 października 2018 roku. Miał 78 lat.
Zobacz też:






