Podkowiński, Monet, Bacon i inni "destruktorzy". Dlaczego artyści niszczą swoje dzieła?
"Z rana, gdy zaczynał się ruch na wystawie [w Zachęcie], ukazał się tam twórca »Szału« – i zupełnie spokojnie, jak gdyby chodziło tylko o dodanie lub ujęcie kilku rzutów pędzla na obrazie – przystawił schodki, a wszedłszy na nie, pokrajał obraz cały" – tak "Dziennik Poznański" relacjonował jeden z najbardziej dramatycznych gestów w historii polskiej sztuki przełomu XIX i XX wieku. W roku 1894 Władysław Podkowiński, dokonał bowiem aktu, który dziś nazwalibyśmy zapewne performance'em desperacji w czystej formie – wymierzonej we własną sztukę, własną obsesję i własną klęskę. Nie był jednak ani pierwszy, ani ostatni.

Claude Monet atakował własne płótna w przypływie frustracji, Katarzyna Kobro paliła rzeźby z konieczności i z milczeniem, Francis Bacon ciął obrazy, bo nie spełniały jego oczekiwań, Jadwiga Sawicka ze strzępów wcześniejszych prac tworzyła nowe, a John Baldessari z anihilacji swoich dzieł uczynił jedyny w swoim rodzaju happening. I choć każda z tych historii rozgrywała się w innym czasie i innym rejestrze emocjonalnym, łączy je jedno – destrukcja pojmowana jako najwyższy akt twórczej uczciwości.
Destrukcja jako krańcowa forma wolności?
"Szał uniesień" Władysława Podkowińskiego to nie tylko jeden z pierwszych przejawów symbolizmu w polskim malarstwie, ale i twórczy dokument o stanie duszy samego artysty. Ten pracował nad nim przez kilka miesięcy, pogrążając się w niemal mantrycznym procesie idealizacji. I choć motywów czynu z roku 1894 nigdy do końca nie wyjaśniono (przeszkodziła w tym zaś śmierć samego zainteresowanego w styczniu 1895 roku, zaledwie kilka miesięcy po wydarzeniach w Zachęcie), spekulacje dotyczyły w lwiej części odrzuceniem uczucia przez pierwowzór bohaterki "Szału". Uczuciowa substytucja Podkowińskiego w trakcie tworzenia okazać miała się więc niewystarczająca, a więc wymagająca repetycji.
"W tych dniach [obraz] miał być zdjęty, zamiast więc zwijać go na wałek i schować, wolałem skonstatować zawód doznany, zawód całkiem indywidualny", tłumaczył zaś swoją decyzję sam Podkowiński.
Dezintegracji uległ więc nie tylko obraz, ale i twórcza iluzja. Decyzję artysty uznać można zaś za dramatyczny akt odzyskiwania kontroli nad dziełem, które przestało należeć wyłącznie do niego.
Nie tylko Podkowiński stanął jednak w opozycji do własnej twórczości. Claude Monet, uważany za mistrza światła i impresjonistycznej wrażliwości, niejednokrotnie niszczył ukończone już płótna, w atakach frustracji i złości. Powodem nie były jednak dramatyczne emocje, lecz próby nieustannego dążenia do formalnej doskonałości, które pchały go ku destrukcji równie mocno, co ku samemu aktowi tworzenia. W jego przypadku była ona metodyczna, chłodna i niemalże matematyczna – stanowiła bowiem część procesu, nie jego epilog.
Inny charakter miała anihilacja w wykonaniu Katarzyny Kobro, awangardowej rzeźbiarki, której konstrukcje przestrzenne uznawane są dziś za jedne z najważniejszych dokonań tejże tendencji. Część z nich uległa unicestwieniu nie tyle z przyczyn emocjonalnych, ile z konieczności – w czasie wojny artystka, pozbawiona środków do życia, paliła bowiem drewniane rzeźby, by ogrzać dom. Ten dramatyczny wybór między przetrwaniem a trwaniem dzieła stawia jej gest w zupełnie innej perspektywie, ukazując pozbywanie się sztuki nie jako akt wolnej woli, lecz tragicznej nieodzowności.
Francis Bacon, którego obrazy wywoływały niepokój i zachwyt, znany był z kolei z obsesyjnego kontrolowania efektu końcowego. Jedno niedociągnięcie, które w danej chwili przeczyło jego wizji, wystarczyło, by szczątki obrazów skończyły w kącie pracowni. Nie poprawiał, nie zostawiał na później. Niszczył. Jakby dzieła, które nie sprostały wewnętrznym oczekiwaniom, nie zasługiwały na istnienie w jego świecie. A jednak niekiedy to, co ocalało z tych porywistych aktów, stanowi dziś jedno z najcenniejszych źródeł wiedzy o jego technice.
Jadwiga Sawicka i John Baldessari przekształcali zaś destrukcję w konstrukcję. Sawicka wykorzystywała resztki poprzednich prac jako tworzywo dla nowych - z ruin budowała coś nowego, w duchu postmodernistycznej rezygnacji z nienaruszalności twórczości. Baldessari poszedł jeszcze dalej: spalił wszystkie swoje wcześniejsze obrazy, popiół posłużył mu zaś do wypieku... ciastek. To, co u jednych artystów było końcem, u innych stawało się początkiem – pytaniem o to, czym właściwie jest dzieło sztuki.
Dlaczego robili więc to, robią i zapewne robić będą? Dlatego, że sztuka to nie produkt, a proces, który incydentalnie bywa zbyt bolesny, by dać mu przetrwać w postaci materialnej. Artyści i artystki niszczą więc nie dlatego, że nienawidzą własnych tworów, a właśnie dlatego, że znają je za dobrze. Nie są w stanie znieść ich obcości, albo przeciwnie – ich prawdy. Niektóre z tych gestów to autodestrukcja. Inne to bunt przeciwko światu. Jeszcze inne - forma kontroli. Wszystkie razem tworzą zaś smutną, piękną i niepokojącą opowieść o tym, że akt tworzenia to nie zawsze triumf. Czasem to ostateczna klęska.
Zobacz też: