Od warszawskiej ikony do zbytkowej makiety. O Pałacu Saskim (i architekturze iluzji)
Warszawa od ponad osiemdziesięciu lat jawi się jako miasto zdefiniowane przez brak - we wszechobecnych wyrwach, nienaturalnych prześwitach i samotnych kamienicach zapisana została bowiem tożsamość miasta, które zginęło, by narodzić się ponownie (choć nie w tym samym ciele). Najpotężniejszym z owych braków, swoistą "fantomową kończyną" stolicy, pozostaje plac Piłsudskiego - pusta przestrzeń po Pałacu Saskim, która przez dekady stanowiła jeden z najbardziej wymownych pomników Europy. Dziś, gdy w ruch idą ciężkie sprzęty, a budżet inwestycji przekracza kolejne miliardy, warto zadać sobie jednak pytanie - czy próby uleczenia urbanistycznej rany nie przyczynią się do "odduchowienia" tego miejsca?

Historia tego fragmentu Warszawy to opowieść o nieustannej metamorfozie, w której architektura służyła ambicjom kolejnych władców, by stać się ostatecznie niemym świadkiem anihilacji. Z całego majestatu gmachu ocalał zaś jedynie fragment arkad, stając się tym samym swoistym sanktuarium pamięci.
Święta forma z carskiego nadania. Jak rosyjski kupiec stworzył polski symbol
W drugiej połowie XVII wieku Jan Andrzej Morsztyn, poeta i podskarbi wielki koronny, wzniósł barokowy pałac w miejscu dworu należącego do swojego brata - Tobiasza ("zagarniając" przy okazji część Wału Zygmuntowskiego). Była to budowla zgrabna, zwieńczona czterema wieżami, łącząca sarmacki sznyt z zachodnią elegancją. Prawdziwy przełom nadszedł jednak w 1713 roku - wraz z królem Augustem II Mocnym, który to, zapatrzony w przepych Wersalu, postanowił przemeblować Warszawę na modłę absolutystyczną. Tak narodziła się Oś Saska - gigantyczne założenie urbanistyczne, które do dziś determinuje "kręgosłup" Śródmieścia. Przebudowany Pałac Saski stał się sercem owego układu - w ramach przekształceń do kompleksu pałacowego przyłączono też sąsiadujące z nim rezydencje, a więc posiadłość rodu Sanguszków (późniejszy Pałac Brühla) oraz rezydencję biskupa Teodora Potockiego (zamienioną w Pałac Błękitny, przeznaczony dla Anny Orzelskiej, córki króla).
A jednak to, co współcześnie ma zostać wzniesione na nowo, stając się "symbolem polskości", w swej ostatecznej formie architektonicznej ma genezę... czysto komercyjną. Po upadku Rzeczypospolitej gmach przestał być rezydencją królewską i zaczął podupadać (choć mieściło się w nim między innymi Liceum Warszawskie, zaś część przeznaczono na pomieszczenia mieszkalne - w Pałacu Saskim przez kilka lat mieszkali między innymi Mikołaj i Justyna Chopinowie wraz z córkami i synem). W 1837 roku kupił go Iwan Skwarcow - rosyjski kupiec i przedsiębiorca. To na jego zlecenie polski architekt Adam Idźkowski dokonał genialnego w swojej prostocie zabiegu - miast odbudowywać ciężki korpus główny, wyburzył go, wznosząc w jego miejscu lekką, ażurową kolumnadę, która połączyła dwa skrzydła.
Decyzja ta okazała się nie tylko architektonicznym, ale i urbanistycznym majstersztykiem. Kolumnada otworzyła bowiem plac Saski (tak bowiem brzmiała wówczas nazwa dzisiejszego placu Piłsudskiego) na zieleń Ogrodu Saskiego, tworząc unikalną, "oddychającą" pierzeję. Warto pamiętać przy tym o historycznym chichocie - "święta forma" Pałacu Saskiego, w której to gmach ma powrócić już wkrótce, była w istocie rodzajem luksusowej czynszówki z czasów Mikołaja I (choć ów stan rzeczy trwał ledwie ćwierćwiecze - w latach 60. XIX wieku budynek został bowiem sprzedany carskiemu dowództwu Warszawy).
Dopiero po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 gmach zyskał mityczny status, do którego odwołują się dziś popierający rekonstrukcję. Pałac stał się wówczas siedzibą Sztabu Generalnego - tutaj biło więc jedno z serc II Rzeczypospolitej. Siedem lat później nadeszła zaś kolejna zmiana - pod środkowymi arkadami kolumnady utworzono wszak trwający po dziś dzień Grób Nieznanego Żołnierza; mogiła, umieszczona pod łukami pałacu sztabowego, nadała przy tym kompleksowi niezwykłą symbolikę - obecna we wnętrzach teraźniejszość połączyła się bowiem ze złożoną pod nimi przeszłością. W kolejnych latach warszawiacy i warszawianki przyzwyczaili się zaś do charakterystycznego widoku pośród klasycznej elegancji, której towarzyszyło życie tętniące w Ogrodzie Saskim.
Inżynieria zagłady i estetyka braku. Dlaczego ruina krzyczy głośniej?
Koniec przyszedł w grudniu 1944 roku - zniszczenie Pałacu Saskiego było zaś inżynieryjną operacją przeprowadzoną "na zimno"; od października metodycznie nawiercano otwory w filarach i wysadzano gmach kawałek po kawałku. Wtedy też stało się coś, co jedni nazywają cudem, inni sprowadzają zaś do niedopatrzenia. Z gigantycznego założenia ocalał tylko jeden, mały fragment - trzy środkowe arkady, pod którymi dziewiętnaście lat wcześniej złożono doczesne szczątki anonimowego bohatera.
Po 1945 roku podjęto jedną z relatywnie najrozsądniejszych decyzji w historii warszawskiej konserwacji (przypisywaną Zygmuntowi Stępińskiemu). Postanowiono nie odbudowywać pałacu, lecz pozostawić pomnik w formie "trwałej ruiny". Okaleczona arkada na tle ściany zieleni mówiła wszak więcej niż tysiące patetycznych pomników; pustka wokół niej nie była bowiem brakiem - okazała się krzykiem.
Przez dekady PRL-u, a potem III RP, plac (w latach 1946-1990 zwany placem Zwycięstwa, potem - ponownie - placem Piłsudskiego) funkcjonował jako unikalny urbanistyczny palimpsest. Niezabudowana przestrzeń stała się zaś swego rodzaju agorą. Brak Pałacu Saskiego paradoksalnie (i wielokrotnie) czynił więc plac pełnym. Stworzył oddech w gęstym mieście, nadając ocalałym kolumnom monumentalną oprawę i stając się pomnikiem losów Warszawy w XX wieku. Pustka została więc wartością samą w sobie.
Powrót do przeszłości. Jak połączyć ogień z wodą?
Lata później, w roku 2021, zapadła ostateczna decyzja o "domknięciu historii" - wtedy też ostatecznie (próby po 1989 roku podejmowane były bowiem kilkukrotnie) przeforsowano bowiem ustawę o odbudowie Pałacu Saskiego, Pałacu Brühla i kamienic przy ulicy Królewskiej, celem stało się zaś przywrócenie stanu z 31 sierpnia 1939 roku.
Plan pozostaje ambitny - projekt zakłada wszak pieczołowitą rekonstrukcję zewnętrznej bryły. W środku jednak nie znajdziemy historycznych wnętrz (które i tak były wielokrotnie przebudowywane), lecz nowoczesne biura i dziedzińce przykryte szklanymi dachami. Głównymi lokatorami mają zostać Senat RP (przeniesiony z ulicy Wiejskiej) oraz Mazowiecki Urząd Wojewódzki (mieszczący się dziś w kilku lokalizacjach). Koszty? Ustawa mówiła o 2,45 miliarda złotych, jednak w 2025 roku mowa jest raczej o kwotach przekraczających 3, a nawet 3,5 miliarda złotych. Termin zakończenia to rok 2030 (choć data ta wydaje się dziś średnio wiarygodna).
Architekci i architektki stają obecnie na rzęsach, by pogodzić ogień z wodą. Obiecują, że ocalały fragment Grobu Nieznanego Żołnierza zostanie oddzielony od nowej struktury dylatacjami i innym odcieniem tynku, by nie zlał się z "nowym-starym" pałacem. Ale czy to wystarczy?
"Disneylandyzacja" pamięci?
Odbudowa Pałacu Saskiego budzi sprzeciw części środowisk, zaś argumenty na "nie" wykraczają daleko poza kwestie estetyczne.
Po pierwsze - autentyczność. Budowanie od zera gmachu, który nie istnieje w przestrzeni miejskiej od osiemdziesięciu lat, jest działaniem ahistorycznym. To tworzenie makiety, luksusowej wydmuszki, która udaje, że wojny nie było. Miast leczyć rany, tworzymy więc protezę, wpisując w żywą tkankę miasta atrapę z XIX wieku, która ma pełnić funkcje biurowe. To architektura rodem z parku rozrywki i rodzaj "Disneylandu historii", który fałszuje przeszłość, sugerując ciągłość tam, gdzie nastąpiło tragiczne zerwanie.
Po drugie - Grób Nieznanego Żołnierza. To jeden z najpoważniejszych zarzutów - obecnie pomnik jest bowiem rodzajem memento, a jego samotność na wielkim placu buduje dramaturgię tego miejsca. Gdy zostanie obudowany nowym, lśniącym pałacem, straci swoją wymowę. Stanie się zaledwie "ładnym portykiem" i dekoracyjnym wejściem. Sacrum zostanie pożarte przez profanum urzędniczych gabinetów.
Po trzecie - ekonomia i sens. Wydawanie miliardów złotych na budowę nowego gmachu w centrum Warszawy, w sytuacji gdy na prowincji niszczeją setki autentycznych zabytków (dworów, zamków, obiektów poprzemysłowych), wydaje się jedynie kaprysem. Przynajmniej dla niektórych.
Wreszcie - urbanistyka. Plac Piłsudskiego jest dziś przestrzenią otwartą, dostępną dla każdego. Wprowadzenie tam najważniejszych instytucji państwowych oznacza nie tylko symboliczne, ale i dosłowne zamknięcie tej przestrzeni (nawet jeśli jedynie częściowo).
Odbudowa Pałacu Saskiego to projekt, który - w zamierzeniu - ma "przywrócić Polsce dumę". Może się jednak okazać, że w pogoni za tą dumą zabetonujemy jedną z najbardziej poruszających i symbolicznych przestrzeni w Europie. Bo czasem pustka mówi o historii więcej niż najpiękniej odmalowana fasada.
Zobacz też:






