"Drugi po Paganinim". Karol Lipiński – wirtuoz (nieco) zapomniany
W czasach, gdy romantyzm rozciągał swoje wpływy od salonów Wiednia po loże Petersburga, Karol Lipiński był jednym z tych artystów, którzy nie tyle podążali za epoką, ile współtworzyli jej ton. Nie bez powodu zwano go "polskim Paganinim", a jego nazwisko wymieniano jednym tchem obok najświetniejszych muzyków kontynentu. Fryderyk Chopin, Robert Schumann, Ryszard Wagner - wszyscy oni nie tylko znali, ale i cenili Lipińskiego. Jego obecność na afiszu gwarantowała zaś wypełnione sale. Dziś, w cieniu tamtej sławy, pozostało ledwie echo - piękne, lecz niepokojąco ciche.

Z Radzynia na europejskie salony. Historia "polskiego Paganiniego"
Karol Lipiński urodził się w 1790 roku w Radzyniu Podlaskim - w rodzinie związanej z muzyką od pokoleń. Ojciec, Feliks, był koncertmistrzem na dworze Potockich, a mały Karol dorastał w atmosferze skrzypiec, partytur i ćwiczeń. Wkrótce rodzina przeniosła się do Lwowa, gdzie jeszcze przed osiągnięciem pełnoletniości młody muzyk został koncertmistrzem, a następnie dyrygentem orkiestry operowej.
W wieku 24 lat wyjechał do Wiednia, gdzie zetknął się z Louisem Spohrem, który - rozpoznawszy jego potencjał - zachęcił go do kariery solisty. Lipiński porzucił tedy posadę i poświęcił się doskonaleniu techniki, a już po trzech latach koncertował samodzielnie. Przełom nastąpił we Włoszech - w 1818 roku, w Padwie i Piacenzy, gdzie na scenie towarzyszył mu sam Niccolò Paganini. Ich wspólne występy były nie tylko spotkaniem dwóch różnych temperamentów, ale i symboliczną konfrontacją dwóch wizji wirtuozerii: włoskiego brawurowego ognia i słowiańskiej głębi. Legenda głosi, że Włoch, zapytany wówczas o największego skrzypka w dziejach, miał powiedzieć, że nie wie, kto jest pierwszym, ale drugim z pewnością jest Lipiński.
W następnych latach jego renoma rosła z każdą trasą koncertową. Grywał od Krakowa po Petersburg, występował na dworach królewskich i cesarskich, został mianowany pierwszym skrzypkiem Dworu Królewskiego w Warszawie, a następnie Dworu Carskiego. Schumann wspominał o nim z uniesieniem, a samo nazwisko "Lipiński" wywoływało wśród słuchaczy drżenie oczekiwania.
Choć tłumy przychodziły, by słuchać jego gry, Lipiński nie był artystą efektów. Nie naśladował Paganiniego w brawurze, lecz rozwijał własny język - oparty na liryzmie, klarowności i umiejętnie wyważonej emocji. Grał - jak pisał Maurycy Mochnacki - z malowniczością i precyzją, nie szukając łatwego zachwytu. Krytyka zauważała, że jeśli u Paganiniego podziwia się artystę bardziej niż dzieło, u Lipińskiego było odwrotnie - to muzyka była najważniejsza.
Po 1831 roku jego twórczość coraz mocniej zwracała się ku muzyce polskiej. Opracowywał ludowe pieśni galicyjskie, pisał koncertowe polonezy, wariacje na temat Rossiniego i Verdiego, tworzył muzykę o wyraźnie narodowym charakterze, która bardziej uczyła, aniżeli oszałamiała. W 1839 roku związał się z Dreznem - tam został koncertmistrzem kapeli saskiej, tam prowadził własny kwartet smyczkowy, tam wreszcie rozpoczął działalność pedagogiczną. Wśród jego uczniów znalazł się Henryk Wieniawski, którego polecił nie komu innemu, jak samemu Lisztowi.
Po Lipińskim zostały nie tylko partytury, ale i skrzypce - w tym instrumenty Stradivariusa i Guarneriego, dziś znane jako "ex-Lipiński". Ostały się też dedykacje, jak ta od Wieniawskiego w "Polonaise de concert" oraz pamięć wśród wtajemniczonych.
Karol Lipiński spędził ostatnie lata życia w Galicji, z dala od wielkich scen. Zmarł w 1861 roku. Mimo że był jednym z najgłośniejszych nazwisk XIX-wiecznej Europy, dziś jego imię pojawia się rzadko - najczęściej w nazwie Akademii Muzycznej we Wrocławiu lub w przypisach do historii skrzypiec. W świecie muzyki, w którym błysk często wypiera ciężar, pamięć o Lipińskim stała się subtelną harmonią - wyczuwalną, lecz cichą.
A przecież jego los był czymś więcej niż tylko dziejami utalentowanego skrzypka. Był opowieścią o artyście, który rozumiał sztukę jako rzemiosło wymagające pokory, o muzyce jako języku bez efektownych ozdobników i o Polsce jako źródle sensu - nawet jeśli ten sens trzeba było wydobywać z cienia.
Zobacz też:






