W świecie słonej iluzji, czyli o mitach kolorowej soli, nieprawdziwych Himalajach i wyjątkowo udanym marketingu
Różowa z Himalajów, szara z Bretanii, czarna z Indii, niebieska z Iranu – soli ci u nas dostatek (a przynajmniej to mogłaby sugerować wizyta w pierwszym lepszym sklepie). Każdy z elementów solnej galerii osobliwości ma przy tym własną legendą – część reklamowana jest więc jako naturalna i bogata w minerały, kolejne mają nie zawierać sodu (!), jeszcze inne wpływać zaś zbawiennie na serce, mózg czy tarczycę. W lwiej części przypadków za podobnymi frazesami stoją jednak skrzętnie realizowane strategie marketingowe, a większość słonych mitów rozsypuje się po zderzeniu z faktami. Czy warto więc sięgać po produkty, które od klasycznej soli odróżnia przede wszystkim cena?

Nie taka straszna, jak ją malują. O soli kuchennej, zwanej stołową, zdań parę
Najpowszechniejsza – a przy tym najtańsza – z soli to niemal czysty chlorek sodu (zawiera około 99% tego związku) z obowiązkowym dodatkiem jodu, a także opcjonalną domieszką antyzbrylacza. I choć nazwa tegoż, a więc żelazocyjanek potasu, może wydawać się mało bezpieczna, w rzeczywistości jest to środek przebadany i powszechnie stosowany.
Gdzie więc wady? Ano – w PR-ze. Bo biała, bo przemysłowa, bo zwykła. Czy sól kuchenna zasłużyła sobie na tak złą sławę? Niekoniecznie. To właśnie ona pozwoliła bowiem wyeliminować endemiczne wole tarczycowe, które jeszcze kilkadziesiąt lat były w Polsce niemal powszechne, a Światowa Organizacja Zdrowia i dziś rekomenduje używanie soli jodowanej jako prostego i skutecznego sposobu zapobiegania niedoborom tego pierwiastka. Istotna pozostaje inna kwestia, a mianowicie jej ilość w codziennej diecie – ta nie powinna bowiem przekraczać 5 gramów (i mowa tu o całości, nie zaś dosalaniu potraw).
Czy morska znaczy lepsza?
Sól morska powszechnie uznawana jest za zdrowszą – nierzadko określa się ją przy tym mianem "naturalnej" i "pełnej minerałów". Dotyczy to zarówno klasycznych białych kryształków, jak i "modniejszej" ostatnimi czasy soli szarej – pochodzącej z Bretanii i pozyskiwanej tradycyjnymi metodami z płytkich zbiorników solankowych. Faktycznie – może ona zawierać minimalne ilości magnezu, wapnia czy potasu, są to jednak ilości śladowe, niemające znaczenia w codziennej diecie. Zawartość sodu? Taka sama jak w przypadku soli kuchennej, to jest około 39 gramów sodu na 100 gramów produktu. Mit dotyczący rzekomo mniejszej ilości tegoż pierwiastka, wynika wyłącznie z faktu wielkości kryształków, wagowo bowiem jest to ta sama substancja.
Sól morska zawiera jednak coś, co w przypadku soli kuchennej pozostaje marginalne, a mianowicie – mikroplastik. Szereg badań przeprowadzanych w ostatnich latach jasno wskazuje, że większość próbek soli morskiej zawiera cząsteczki polietylenu i polipropylenu. I choć najwięcej zanieczyszczeń wykryto w solach azjatyckich, europejskie nie pozostały od nich wolne.
Co więcej, sól morska – także wspomniana już szara odmiana – rzadko bywa jodowana, co dla osób wykluczających ryby i nabiał może być drogą do niedoborów.
Różowa sól, czyli królowa marketingu, która Himalajów nie poznała
Wygląda niecodziennie, brzmi egzotycznie, ale... wcale nie pochodzi z Himalajów – wbrew obiegowej nazwie wydobywa się ją w pakistańskiej kopalni Khewra, którą od podnóża najwyższych gór świata oddziela około 300 kilometrów. W wielu miejscach powielana jest również teza o rzekomych "84 pierwiastkach", które ma zawierać, co okazuje się nie mieć za wiele wspólnego z rzeczywistością – o ile można w niej bowiem znaleźć śladowe ilości wapnia, potasu czy cynku, o tyle to samo dotyczy... uranu, radu czy polonu. Różowa sól nie może się przy tym pochwalić wystarczającym odsetkiem związków niezbędnych dla zdrowia, by przypisać jej jakiekolwiek wartości lecznicze. Lepiej zjeść jabłko. Albo dwa.
Z tego też powodu na niewiele zdaje się popularne w niektórych kręgach picie roztworu wody z solą himalajską – nie ma to bowiem żadnego uzasadnienia naukowego. Nie poprawia nawodnienia, nie oczyszcza, nie detoksykuje, a do tego – nie zawiera jodu.
Egzotyka z jajecznym twistem i kolorowa ciekawostka prosto z Persji, czyli o soli czarnej i niebieskiej
Kala namak, czyli czarna sól indyjska, popularna jest przede wszystkim w kuchni wegańskiej – zawiera bowiem związki siarki, przez co pachnie i smakuje w sposób, który wielu przypomina jajko. Zawiera przy tym około 95% chlorku sodu (a więc odrobinę mniej niż w przypadku "czystej soli"), reszta jej składu to zaś głównie siarczany oraz siarczki sodu, żelaza i wodoru. Tradycyjnie stosowana w ajurwedzie w celu usprawnienia trawienia – i choć faktycznie może stymulować produkcję żółci, nie ma dowodów, które potwierdzałyby, że działała lepiej niż szczypta gorczycy czy anyżu.
Na koniec (no, prawie) – sól perska, zwana niebieską, jedna z najdroższych i najbardziej efektownych. Za niebieski odcień odpowiada w jej przypadku specyficzne zaburzenia sieci krystalicznej halitu (innymi słowy jej kolor to wynik "wady" w ułożeniu atomów w krysztale). Zawiera przy tym więcej potasu, a mniej sodu niż klasyczne sole, choć w jej składzie znaleźć można również ołów. Smakuje gorzko, a na stoły trafia raczej jako rodzaj kulinarnej ciekawostki. Zdrowotnych korzyści brak.
Jaką więc wybrać? Taką, która nie potrzebuje legendy, by spełniać swoją podstawową funkcję. Można ulec i kolorom, i opowieściom, a przy tym traktować ją jak symbol kulinarnej tożsamości – byleby pamiętać, że sól nie działa cudów, choć potrafi wyrządzić szkody. Wystarcza w niewielkiej ilości i może właśnie na tym polega cała sztuka – nie tyle by wybrać najdroższą, najrzadszą czy najmodniejszą, ile sypać z głową.