(Niekoniecznie) słowiańskie zdrowie w płynie. Czym jest surica i czy naprawdę piły ją nasze prababki?
Skoro nie wszystko złoto, co się świeci, to i nie wszystko, co rzekomo "słowiańskie", może pochwalić się tysiącletnią historią (a przy okazji błogosławieństwem praprababki z osady pod Łysą Górą). Tak właśnie ma się sprawa z suricą – modnym ostatnimi czasy ziołowo-owocowym napojem, który coraz częściej przedstawiany jest jako "eliksir przodków". Czy słusznie? Cóż – wątpliwe. Bo choć mówią o niej z nabożnością, a część zachwalających walory tejże mikstury posuwa się do snucia teorii niemal magicznych, większość z nich należy włożyć między bajki. Co nie oznacza jednak, że kategorycznie picie suricy odradzamy. Wręcz przeciwnie.

Nie taka pradawna, jak ją malują. Skąd wzięła się surica?
Opierając się na radosnej twórczości internetowych blogów, moglibyśmy uznać, że surica to napój, który otoczony był świętością porównywalną do azteckiego pulque – przyrządzany przez kapłanki i fermentowany ku czci pradawnych bóstw słońca. Problem w tym, że owa legenda nie ma żadnego potwierdzenia w wiarygodnych źródłach. Ba, nawet "Księga Welesa", na którą powołują się twórcy i twórczynie podobnej fabulistyki, już dawno uznana została za falsyfikat.
Nie znajdziemy tym samym suricy w dokumentach klasztornych, opisach przedwiecznych podróży, ani nawet w przeromantyzowanych wizjach z XIX wieku. Co więcej, sama nazwa wydaje się być... współczesnym neologizmem – podobnym do tysiąca innych fantazyjnych rekonstrukcji, które powstają nie tyle z potrzeby odtwarzania historii, ile z chęci posiadania własnej wersji kombuczopodobnego napoju, tyle że w słowiańskim wydaniu.
Czy mimo to warto? Jak najbardziej.
Czym w istocie jest surica?
Prawda, wypadałoby wyjaśnić, o czym tak naprawdę rozmawiamy. Otóż surica to lekki, fermentowany (a przez to nieco musujący), a także naturalny napój, którego przygotowanie zajmuje chwilę (choć na efekt finalny trzeba poczekać nieco dłużej). Do dużego słoja wystarczy wrzucić świeże (i jadalne) liście, zioła oraz kwiaty (sprawdzą się między innymi listki malin czy jeżyn, a także mięta, melisa, rumianek, płatki róż, a także bławatków, stokrotek czy czarnego bzu), a także owoce (bez, maliny, borówki czy poziomki), po czym zalać wszystko wodą z miodem, przykryć gazą i odstawić na dwa, trzy dni w ciepłe oraz nasłonecznione miejsce. Po tym czasie płyn zaczynie "żyć", uzyskując bąbelki oraz charakterystyczny smak, przypominający słodko-kwaśną lemoniadę.
Dzięki kilkudniowej fermentacji całość zawiera naturalne bakterie probiotyczne, wspomagające florę jelitową i trawienie, a także działa przeciwzapalnie i antybakteryjnie (zawdzięczając to między innymi pokaźnej dawce miodu). Może przy tym wspiera odporność czy relaksować (wszystko zależy zaś od właściwości użytych składników). Przede wszystkim jednak – smakuje i idealnie gasi pragnienie.
W świetle powyższych rozważań nikogo nie powinien zdziwić brak "oryginalnego" przepisu. Mimo to przedstawiamy wersję, która – przy dobrych wiatrach – mogłaby uchodzić za wersję wyjściową (i raz jeszcze podkreślamy, że receptura ta pozwala na pełną dowolność twórczą).
Składniki:
- około litra świeżych, jadalnych liści, kwiatów oraz owoców
- 150 gramów prawdziwego miodu
- przegotowana i ostudzona woda
Sposób przygotowania:
Zioła i owoce dokładnie opłukać (uważając na gatunki, które wymagają wcześniejszej obróbki, między innymi czarny bez – ten powinno się bowiem potraktować wrzątkiem). Włożyć do czystego, trzylitrowego słoja, zajmując trzecią część jego objętości.
W osobnym naczyniu rozpuścić miód w letniej, przegotowanej wodzie, a następnie zalać nim zawartość słoja tak, by wszystko zostało przykryte. Całość nakryć gazą, zabezpieczyć gumką i odstawić w ciepłe miejsce.
Codziennie mieszać zawartość drewnianą łyżką, a po 2-3 dniach przecedzić przez sitko lub gazę, przelać do butelek i przechowywać w lodówce.
Suricę pić po schłodzeniu. Z radością i bez obowiązku czczenia słowiańskich bóstw.
Zobacz też: