Nie włoski, a... czeski. O kotlecie rzymskim – serowym symbolu peerelowskiej rzeczywistości
Choć moda na "światowe" miana w rodzimej kuchni sięga czasów zdecydowanie wcześniejszych aniżeli ubiegłe stulecie (już Ćwierczakiewiczowa proponowała wszak makaron "po neapolitańsku", który w Kampanii podsumowano by zapewne krótkim "perché?"), w czasach PRL-u praktyka ta zyskała wymiar niejako iluzoryczny – kulinarna egzotyzacja stała się bowiem sposobem na oswajanie systemowego niedostatku. W duchu tym powstała nie tylko ikoniczna ryba po grecku, ale i kotlet rzymski – słynna swego czasu alegoria "włoskości", której rodowód miast wieść jednak w okolice Tybru, prowadzi wprost nad... czeską Wełtawę.

Między Rzymem, Pragą i Warszawą, czyli wiwisekcja serowego specjału
Plaster sera w panierce – z rozbrajającą powagą zwany "kotletem rzymskim" – może dziś uchodzić za jedną z najbardziej emblematycznych form kulinarnej mistyfikacji czasów PRL-u. Danie to nie tylko "udawało" bowiem swój mięsny odpowiednik (choć w tej roli równie często sprawdzał się twór zwany nad Wisłą mortadelą), ale i sugerowało rodowód, którego korzeni szukać należy w – nieosiągalnych wówczas dla większości – zakątkach Półwyspu Apenińskiego. Na sugestiach zgodność z rzeczywistością zdawała się jednak kończyć – serowa prawda leżała bowiem znacznie bliżej.
Gdzie? Ano – w Czechosłowacji. Tamtejszy smažený sýr (w słowackiej wersji znany jako syr vyprážaný) już w połowie XX wieku uchodził za danie-symbol, stąd też jego przeniesienie na "bratnie" stoły było jedynie kwestią czasu. Mniej więcej w latach 60. ubiegłego stulecia panierowany kawałek żółtego sera przybyły więc nad Wisłę, gdzie przeszedł jednak swoisty "rebranding" – otrzymując dumne miano "kotleta rzymskiego", które w realiach PRL-u brzmiało jak obietnica kulinarnej podróży do świata luksusu.
Skąd jednak "rzymskość" (i dlaczego właśnie ona)? W tym przypadku sprawa wydaje się nieco bardziej złożona. W realiach Polski Ludowej – kraju oderwanego od zachodnioeuropejskiej codzienności, choć wciąż żywiącego pamięć o dawnych smakach (gdzie parmezanu i jemu podobnych nie traktowano jako osobliwości) – wszystko, co serowe, lokowano najchętniej w różnie wyobrażanym "Południu". To z kolei prowadziło myśli ku Italii, naturalnie kojarzącej się z Rzymem. Ot, tylko i aż tyle. Tak ukształtowana konwencja idealnie wpisywała się więc w mechanizm, który na potrzeby niniejszych rozważań określić można mianem "podwójnego maskowania" – kotlet rzymski z jednej strony udawał danie mięsne, z drugiej zaś sugerował nieco egzotyczny rodowód (w rzeczywistości kończący się na granicy południowych Moraw).
I choć czasy, w których czeski specjał miał uchodzić za kulinarną przepustkę do Włoch, bezpowrotnie minęły – nieco zakurzony dziś przepis pozostał, dowodząc niejako, że kuchenne granice wyznacza nie geografia, a fantazja.
Kotlet "rzymski", czyli smażony ser na peerelowską modłę
Składniki:
- 400 gramów twardego sera żółtego w kawałku
- 2 jajka
- 4 łyżki mąki pszennej
- 6 łyżek bułki tartej
- 3 łyżki oleju roślinnego
- 1/2 łyżeczki suszonego oregano
- 1/4 łyżeczki soli
- 1/4 łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
Sposób przygotowania:
Ser pokroić w plastry o grubości około jednego centymetra, po czym każdy plaster oprószyć z obu stron solą, pieprzem i oregano. Kawałki obtoczyć w mące, rozbitym jajku i bułce tartej, lekko dociskając panierkę do powierzchni sera, po czym powtórzyć panierowanie.
Smażyć na rozgrzanym oleju po około dwie minuty z każdej strony, aż panierka nabierze złocistego koloru, a ser w środku lekko się roztopi. Podawać od razu.
Zobacz też: