Leszek Lichota o pracy nad nową ekranizacją "Znachora": "Zależało mi na tym, żeby postać kleiła się z tym, co znają ludzie"
Materiał zawiera linki partnerów reklamowych.
Ten film wzbudzał emocje, jeszcze zanim trafił do kin, a już w poniedziałek 6 października można go zobaczyć w paśmie MEGA HIT w telewizji Polsat. A po rozmowie z naszym gościem nie mamy wątpliwości, że widzowie włączą telewizory punktualnie o 20:35. Bo jak można odtworzyć historię tak kultową i bohatera tak legendarnego? Jak przełożyć opowieść sprzed lat na nowoczesne realia? Najtrudniejsza rola w całym przedsięwzięciu spadła na Leszka Lichotę - bo to on wcielił się w profesora Wilczura w nowej wersji "Znachora". A w "halo tu polsat" wyznał, co było dla niego w tym trudnym dziele najważniejsze oraz wspomniał o "reżyserskiej swawoli" w poprzednich ekranizacjach. Bo film z Jerzym Bińczyckim, chociaż ikoniczny, od powieści, na której bazował, znacznie się jednak różnił.

Nowa wersja kultowego filmu wzbudziła ogromne zainteresowanie i jeszcze większe emocje. Niektórzy wątpili w to, że z ikoniczną postacią stworzoną przez Jerzego Bińczyckiego da się "coś jeszcze" zrobić. Ale Leszkowi Lichocie to się udało. Do roli, o której mówi, że była dla niego ogromnym zaszczytem, przygotowywał się długo i sumiennie. Zapuścił brodę i wąsy, przeczytał książkę, obejrzał wcześniejsze ekranizacje, a potem skupił się na tym, aby nie kopiować Bińczyckiego, tylko stworzyć własnego Wilczura. Przed poniedziałkową emisją "Znachora" w Polsacie, widzowie "halo tu polsat" mieli okazję dowiedzieć się, co było dla aktora najważniejsze, gdy przygotowywał się do tak wymagającej roli.
Zagrał w nowym "Znachorze". Leszek Lichota tak ocenia najsłynniejszą ekranizację
Wśród dorosłych Polaków niewielu jest takich, którzy nie widzieli "Znachora" z 1981 roku z Jerzym Bińczyckim w roli głównej. Jak mówił Maciej Kurzajewski, była to absolutnie legendarna kreacja aktorska. Leszek Lichota przyznał mu rację i zwrócił uwagę na jeszcze jeden aspekt: "Ja mam wrażenie, że z tamtą ekranizacją całe nasze pokolenie dorastało. [...] Odkąd pamiętam, to gdzieś leciał".
Rzeczywiście, najbardziej znana ekranizacja "Znachora" regularnie wracała i wraca na różnych kanałach telewizji. Prawdopodobnie wielu jej widzów nie pamięta już, że kultowy film jest drugą wersją filmową słynnej książki. A Leszek Lichota postanowił raz jeszcze obejrzeć obydwie, gdy dowiedział się, że właśnie on ma zagrać profesora Wilczura w najnowszej ekranizacji. Wrócił też do samego źródła i wtedy okazało się, że reżyserowie pozwolili sobie na sporą dawkę swobody stwarzając obydwa obrazy.
"Oczywiście, że kiedy była propozycja, żeby jeszcze raz wziąć się za tę powieść Dołęgi-Mostowicza i na nowo ją opowiedzieć, dla współczesnego widza, to przypomniałem sobie tamtą ekranizację, jak również tę z 1937 roku, której wcześniej nie znałem. Potem wróciłem do powieści i zobaczyłem, jak dużo jest różnic, jak dużo tam jest takiej reżyserskiej swawoli w obu ekranizacjach, jak one odbiegają od oryginału", mówił Leszek Lichota.
Czym różni się nowy "Znachor" od poprzednich ekranizacji?
Aktor wyznał, że w swojej kreacji czerpał z obydwu ekranizacji, samej powieści i - oczywiście - najbardziej ze scenariusza, który trafił w jego ręce. "Scenariusz nasz różnił się, ze względu na to, że żyjemy w innych czasach, innej obyczajowości, innej kulturze, innej dynamice", dodał. Przyznał też, że najnowszy "Znachor" także odbiegał nieco od samej powieści. Ale jemu zależało przede wszystkim na jednej rzeczy:
"Bardzo mi zależało na tym, by widz nie doznał szoku poznawczego, gdy zobaczy nową wersję Wilczura vel Kosiby na ekranie. Żeby jednak to był taki bezpieczny łącznik pomiędzy tamtymi wersjami. [...] Zależało mi na tym, żeby ta postać, gdzieś się »kleiła« z tym co znają, żeby nie była kompletnie różna".
O tym aspekcie kręcenia filmów widzowie najczęściej zapominają
Kasia Cichopek celnie zauważyła, że troska o emocje widza jest bezcenna, ale z drugiej strony przed Leszkiem Lichotą stało trudne zadanie - musiał stworzyć kreację współczesną, dla zupełnie innego już widza - część publiczności mogła przecież nawet nie widzieć pierwszych wersji "Znachora". Nasza prowadząca była ciekawa bardzo pragmatycznej kwestii, jak trudne jest wcielenie się w postać lekarza, który na co dzień operuje słownictwem tak dalekim od potocznego. Aktor wyjaśnił, że w tym przypadku było trochę inaczej - profesora Wilczura widzimy na ekranie tylko przez krótką chwilę. Wtedy, owszem, posługuje się żargonem medycznym i odpowiednimi narzędziami, ale kiedy już zmienia się w Antoniego Kosibę, ma do dyspozycji tylko najprostsze metody - jak dobrze pamiętamy, między innymi młot i dłuto...
"Mieliśmy wspaniałych konsultantów, którzy czuwali nad tym, żebyśmy nie popełnili jakiś głupot. Na bieżąco było to korygowane, czasami nawet w trakcie ujęcia", przyznał jednak.
Leszek Lichota zdradził tym samym pewien z aspektów kręcenia filmów, o którym wielu widzów nie wie, lub zapomina, gdy są pochłonięci historią. Każdy profesjonalnie przygotowany obraz, a takim z pewnością jest nowy "Znachor" wymaga sztabu specjalistów - w tym wypadku właśnie z zakresu medycyny. A ich zadaniem jest czuwanie nad tym, aby wszystko opierało się na prawdzie. I to także jeden z sekretów tego, dlaczego kino tak bardzo nas pociąga.
Całą rozmowę z Leszkiem Lichotą, podobnie jak wszystkie odcinki "halo tu polsat", możecie zobaczyć na platformie Polsat Box Go.
Zobacz też: