Jan Lubomirski-Lanckoroński o świętach w Austrii i Warszawie, testamencie oraz skarbach, które wkrótce zobaczą wszyscy Polacy
O dawnych świętach w domu z wielkimi tradycjami, planach na zbliżające się tegoroczne Boże Narodzenie, a także o testamencie i muzeum, które w przyszłym roku otworzy się dla zwiedzających, w "halo tu polsat" mówił dziś nasz gość, Jan Lubomirski-Lanckoroński.

Ołtarz z XIV wieku w studiu "halo tu polsat"
Jan Lubomirski-Lanckoroński nie pojawił się w studiu "halo tu polsat" z pustymi rękami. Wstępem do rozmowy o świątecznych zwyczajach i tradycjach, jakie przetrwały w jego rodzinie, było pokazanie przenośnego ołtarza, nazywanego też "przewoźnym" lub "podróżnym". Nasz gość wyjaśnił, że pochodzące z XIV wieku dzieło ma dla niego nie tylko wartość historyczną, ale i sentymentalną.
"Jeżeli planujemy jakąś dalszą podróż, to zdarza nam się go wziąć" - mówił Jan Lubomirski, wtrącając, że mimo iż wielu konserwatorów zabytków mogło być zaskoczonych, on i jego rodzina nadal używają "tego typu rzeczy".

Nasz gość wspomniał, że ołtarz ów wieki temu był ważnym elementem celebrowania adwentu, czyli czasu oczekiwania i przygotowywania się na Boże Narodzenie. A stąd już tylko krok o pytanie dotyczące świętowania w rodzinie Jana Lubomirskiego. Nasz gość wspominał dawne czasy, gdy święta obchodził w rodzinnym gronie, lecz poza krajem.
Święta w zamku, czyli dysonans poznawczy
"Większość moich świąt spędzałem w Austrii. To była ogromna, ogromna przyjemność" - mówił Jan Lubomirski, zestawiając realia PRL z tym, co zastawał za granicą i podkreślając, że zestawienie to niosło zawsze pewien dysonans poznawczy i wrażenie surrealizmu: "Tu PRL (....), a ja jadę do ciotki, do zamku" - opowiadał nasz gość, wspominając, że w rzeczonym zamku wcale nie było zbyt przytulnie - temperatura w pomieszczeniach nie przekraczała bowiem 16-17 stopni.
Wyobrażając sobie Jana w takim zamku, Tomasz Wolny nawiązał do kultowego filmu, który co roku pojawia się w Polsacie w Wigilię: "Jan sam w zamku" - zagadnął, na co Lubomirski odparł: "Nie sam, nie! Broń Boże. Chociaż kiedyś mnie rodzice zostawili samego" - przypomniał sobie znienacka. - "Pojechali wieczorem na operę do Wiednia i byłem naprawdę sam" - wspominał, zaznaczając jednak, że jego przygoda nie skończyła się tak, jak świąteczny wieczór u Kevina.
"Zamek do dzisiaj stoi" - podsumował, wracając do opowieści o świętach sprzed lat.
A pod choinką fura prezentów
Jan Lubomirski wspominał, jak w napięciu czekał na moment otwarcia drzwi, za którymi kryła się przepięknie wystrojona choinka. Chwila ta była poprzedzona długimi przygotowaniami i odpowiednim wstępem.
"To rzeczywiście jest tak, że bardzo ważny jest anturaż wokół świąt i to nie ma tak, że te prezenty natychmiast się pojawiają, i możemy jako dzieci je otwierać. Tutaj musieliśmy się bardzo poważnie przygotować. Przede wszystkim właśnie się pomodlić, ale też zaśpiewać kolędy. Natomiast, niestety, część młodzieży musiała też zagrać na instrumentach. Niestety, mówię, bo czasami, że tak powiem, były problemy z koordynacją i wychodziła kakofonia często" - opowiadał Jan Lubomirski-Lanckoroński. "I dopiero po tym wszystkim była sytuacja taka, że otwierały się wspaniałe drzwi do wielkiego salonu, w którym widzieliśmy po raz pierwszy, bo tam nie było tak, że choinka była wcześniej, tylko po raz pierwszy widzieliśmy cudowną, przepiękną choinkę, sztuczne ognie i świeczki prawdziwe. I pod tym fura, tona, prezentów" - wspominał.
Jak mówił nasz gość, dawna wigilia gromadziła przy stole mnóstwo ludzi: "30 osób co najmniej, sami kuzyni" - opowiadał, by znów wrócić do gwiazdy wieczoru, czyli choinki, z którą także wiązała się cała historia:
"Najpierw oczywiście musieliśmy zjeść, co wiązało się z tym, że robiliśmy to bardzo szybko, bo choinki jeszcze właśnie nie widzieliśmy. Myśmy tę choinkę wybierali razem z wujem jadąc do lasu, jego lasu zresztą, terenowym samochodem. I właśnie ta choinka, która została przez nas wybrana, ona się później magicznie pojawiała w salonie, już gotowa. A salon był zamknięty cały czas, chyba taką tradycją było to, że próbowaliśmy przez dziurkę od klucza zajrzeć do środka, ale były podwójne drzwi, więc widzieliśmy tyko te drugie drzwi, nic więcej" - wspominał ze śmiechem nasz gość.

Testament "osiem razy pradziada"
Historia rodziny Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego sięga wielu wieków wstecz, bo - jak podkreślał w naszym studiu - korzenie jego rodu dotykają samych początków polskiej państwowości. Jako ten, któremu przyszło dziś opiekować się spuścizną przodków, dokłada wszelkich starań, by z dziedzictwa tego mogli też korzystać Polacy. Efektem tych starań będzie muzeum, które już wkrótce otworzy swe podwoje przed zwiedzającymi. Muzeum to, pod nazwą Muzeum Książąt Lubomirskich, będzie się mieścić w Krakowie. A jednym z eksponatów będzie ten, który dziś Jan Lubomirski-Lanckoroński przyniósł do studia, by pokazać widzom "halo tu polsat" i opowiedzieć historię z nim związaną.
"To jest >>Jawnej niewinności testament<< z 1665 roku. Tu mamy już wklejkę naszej biblioteki. Proszę bardzo" - pokazywał nasz gość historyczny egzemplarz testamentu. - "To jest Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, mojego osiem razy pradziada wyznanie win z jednej strony, a z drugiej strony stwierdzenie, że on jednak nie jest tak bardzo winny" - mówił. - "Jerzy Sebastian był jednym z największych hetmanów w ogóle w historii XVII wieku, wyrzucił Szwedów w Potopie razem z Czarnieckim. Wyrzucił Siedmiogrodzian i przede wszystkim pokonał Rosjan w 1660 roku. A potem się nie spodobał królowej, żonie króla (...). Więc w związku z tym, no, stwierdził, że jednak coś musi z tym zrobić. Zrobił tak zwany rokosz, ale później został w 1668 całkowicie rehabilitowany. A to jest właśnie pokazanie braku win z jego strony".

20 tysięcy dzieł sztuki, czyli "dużo tych różnych >>gratów<<"
Historyczny testament "osiem razy pradziada" Jana Lubomirskiego nie był jedynym, o którym była dziś mowa. Nasz gość bowiem, mimo młodego wieku, również przygotował ostatnią wolę, o której opowiedział w studiu "halo tu polsat". Dokument spisany przez potomka hetmanów ma zabezpieczyć całe dziedzictwo materialne, jakim dziś zarządza jego ród. A jest tego sporo: "Udało się nazbierać dosyć dużo tych różnych gratów" - mówił, żartując, nasz gość. - "Około dwadzieścia tysięcy różnych dzieł sztuki, to jest chyba największa kolekcja prywatna w Polsce. No i rzeczywiście pomyślałem, że trzeba by to rozdysponować. Ale też w taki sposób, żeby służyło narodowi" - podkreślił, dodając, że jego wolą jest, by z dziedzictwa korzystali wszyscy Polacy:
"Ja jestem, może to już jest niemodne, ale jednak patriotą. I bardzo mi zależy na tym, żeby nie tylko właśnie historia naszej rodziny była naszą historią. Ale też była rodziną, która pokazuje tą historię na zewnątrz. I nasza historia właściwie od tysiąca lat jest związana wyłącznie z Polską, więc zależy mi na tym właśnie, żeby te rzeczy były w Muzeum Książąt Lubomirskich, jedynym prawdziwym w Polsce, które będziemy prowadzić w Krakowie, zaraz przy rynku krakowskim. I między innymi w tym testamencie, nie powiem o innych szczegółach, ale między innymi właśnie jest to tam napisane. Ponieważ testament nie musi być tylko i wyłącznie takim opisaniem po prostu, co komu dajemy, ale też pewnej wizji (...) - wyjaśniał gość. - "Jesteśmy związani z Polską i udało nam się rzeczywiście zebrać tak wiele tych artefaktów dotyczących historii. Tutaj występuje nasz król, nasza królowa i tak dalej, więc uważam, że trzeba się tym dzielić i zawsze to w rodzinie robiliśmy" - podsumował Jan Lubomirski-Lanckoroński.
Święta w Warszawie
Na koniec spotkania nie mogło zabraknąć tematu zbliżających się świąt i planów z nimi związanych. Jan Lubomirski wyznał, że w tym roku rodzina spędzi Boże Narodzenie w Warszawie, a powody są dość trywialne: "Myśleliśmy o Lubniowicach, przyznaję. Ale rzeczywiście w momencie, kiedy mój 94-letni tata się dowiedział, to stwierdził, że będzie mu za zimno trochę. Chcieliśmy razem jednak w stolicy" - wyjaśnił.
Nasz gość wspomniał także, że oprócz rodzinnej organizuje też "fundacyjne kolędowanie". Jako prezes Fundacji Książąt Lubomirskich będzie gościł mnóstwo znamienitych gości: "Urządzamy tak zwane kolędy coroczne, fundacyjne, gdzie już jest zaproszonych z 300 kilkadziesiąt osób. To będzie 28-go. I robimy to zwykle w ten sposób, żeby właśnie zaprosić jak najwięcej osób z zagranicy, ambasadorów. Już bardzo wiele osób potwierdziło nam swą obecność. Gwiazdą ostatniego takiego kolędowania był ambasador Stanów Zjednoczonych śpiewający kolędy, czyli Mark Brzeziński. W tym roku zaprosimy innego ambasadora" - mówił nasz gość.
Co wspólnego ma rodzina Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego z królową polskich kolęd?
Spotkanie w studiu "halo tu polsat" skończyło się wspólnym odśpiewaniem kolędy "Bóg się rodzi", która - jak zauważył Jan Lubomirski-Lanckoroński, powstała na zamówienie jego przodkini, księżnej marszałkowej Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej. To właśnie dla niej Franciszek Karpiński napisał "Pieśń o Narodzeniu Pańskim", nazywaną czasem królową polskich kolęd. Tę, która do dziś rozpoczyna polskie pasterki i rozbrzmiewa przy wygilijnych stołach.
Zobacz też:






