Black tie, zimne ognie i... książęcy bigos, czyli sylwester u Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego
Kamil Olek
Sylwester w rezydencji Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego, prezesa Fundacji Książąt Lubomirskich, to wydarzenie, które łączy ze sobą wielowiekową tradycję i szczyptę nowoczesnego spojrzenia na arystokratyczne obyczaje. W rozmowie z Anią Rubaj gospodarz zdradził, jak wyglądają przygotowania do ostatniego wieczoru w roku i jak ważne jest dla niego podtrzymywanie rodzinnych zwyczajów. Tych zaś nie brakuje, zaś część może odbiegać nieco od tego, co w powszechnej świadomości uchodzi za "książęce".
Frak, smoking, a może... karnawałowe przebranie?
Okazuje się, że sylwestrowy wieczór w rezydencji Lubomirskiego-Lanckorońskiego to nie tylko przejaw elegancji czy splendoru, ale i synonim wyjątkowo dobrej zabawy.
"Imprezy bywają zarówno zwykłe, jak i »black tie«, a czasem nawet »white tie«, czyli we frakach. Często też się przebieramy – to taki element, który rozwesela i pozwala poczuć radość karnawału", przyznał Jan.
W tym miejscu czujemy się w obowiązku przypomnieć, że »black tie« oznacza formalny strój wieczorowy z eleganckimi smokingami i sukniami koktajlowymi, podczas gdy »white tie«, najbardziej wyszukany z dress code'ów, wymaga fraków i balowych sukni. Oba style przywołują klimat tradycyjnych arystokratycznych bali, ale jak przyznaje Lubomirski, czasem na sylwestrowych przyjęciach można pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa w postaci przebrań w klimacie rozpoczynającego się kilka dni później karnawału.
"Myślę, że to taki element, kontynuowany przez wiele rodzin za granicą i w Polsce, pozwalający w czasie i sylwestra, i karnawału troszeczkę sobie popuścić, poluzować. Zwłaszcza że jest to moment, który rzeczywiście od ponad tysiąca lat jest uważany za moment radości", dodał.
O sztucznych (i zimnych) ogniach oraz Ludwiku XIV
Podczas rozmowy Ani z Janem nie mogło też zabraknąć odniesień do tradycji związanych z noworocznymi pokazami fajerwerków, które same w sobie mają niezwykle długą historię. Lubomirski zaznaczył jednak, że coraz większą popularnością, także podczas przyjęć organizowanych przez niego samego, cieszą się zimne ognie.
"Sztuczne ognie odchodzą do lamusa, ale tak zwane zimne ognie są świetnym elementem, na który wszyscy możemy sobie pozwolić. To tradycja sięgająca czasów Ludwika XIV, który był przyjacielem i kuzynem mojego wuja Stanisława Lubomirskiego."
I choć zimne ognie, jakie znamy dziś, pojawiły się znacznie później, dwór Ludwika XIV, Króla Słońce, słynął z niesamowitych widowisk pirotechnicznych, które z całą pewnością były inspiracją dla podobnych tradycji w kolejnych epokach.
Bigos godny księcia?
Choć sylwestrowe bale w pałacu Lubomirskich mogą kojarzyć się wyłącznie z wyszukanymi daniami, nie brakuje tam również miejsca na tradycyjne smaki. Jan zdradził, że jednym z elementów, które osobiście przygotowuje na noworoczne spotkania, jest... bigos.
"Gdy usłyszałem, że jeszcze więcej gości przyjdzie na nasze spotkanie, pobiegłem wieczorem do kuchni i zacząłem ten bigos kroić, wszystko przygotować - z grzybami i tak dalej. Myślę, że będzie bardzo dobry", stwierdził.
Tak więc, czy to bigos przygotowany przez gospodarza, czy elegancki bal w stylu »white tie«, jedno jest pewne – goście rezydencji Lubomirskich na długo zapamiętają tę sylwestrową noc (i kolejne zapewne również). W wyjątkowy sposób łączy ona bowiem przeszłość z teraźniejszością i zaprasza do rozpoczęcia nowego roku zarówno z klasą i odrobiną arystokratycznego splendoru, jak i humorem.
Całą rozmowę Ani Rubaj z Janem Lubomirskim-Lanckorońskim zobaczycie poniżej.
Zobacz też: