Historia, która brzmi, jak bajka, ale wydarzyła się naprawdę. Jim Carrey i jego "czek z przyszłości"
Tego aktora nikomu nie trzeba przedstawiać. Jego nadzwyczajna mimika i mowa ciała są tak charakterystyczne, a na swoim koncie ma role tak kultowe, że trudno znaleźć na świecie kogoś, kto nie zna jego nazwiska. Dzisiaj Jim Carrey jest absolutną ikoną komedii i dramatu, laureatem dwóch Złotych Globów, a także scenarzystą i producentem filmowym. Ale początki jego kariery były szalenie trudne. Nie miał domu, ani grosza przy duszy, miał za to niesamowitą wiarę w siebie. A ta historia, chociaż brzmi jak bajka, wydarzyła się naprawdę.

Jim Carrey i jego wielkie marzenie
Jim Carrey (właściwie James Eugene Redmond Carrey) urodził się 17 stycznia 1962 roku w Newmarket w Kanadzie. Nie miał zbyt wiele czasu na cieszenie się beztroskim dzieciństwem. Gdy jego ojciec stracił pracę, sytuacja materialna pięcioosobowej rodziny stała się tak dramatyczna, że Jim musiał pomóc. Zaczął więc pracować w hucie i w wieku 15 lat rzucił szkołę. W tym samym momencie postanowił też spróbować swoich sił w komedii i zaczął występować na scenie w Toronto. Jego skecze były mocno krytykowane, ale to nie zgasiło potężnego marzenia, które zaczęło tlić się w jego głowie.
W 1979 roku, w pogoni za realizacją tego marzenia, przeprowadził się do Los Angeles w Kalifornii. W latach 80. występował, raczej z mniejszymi niż z większymi sukcesami, w programach, filmach telewizyjnych, komediach muzycznych i serialach (nawet w słynnej "Ulicy Sezamkowej"). Ale droga do sławy i pieniędzy okazała się wyjątkowo długa.
Nie miał domu, ani pieniędzy. Ale wierzył, że mu się uda
Na przełomie lat 80 i 90 nadal nie był gwiazdą, a ledwie zauważanym młodym komikiem, jakich wtedy w Kalifornii było na pęczki. Ciągle nie zarabiał też wielkich pieniędzy, a na pomoc rodziny nie mógł liczyć. Żył więc, w zasadzie, na granicy bezdomności, ale mimo to nigdy nie stracił wiary w siebie. A ta historia, choć brzmi fantastycznie, wydarzyła się naprawdę i jest dobitnym dowodem na to, że pewność siebie ma niesamowitą moc.
Jim Carrey podzielił się nią po raz pierwszy w wywiadzie z Oprah Winfrey w 1997, który nadal można ją obejrzeć, chociażby na YouTube. Na kanapie u tej wielkiej amerykańskiej gwiazdy, komik opowiedział o... czeku z przyszłości.

Wypisał sobie czek na 10 mln dolarów z datą odległą o 5 lat...
Był 1990 rok, Jim Carrey właśnie skończył występ w Comedy Store w Los Angeles i postanowił przejechać się do dzielnicy Mullholland Drive, w miejsce, skąd rozpościera się widok na całe miasto. Siedział i wyobrażał sobie, że najwięksi reżyserzy chwalą jego pracę.
Tego samego wieczoru, zainspirowany teorią wizualizacji sukcesu (dzisiaj podobne techniki pojawiają się m.in. w psychologii pozytywnej, często mówią o nich także coachowie rozwoju osobistego), Jim Carrey sam sobie wypisał czek. Dokument opiewał na kwotę 10 mln dolarów, w polu tytułu widniało: "za usługi aktorskie świadczone w przyszłości", a całość była opatrzona datą Święto Dziękczynienia 1995. Aktor złożył tę "magiczną" kartkę i schował do portfela.
...i trafił prawie bezbłędnie
Przez kolejne 5 lat ciągle pracował - na scenie i przed kamerą. Raz spotykał się z poklaskiem, innym razem z druzgocącą krytyką. A fikcyjny czek na 10 milionów ciągle nosił przy sobie.
W 1994 w końcu przyszedł przełom. Jim Carrey zagrał główną rolę w filmie "Ace Ventura: Psi detektyw", chwilę później w "Masce" oraz "Głupim i głupszym". Wszystkie trzy filmy stały się hitami, a za ten trzeci Jim zgarnął gażę wysokości dokładnie 10 mln dolarów. I stało się to prawie dokładnie tego dnia, który widniał na jego "czeku marzeń". W rozmowie z Winfrey mówił:
"Wypisałem sobie czek na dziesięć milionów dolarów za usługi aktorskie i opatrzyłem go datą: Święto Dziękczynienia 1995 roku. Włożyłem go do portfela i z czasem się zniszczył. A potem, tuż przed Świętem Dziękczynienia w 1995 roku, dowiedziałem się, że dostanę dziesięć milionów dolarów za film »Głupi i głupszy«. Włożyłem ten czek do trumny mojego ojca, bo to było nasze wspólne marzenie".
Ten symboliczny gest na pogrzebie wynikał z faktu, że ojciec Carreya jako pierwszy uwierzył w talent swojego syna i wspierał go nawet wtedy, gdy sam był bez pracy.
Zobacz też: Legendarny konflikt na planie "Dirty Dancing". Patrick Swayze płakał, przepraszając Jennifer Grey
Historia, jak z bajki, która wydarzyła się naprawdę
W kolejnych latach kariera Carreya rozwijała się fenomenalnie - i to nie tylko na gruncie komedii. Wystarczy wspomnieć tylko o tym, że w 1999 roku zdobył Złoty Glob w kategorii najlepszy aktor w dramacie za rolę w filmie "Truman Show". Rok później drugą statuetkę zgarnął w kategorii najlepszy aktor w komedii lub musicalu za występ w "Człowieku z księżyca".

Historię "czeku z przyszłości" można uznać za dowód na działanie myślenia magicznego. Ale nic z tych rzeczy, Jim Carrey sam wiele razy to podkreślał. Aktor miał nie tylko marzenie, ale też wizję, nad którą pracował codziennie. Nie czekał, aż coś samo do niego przyjdzie - nieustannie ćwiczył, tworzył skecze, chodził na setki castignów, szlifował warsztat. A w wystąpieniu na Maharishi University mówił tak:
"Wizualizacja to nie magia. Ale jeśli potrafisz zobaczyć to wyraźnie i naprawdę w to wierzysz - twoje ciało, twoje decyzje, twoje nawyki zaczną się do tego dostosowywać".
Nie ważne, czy wierzymy w wizualizację, czy nie, jedno jest pewne. Wiara w siebie, dodaje skrzydeł, ale jest niczym bez ciężkiej pracy. Historia Jima Carreya to przede wszystkim dowód na to, że nigdy nie warto się poddawać. A czasem warto wykonać nawet irracjonalny gest, jeżeli może pomóc zmotywować nas do walki o marzenia.
Zobacz też: Spotykała się z największymi gwiazdami kina. Wybrała mężczyznę, którego nazwiska nie zna nikt