Urodowa rutyna sprzed 150 lat. Cera jak śnieg i... zrujnowane zdrowie
Branża beauty to dziś poważna gałąź przemysłu, którą każdego dnia wspieramy niemałymi kwotami. Kosmetyki do pielęgnacji cery oraz te "kolorowe" do makijażu są dostępne w takiej ilości i rozmaitości, że czasem mamy kłopoty z podjęciem decyzji, co wybrać. Takich dylematów nie miały nasze prababki - w czasach, gdy produkcja przemysłowa dopiero zaczynała się rozkręcać, kobiety nie dysponowały "arsenałem" kosmetyków, radziły sobie więc tak, jak mogły. Często opierały się na naturalnych produktach, co wychodziło im tylko na zdrowie. Jednak XIX-wieczne receptury na idealną cerę, piękne oko i bujny włos bywały też niebezpieczne...

Pielęgnacyjna rutyna naszych prababek - woda różana i ocet jabłkowy
Zacznijmy od początku XIX wieku - w tym czasie najbardziej popularna była właśnie naturalna pielęgnacja. By poprawić stan skóry, kobiety stosowały wodę różaną, która pełniła funkcję toniku oraz preparatu odświeżającego. Twarz, szyję i dekolt wzorem Kleopatry przemywały mlekiem, które miało zmiękczać skórę. W tym czasie panie korzystały też z maseczek upiększających - na twarz nakładały maski z miodem, lawendą czy rumiankiem. Kobiety doceniały także oczyszczające i ściągające działanie octu jabłkowego, którym przemywały twarz.
Zobacz też: Najbardziej niedoceniany kosmetyk, z niezasłużoną złą sławą. Tonik to cichy bohater pielęgnacji
Podobnie jak dziś panie sięgały po produkty dostępne w kuchni, by wspomóc się w pielęgnacji skóry. W roli maseczki ściągającej używały białka jaj, twarz przecierały też sokiem z cytryny. Do nawilżania skóry i demakijażu stosowane były również olejki (np. migdałowy albo oliwkowy). Jak widać, szereg odkryć XIX-wiecznych piękności znajduje zastosowanie również dzisiaj.
Epoka wiktoriańska (czyli najogólniej - 2. połowa XIX wieku) to czas, gdy naturę zaczęły wypierać inne wynalazki. Obowiązujący kanon urody nakazywał kobietom dbanie o cerę tak, by była nienaturalnie wręcz blada. Panie unikały słońca, popularne były kapelusze, rękawiczki i parasolki. Piegi, rumieńce, opalona skóra miały być wyznacznikiem "plebejskiego" pochodzenia, które wiązało się z koniecznością przebywania na dworze, pracy na zewnątrz lub w polu. Kobiety, które chciały podkreślić swoją wysoka pozycję społeczną, dbały więc skwapliwie, by żaden promień słońca nie skalał ich lica.
Urodowe trendy naszych prababek - jak dbały o urodę kobiety w epoce wiktoriańskiej
W tym czasie malowanie się (szczególnie ostre) nie przystawało kobietom "z wyższych sfer", było zarezerwowane dla aktorek, artystek i pań zajmujących się najstarszych zawodem świata.
Kobiety, które paradowały na co dzień opięte ciasnymi gorsetami, z zasłoniętymi dłońmi i twarzą, raczej nie przyznawały się do stosowania zabiegów kosmetycznych. Chodziło o podkreślenie, że ich jasna karnacja i piękna cera są naturalne. W rzeczywistości wiele z nich korzystało z "nowinek", jakie pojawiły się w tym czasie i które w wielu przypadkach okazywały się być szkodliwe dla zdrowia.
Kosmetyki, które szkodziły zdrowiu
Do kosmetyczek zaczęły więc trafiać pierwsze komercyjne kosmetyki - kremy Pond’s albo Cold Cream, a także kremy z boraksem i gliceryną, pudry z zawartością ołowiu, arszeniku i rtęci które to substancje miały wybielać skórę. Nawiasem mówiąc ołów miał też inne zastosowanie - wchodził w skład kohlu, czerniącej kredki, którą podkreślano oczy. Najczęściej jednak stosowano go do wybielania cery. Długotrwałe stosowanie pudrów z zawartością ołowiu prowadziło do przebarwień skóry, cera stawała się szara z odcieniami żółci, zieleni i fioletu. Co więcej, ołów zawarty w kosmetykach sprawiał, że entuzjastki jasnej cery miały próchnicę, nieświeży oddech i traciły włosy. Ołów prowadził też do trwałego uszkodzenia płuc.
W okresie wiktoriańskim na rynku pojawiły się produkty, które miały usuwać piegi lub blizny oraz wybielać skórę. Jeden z najbardziej popularnych w ówczesnej Europie nosił imię XVII-wiecznej kurtyzany, która ponoć byłą autorką receptury. Nazywał się Bloom of Ninon de L’Enclos, z wielkim upodobaniem stosowała go arystokracja i artyści.
Zobacz też: Dodaje blasku, odmładza i rozjaśnia. Witamina C to idealny wybór na wiosnę, ale lepiej zachować ostrożność
Oprócz ołowiu, substancją, która miała gwarantować jasną cerę, był arszenik również dodawany do pudrów. Niszcząc białe krwinki siłą rzeczy rozjaśniał cerę, ale przy okazji skutecznie skracał życie. Co gorsza, na przełomie XIX i XX wieku w Ameryce pojawiły się preparaty z zawartością toksycznego związku, które trzeba było połykać. Skutki zażywania takich "suplementów" były oczywiście tragiczne.

W historii kosmetologii pojawiały się też inne pierwiastki oraz substancje, które rujnowały zdrowie stosujących je kobiet. Wystarczy wspomnieć o talu, który używano, by usuwać owłosienie (zanim odkryto, że jest silnie toksyczny, stosowano go do leczenia różnych chorób, na przykład grzybic skóry. Kiedy okazało się, że po zastosowaniu preparatu, znika nie tylko grzybica, ale i... włosy, niektórzy zaczęli wykorzystywać tę "moc" substancji, reklamując ją właśnie jako skuteczną w usuwaniu zbędnego owłosienia.
Wróćmy jednak do XIX wieku i owej bladej cery, dla której kobiety były gotowe naprawdę dużo poświęcić. W tym czasie popularne stały się toniki z alkoholem, które często nadmiernie przesuszały cerę, ale dawały pożądany efekt "czystości"
Panie, które dysponowały skromniejszymi budżetami, korzystały z naturalnych produktów - w 2. połowie XIX wieku popularna była woda różana oraz sok z ogórka.
Podkreślanie urody w XIX wieku - jak wyglądał makijaż?
Mimo iż mocny makijaż był oznaką złego smaku lub wskazywał na określony zawód, nawet damy delikatnie podkreślały urodę, stosując róż i podkreślając czerwień ust. Do różowienia twarzy używano naturalnych składników - truskawek lub ziół. W tym czasie zaczęto też na szerszą skalę wytwarzać pomadki. Początkowo wyrabiano je z tłuszczu zwierzęcego, używano soku z buraka, ziół, a także pancerzyków chrząszczy.
Jako że w modzie była blada skóra, XIX-wieczne "trendsetterki" promowały modę na... załzawione oczy. Melancholia i bladość lica może i były fascynujące i na swój sposób ponętne, jednak miały też sporo niepożądanych rezultatów. Otóż do załzawiania oczu wkraplano do nich perfumy, a nawet sok z cytrusów i wyciąg z toksycznych roślin. Zabiegi te przy długotrwałym stosowaniu prowadziły do ślepoty.
Pielęgnacja włosów w epoce wiktoriańskiej
Jasna cera, oczy pełne łez i długie włosy - tak w skrócie można opisać ideał kobiecego piękna w 2. połowie XIX wieku. Włosy były bardzo ważnym elementem wizerunku, do ich pielęgnacji przykładano wielką wagę, co skrupulatnie wykorzystywał rodzący się rynek. Zasada była prosta - im dłuższe i bardziej gęste włosy, tym lepiej. Bujne pukle świadczyły o zdrowiu, były wizytówką, którą często czesano na wymyślne sposoby. Modne były róże upięcia, warkocze, ale i peruki.
Perfumy w XIX wieku - kwiaty nade wszystko
W XIX wieku królowały delikatne, kwiatowe zapachy. Te mocne, zwracające uwagę, miały być kojarzone z rozwiązłością. Jeśli chodzi o nuty zapachowe, popularnością cieszyły się więc zapachy kwiatów - lawendy, fiołka (ten był wtedy szalenie popularny), róży, a także zapachy cytrusowe i ziołowe. XIX-wieczne panie stosowały perfumy, aplikując je na ubrania, włosy i chusteczki, nie zaś bezpośrednio na skórę.