Spieszmy się kochać Balaton... O węgierskim "morzu" i jego wysychającym uroku – w pigułce
Choć Węgry nie mogą pochwalić się dostępem do morza, mają coś równie cennego, a mianowicie Balaton - rozlewisko łagodności i mlecznozielonego światła, które od pokoleń zapełnia wakacyjne albumy (także te polskie). Największe jezioro w Europie Środkowej może i nie ma przejmującej głębi (ta wynosi wszak maksymalnie 12 metrów), ale może pochwalić się wyjątkowym charakterem. Dziś, gdy jego lustro obniża się centymetr po centymetrze, warto zaś spojrzeć na nie raz jeszcze. Oby nie jeden z ostatnich.

Płytko, choć z rozmachem. Dlaczego właśnie Balaton?
Balaton (zwany też Jeziorem Błotnym) to więcej aniżeli jedynie akwen jakich wiele – ten konkretny uchodzi bowiem za emocjonalny azyl dla Węgrów i Węgierek, a także stały punkt odniesienia dla każdego, kto choć raz miał okazję wypocząć nad jego płytką talką. Średnia głębokość wynosi nieco ponad 3 metry, stąd też temperatura wody nierzadko przekracza latem 23°C (dla porównania w przypadku Bałtyku wartość ta mieści się między 12 a 17°C). Długość linii brzegowej to z kolei ponad 200 kilometrów, na których znaleźć można kurorty, przystanie, trasy rowerowe, a nawet winnice. Nie bez powodu mówi się więc o Balatonie jako "węgierskim morzu" – to tu od lat urlopy spędzają nie tylko mieszkańcy i mieszkanki Budapesztu, lecz również turyści oraz turystki z Niemiec, Czech czy Polski.
I tak – północne wybrzeże kusi pejzażem i historią. Wcinający się w wodę półwysep Tihany zachwyca nie tylko benedyktyńskim opactwem z XI wieku, ale też polami lawendy, które w sezonie barwią krajobraz kolorami znanymi głównie z francuskich widokówek. Położone nieopodal miasto Keszthely daje z kolei okazję do odwiedzenia barokowego pałacu Festeticsów z muzeum i biblioteką, a ulokowane kilka kilometrów dalej Hévíz zachęca jeszcze innym akwenem – największym naturalnym jeziorem termalnym Europy (o tej samej nazwie, co sama miejścowość). Wyjątkowo blisko można też zobaczyć Balatonfüred – kurort z klasyczną promenadą, secesyjną architekturą i... sierpniowym Świętem Wina.
Południe to natomiast zupełnie inna opowieść – o wiele głośniejsza i bardziej roztańczona. Leży tam Siófok uchodzi za imprezową stolicę jeziora, wypełnioną barami, klubami i szerokimi plażami (które nieustannie wypełniają tłumy). Dalej Zamárdi – mekka fanów festiwalu Balaton Sound oraz Balatonlelle – miejsce idealne dla rodzin, z parkiem wodnym i nieco spokojniejszym tempem.
Obie strony jeziora łączy prom kursujący między Szántód a Tihany, dookoła wody biegnie zaś około 200 kilometrów znakomicie przygotowanej trasy rowerowej.
Dojazd? Z Polski – względnie wygodnie (a przynajmniej dla pasjonatów i pasjonatek czterech kółek) – samochodem przez Czechy i Słowację, przez Katowice, Žilinę i Bratysławę, prosto do Siófok (to jest około 850 kilometrów z Warszawy). Alternatywą jest pociąg nocny do Budapesztu, a potem Balaton InterCity – nowoczesny, sprawny i na ogół punktualny. Do Budapesztu można też dolecieć samolotem, po czym dojechać nad Balaton pociągiem albo autobusem. Rzadko – ale jednak – zdarzają się także sezonowe loty czarterowe do Sármellék, tuż przy zachodnim brzegu.
Kiedy woda znika...
Mimo że Balaton wydaje się wieczny, dziś jego przyszłość staje się coraz bardziej niepewna. W czerwcu 2025 roku referencyjny poziom wody spadł poniżej 1 metra – to zaś pierwszy raz, gdy tak niską wartość zarejestrowano na początku sezonu. Eksperci i ekspertki zgodnie twierdzą, że jest to efekt fal upałów i braku opadów – a więc zjawisk, które w wyniku zmian klimatycznych pojawiać będą pojawiać się coraz częściej. Jeśli obecne tempo się utrzyma, już wkrótce Balaton może osiągnąć wartość około 70 centymetrów – co oznaczałoby poważne zagrożenie dla ekosystemu, turystyki i samego życia wokół jeziora.
Dlatego może właśnie teraz – bardziej niż kiedykolwiek – warto wyruszyć nad "węgierskie morze". Posłuchać trzepotu żagli w Tihany, poczuć ciepło południowej wody w Balatonlelle, przejechać się rowerem przez północne winnice. A potem usiąść na promenadzie w Balatonfüred, zjeść langosza i popatrzeć na taflę, która wciąż odbija słońce. Tak, jakby w czasach, w których zmienia się wszystko, choć przez chwilę nie zmieniało się nic.