Siedem dekad fenomenu na szklanym ekranie. O dziejach Teatru Telewizji
Przez siedem dekad istnienia Teatr Telewizji wyrósł na fenomen równy największym z rodzimych instytucji kultury; jego historia jest natomiast opowieścią o medium, które nie tyle rejestrowało teatr, ile samo stało się melpomeną. Dzieje tegoż mogą też uchodzić za świadectwo rzadko spotykanej ciągłości - od "Okna w lesie" Słotwińskiego, przez Hanuszkiewicza, Holoubka, Wajdę czy Lupę, aż po pasmo współczesne, które (po niemałych perturbacjach) wciąż wraca w poniedziałkowe wieczory. By unaocznić fenomen Teatru wystarczy zaś nieskomplikowane porównanie - skala odbioru pojedynczej emisji mogłaby stanowić frekwencyjny ekwiwalent lat scenicznej powtarzalności w klasycznych warunkach; w istocie czyni to zeń zjawisko bez precedensu - formę, która znosi odwieczny dystans, wprowadzając sztukę w codzienność.

Od eksperymentu do fenomenu - początki idei "teatru dla kamery"
Genealogiczna trajektoria Teatru Telewizji prowadzi od czarno-białych - i transmitowanych "na żywo" - eksperymentów lat pięćdziesiątych, przez złote dekady ogromnej oglądalności i repertuarowej rozpiętości w dwóch kolejnych dekadach, aż po czasy współczesne, kiedy to teatralna tradycja splata się z nowymi technologiami i dystrybucją cyfrową, mimo że sama forma pozostaje relatywnie rzadkim reliktem kultury ekranowej.
Warto jednak pamiętać, że choć polska scena telewizyjna ma własną (i wyjątkowo konsekwentną) historię, idea "dramatu dla kamery" narodziła się dużo wcześniej. Już we wrześniu 1928 roku w Nowym Jorku nadano eksperymentalną transmisję "The Queen’s Messenger", kierowaną ledwie do garstki widzów i widzek; dwa lata później brytyjskie BBC w Wielkiej Brytanii BBC w 1930 roku pokazało przed kamerami jednoaktówkę Luigiego Pirandella, zaś kulminacją pierwszych prób stała się relacja z 1938 roku - prosto z londyńskiego St. Martin’s Theatre, gdzie telewizyjny spektakl ("When We Are Married" J. B. Priestleya) po raz pierwszy zagrano wobec żywej, teatralnej widowni - dając tym samym sygnał, że ekran może stać się równoprawną sceną.
W Polsce forma ta "kluła się" równolegle z narodzinami samego medium - zaledwie miesiąc po październikowej emisji doświadczalnej w 1952 roku (kiedy nadano 30-minutowy montaż form artystycznych) sięgnęto bowiem po teatr, pokazując - na żywo, z Teatru Polskiego w Warszawie - fragmenty "Lalki" Bolesława Prusa (z monologiem Izabeli Łęckiej w wykonaniu Niny Andrycz); wkrótce potem przenoszono na antenę kolejne urywki, między innymi "Króla i aktora" z Teatru Kameralnego czy "Ruchome piaski" z Teatru Powszechnego - wszystko to jednak bez ambicji tworzenia pełnowartościowego "teatru telewizyjnego". Przełom nastąpił 6 listopada 1953 roku, kiedy to ze studia Instytutu Łączności przy Ratuszowej wyemitowano - już nie jako transmisję teatralnego wydarzenia, lecz pełnoprawny spektakl przygotowany wyłącznie z myślą o srebrnym ekranie - "Okno w lesie" według Leonida Rachmanowa oraz Jewgienija Ryssa i w reżyserii Józef Słotwińskiego. Datę przyjmuje się za narodziny polskiego Teatru Telewizji, a tamten wieczór - za pierwszy dowód, że kamera potrafi nie tylko podglądać teatr, ale też go tworzyć.
Czas pionierów, czyli teatr na żywo i narodziny teatralnej wyobraźni
We wczesnych latach pięćdziesiątych wszystko działo się "na żywo" - bez montażu, a przez to i możliwości powtórek, w realiach niedoskonałej aparatury oraz nieuchronnych wpadek. Mimo to publiczność patrzyła jak zahipnotyzowana, a każda kolejna realizacja hartowała warsztat i wyobraźnię kolejnych ekip. Po "Oknie w lesie" szybko pojawiły się nowe tytuły (i takież) rozwiązania - "Spartakus" na podstawie Howarda Fasta (w reżyserii Władysława Sheybala), "Lato" Stefana Żeromskiego (ponownie według Słotwińskiego) czy "Pierścień i róża" Williama Thackeraya (spektakl reżyserowany przez Jana Marcina Szancera).
Zmiany po 1956 roku przyczyniły się do poszerzenia repertuar - obok klasyki i "bezpiecznych" utworów pojawiła się w nim rozrywka i sensacja, a wraz z nią - zjawisko społeczne, które zapisało się w masowej pamięci. 27 września 1956 roku ruszył bowiem Teatr Sensacji "Kobra" - z pierwszym przedstawieniem na podstawie "I nie było już nikogo" Agathy Christie (raz jeszcze w ujęciu Słotwińskiego, które poczęto ponoć nazywać "polskim Hitchcockiem"). Wieczory z "Kobrą" przyczyniały się do pustoszenia ulic, a animowana plansza z wężem (autorstwa Eryka Lipińskiego i Witolda Giersza) stała się wkrótce niemal ikoniczna.
U kresu dekady pojawiła się kolejna zmiana, która odmieniła język formy - telewizyjny zapis na taśmie; mniej więcej w roku 1958 zaczęto więc odchodzić od emisji wyłącznie "na żywo", a już kilka lat później większość spektakli była nagrywana i emitowana z taśmy - dzięki czemu podniosiono nie tylko precyzję narracji, ale i rangę kompozycji.
Złote dekady i artystyczny rozmach - telewizyjna scena u szczytu formy
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Teatr Telewizji osiągnął z kolei skalę, która pozwalała nazwać go największą sceną teatralną w Polsce - rocznie potrafiono zrealizować grubo ponad setkę spektakli, a obok poniedziałkowego pasma głównego działały i osobne cykle - wspomniana "Kobta" czy teatry popołudniowe dla młodzieży, a także twórcze ośrodki regionalne. Instytucjonalnie Teatr Telewizji zaczął funkcjonować jak stały teatr repertuarowy - w 1957 pierwszym dyrektorem artystycznym został Adam Hanuszkiewicz, po nim linię programową formowali zaś między innymi Jerzy Antczak i Jerzy Koenig.
Na antenie odbywały się prapremiery i realizacje wyznaczające estetyczne granice epoki: "Apollo z Bellac" Jeana Giraudoux (w reżyserii Hanuszkiewicza) jako pokaz sprawności nowoczesnej reżyserii telewizyjnej, "Kartoteka" Tadeusza Różewicza (w reżyserii Kazimierza Kutza i Krzysztofa Kieślowskiego) jako manifest nowego języka montażu i narracji czy "Noc listopadowa" Stanisława Wyspiańskiego (w reżyserii Andrzeja Wajdy) jako dowód, że telewizyjna scena potrafi udźwignąć historyczny fresk.
Na przełomie dekad zmienił się także obraz, a 27 lipca 1971 roku wyemitowano pierwsze kolorowe przedstawienie - "O szkodliwości palenia tytoniu" Antoniego Czechowa (w reżyserii Jerzego Antczaka).
Od upadku do odrodzenia - Teatr Telewizji w epoce przemian
Lata osiemdziesiąte - mimo niesprzyjających okoliczności (eufemistycznie rzecz ujmując) - nie złamały ciągłości. Przeciwnie, właśnie wówczas, pod długim kierownictwem Jerzego Koeniga, instytucja zachowała stabilność, a poniedziałkowe premiery podtrzymywały rytm tygodnia. Obok klasyki pojawiały się nowości, a metafora i kostium historyczny nierzadko pozwalały subtelnie komentować rzeczywistość.
U schyłku PRL-u, w 1988, Kieślowski przygotował telewizyjny prolog do późniejszego cyklu filmowego - "Dekalogu" - który wyznaczył pomost między teatrem i kinem. Po 1989 antena otworzyła się z kolei na teksty wcześniej cenzurowane, w tym między innymi "Do piachu" Tadeusza Różewicza (w reżyserii Kazimierza Kutza). W roku 1998 Krystian Lupa zrealizował z kolei trzygodzinny monodram "Kalkwerk" wg Thomasa Bernharda - bezkompromisowy eksperyment dowodzący, że Teatr telewizji może być także miejscem skrajnie wymagającej sztuki. Równocześnie lata dziewięćdziesiąte przyniosły symptomy przyszłej zapaści - konkurencję (i kanałów, i nośników), kłopoty finansowe, rezygnacja z etatowego zespołu aktorskiego i ograniczanie liczby premier - choć aż do progu XXI wieku poniedziałkowe spektakle nieustannie gromadziły kilkumilionową widownię.
W nowym stuleciu pejzaż uległ jednak medialny znacznym przeobrażeniom - publiczności (szczególnie młodszej) ubywało, projekty misyjne cierpiały na chroniczne niedofinansowanie, a ramówkowe pasmo bywało redukowane do kilku premier rocznie. Opór środowiska, które coraz żywiej interweniowało w sprawie medium, ostatecznie przyniósł jednak efekt - w październiku 2011 przypomniano siłę "liveness" pierwszą premierą na żywo od dawien dawna; "Boska!" z Krystyną Jandą (w reżyserii Andrzeja Domalika) zgromadziła wówczas blisko trzy miliony widzów i wdzek.
W ostatnim czasie Teatr wyraźnie wraca zaś na należne mu miejsce, by ponownie kształtować wyobraźnię.
Teatr Telewizji przeszedł więc długą drogę - od skromnego "Okna w lesie" po tysiące spektakli, które przez dekady tworzyły zbiorową pamięć kultury. Przetrwał zmiany ustrojów, technologii i mediów, zachowując przy tym to, co najcenniejsze - kontakt z widzami i widzkami oraz wierność teatralnej formie. Dziś pozostaje zjawiskiem unikalnym w skali świata - regularnym pasmem teatralnym, którego nie sposób uświadczyć już niemal nigdzie indziej. W epoce cyfrowej płynności jest więc nie tylko reliktem, ale i świadectwem tego, że prawdziwa sztuka potrafi trwać mimo upływu czasu.
Zobacz też:






