Prezent (nie)chciany, czyli nieoczywiste dzieje Pałacu Kultury i Nauki
Choć socrealistyczną bryłę Pałacu Kultury i Nauki osadzono w sercu dźwigającej się ze zgliszczy stolicy równo siedemdziesiąt lat temu, sędziwy wiek zdaje się nie osłabiać zdolności tejże do uwierania kolejnych pokoleń warszawianek i warszawiaków. Podczas gdy dla jednych PKiN pozostaje więc blizną po czasach słusznie minionych, którą to – ze względów historyczno-estetycznych – należałoby czym prędzej usunąć, dla innych stanowi nieodłączny element panoramy Śródmieścia, a także jeden z najwyraźniejszych symboli Warszawy w ogóle. Jaka historia kryje się jednak za jego wzniesieniem? Czy miejsce "daru bratniego narodu" naprawdę mogło zająć metro? I co sprawia, że – nawet dziś – trudno przejść obok obojętnie?

Od Wieży Niepodległości po "prezent nie do odrzucenia". O genezie PKiN
Mimo że historia Pałacu Kultury i Nauki rozpoczyna się na początku lat 50., jego sylwetka mogłaby – przynajmniej pozornie – pasować i do innego porządku. Jeszcze w roku 1936 roku, podczas wystawy "Warszawa przyszłości" w Muzeum Narodowym, zaprezentowano bowiem makietę Wieży Niepodległości – monumentalnego projektu Juliusza Nagórskiego, który planowano zrealizować na prawym brzegu Wisły (w okolicach dzisiejszego ronda Waszyngtona), jako centralny punkt nowego założenia urbanistycznego między mostem Poniatowskiego a Portem Praskim. Konstrukcja w stylu art déco miała liczyć 200 metrów wysokości, być zwieńczona iglicą z nadajnikiem radiowym i stanowić symbol nowoczesnej, niepodległej Polski. Na otwarciu wystawy pojawili się prezydent Warszawy Stefan Starzyński, a także prezydent RP Ignacy Mościcki – projekt traktowano zaś niezwykle poważnie, jako przyszły emblemat stolicy. Plany przerwały wydarzenia roku 1939 – choć zaskakujące podobieństwo do późniejszego PKiN rzuca się w oczy niemal natychmiast.
Wbrew pozorom projekt z początku lat 50., który uchodzi dziś za nieodłączny element warszawskiego krajobrazu, nie czerpał jednak bezpośrednio z zamysłu Nagórskiego. Jego losy potoczyło się zaś... szybko. W roku 1951 roku Józef Sigalin, główny architekt stolicy, został więc uprzedzony, że podczas zbliżającej się wizyty jednego z dygnitarzy zza wschodniej granicy "padnie propozycja" – oficjalnie spontaniczna, w rzeczywistości starannie przygotowana – podarowania Polsce "daru" na znak "wielkiej przyjaźni". I choć władze w Warszawie marzyły o metrze (plany wybudowania podziemnej kolei pojawiły się wszak jeszcze w latach 30.) czy osiedlu mieszkaniowym, "darczyńcy" zaproponowali... wieżowiec. Monumentalny, doktrynerski i niemożliwy do przeoczenia. Propozycja okazała się z kolei nie do odrzucenia.
Architektonicznym wzorem Pałacu były moskiewskie wieżowce (znane dziś jako "Siedem Sióstr"), choć sprowadzony do Polski Lew Rudniew, któremu powierzono zaprojektowanie warszawskiej budowli, odwiedzić miał między innymi Kraków, Zamość i Toruń, wszystko zaś, by "poznać ducha polskiej architektury". Efektem okazały się kasetony, stylizowane attyki oraz chłopsko-robotnicze płaskorzeźby, innymi więc słowy – lokalny kolor naniesiony na rdzeń wschodniego wzorca, który szybko miał przynieść "darowi" miano "snu szalonego cukiernika". Za odpowiednie miejsce dla monumentalnego Pałacu uznano w międzyczasie – a jakże – centrum stolicy, choć to, wbrew pozorom, nie pozostawało pustym placem, który czekał na zagospodarowanie. Trwały tam częściowo odbudowane kamienice, którym udało się przetrwał. Trwały ulice – między innymi Sienna, Pańska czy Chmielna. Przede wszystkim trwały jednak ludzkie historie, które wraz z ostałymi budowlami wyburzono, tworząc trwający do dziś plac Defilad – scenografię dla jednego aktora.
W trzy lata do celu. Jak zbudowano symbol Warszawy?
Budowę oficjalnie rozpoczęto 1 maja 1952 roku, zaś sprowadzonych robotników zakwaterowano na Jelonkach – które chwilę wcześniej stały się częścią Bemowa – w nowo powstałym kompleksie (który trwa po dziś dzień jako Osiedle Przyjaźń). Prace trwały bezustannie z myślą o jednym – Pałac miał być gotowy na 22 lipca 1955 roku. W PRL-u nie było bowiem dat przypadkowych, a ta, jako Narodowe Święto Odrodzenia Polski, należała do najświętszych – w roku 1949 tego dnia oddano do użytku Trasę W-Z oraz otwarto dla ruchu odbudowany Nowy Świat, w 1952 zakończono budowę pierwszej części MDM, zaś w 1953 ukończono najwcześniejszy etap odbudowy Starego Miasta.
Pałac miał być więc punktem kulminacyjnym tej samej narracji – oto nowa Polska, z nowym centrum, z nową architekturą i nowym punktem odniesienia. Ostatecznie całość ukończono osiągając 230 metry (z iglicą) – więcej niż w przypadku jakiegokolwiek innego budynku w Polsce (w chwili powstania PKiN był przy tym drugim najwyższym budynkiem w Europie i ósmym na świecie). W jego wnętrzu znalazły się między innymi: Teatr Domu Wojska Polskiego, Teatr Kukiełkowy "Lalka" oraz Muzeum Techniki Naczelnej Organizacji Technicznej, a chwilę później również Polska Akademia Nauk i Instytut Nauk Społecznych. Gmach – choć początkowo traktowany przez warszawiaków i warszawianki z ostrożnością – szybko stał się punktem orientacyjnym, miejscem spotkań i elementem panoramy. Nie znaczy to jednak, że z marszu go pokochano, przeciwnie – od początku zdawał się uwierać. Nie tylko skalą, ale tym, że był obcy i pojawił się bez pytania. Że zasłonił, przykrył i wyparł.
Po roku 1989 roku powróciły tym samym spory zamierzchłe – a przy okazji narodziły się nowe. Burzyć czy zostawić? Przekształcić w wielkie muzeum? Zrobić z niego atrakcję czy ze wstydem schować za współczesnością? Ostatecznie całość przetrwała w niemal niezmienionej formie. W noc sylwestrową 2000 roku na 40. kondygnacji odsłonięto Zegar Milenijny – trzeci co do wielkości w Europie i trzeci najwyżej położony na świecie. Pałac Kultury i Nauki w 2007 roku został zaś oficjalnie wpisany do rejestru zabytków (choć i tu nie obyło się bez kontrowersji), czym przypieczętowano jego los. Nie z miłości, a ze skrzętnie ukrywanego sentymentu.
Dziś nie jest już najwyższy – w roku 2021 tytuł ten odebrała mu bowiem położona zaledwie kilkaset metrów dalej Varso Tower. Żaden ze współczesnych wysokościowców nie niesie ze sobą jednak takiego ładunku – emocjonalnego, historycznego oraz symbolicznego. Pałac Kultury to nie tylko budynek – to opowieść. O presji, która zostawia ślad. O mieście, które przyjęło dar nie do odrzucenia. O architekturze, która przeżyła ją narzucających. Dlatego też PKiN trwa dziś nie tylko jako pomnik przeszłości, ale i świadectwo miasta, które potrafiło przemienić obcy symbol w część własnej duszy.