Kolorowy ptak w szarej klatce PRL-u. O Gerardzie Wilku i jego wymykaniu się schematom – w 30. rocznicę śmierci
Mimo że tonąca w reglamentowanej rzeczywistości Polska Ludowa starała się hamować niemal każdy przejaw ekstrawagancji, w obrębie szarych reguł nie brakowało jednostek, które orężem swym czyniły barwną ekspresję - tak niepokorną wobec systemowych schematów. Do grona tego bez wątpienia zaliczał się Gerard Wilk - objawienie polskiego baletu, a przy tym osoba, którą z perspektywy współczesności określić można by mianem "gwiazdy totalnej". Wielowątkowość jego kariery - ta nie kończyła się wszak na tańcu - dopełniała osobowość ostentacyjnie kontrastująca z bezbarwnością epoki, czyniąc zeń postać niejako symboliczną. Ów barwny lot zakończył się 28 sierpnia 1995 roku. Zdecydowanie za szybko.

Artysta wszechstronny, czyli Gerarda Wilka droga do sławy
Gerard Wilk urodził się 12 stycznia 1944 roku w Gliwicach; początkowo taniec nie leżał jednak w sferze jego zainteresowań - miast tego rysował i szkicował - lecz w wieku trzynastu lat, dzięki szkolnemu nauczycielowi, trafił do bytomskiej szkoły baletowej. Trzyletnie zaległości nadrobił pod kierunkiem Haliny Hulanickiej, a następnie w tajemnicy przed rodzicami zdał egzaminy do warszawskiej szkoły baletowej, którą ukończył w 1964 roku z wyróżnieniem. Jeszcze w tym samym roku otrzymał angaż w Teatrze Wielkim.
W ciągu sześciu lat przeszedł całą hierarchię - od corps de ballet po solisty w roku 1970. Tańczył w najważniejszych spektaklach klasycznych, zachwycając nie tylko techniką, ale też emocjonalnością - był Albertem w "Giselle", Romeem w "Romeo i Julii" czy Spartakusem w monumentalnym balecie Chaczaturiana. Równolegle z klasyką eksplorował nowoczesność - wystąpił z Krystyną Mazurówną na Międzynarodowym Festiwalu Jazzowym w Pradze, zdobywając pierwszą nagrodę za etiudy do muzyki Komedy, Kurylewicza i Trzaskowskiego. W Polsce jednak duet spotkał się z oporem - środowisko baletowe uznało ich za "ideologicznie niedojrzałych", co w praktyce oznaczało środowiskowy ostracyzm. Już wtedy jasne było, że dla artysty tej miary system stanie się nie klatką ochronną, lecz więzieniem.
Wilk nie zamierzał jednak milczeć, a wraz ze sceną operową zdobywał popularność w telewizji. Wystąpił w "Małżeństwie z rozsądku" i "Przygodzie z piosenką" Barei, zatańczył z Mazurówną w legendarnym teledysku do "Kochać" Piotra Szczepanika, pojawiał się w programach muzyczno-rozrywkowych, wykonywał etiudy jazzowe do "Hey Jude" Beatlesów. Fotografowany przez Barbarę Hoff, rozsławił kwieciste marynarki, hipisowskie koszule i ekstrawaganckie płaszcze. I choć publiczność go uwielbiała, konserwatywny komentariat drwił ponad wszystko, co przyczyniło się jedynie do jego fenomenu.
Życie prywatne Wilka było przedłużeniem jego artystycznej wolności. Uwielbiany przez kobiety i mężczyzn, żył intensywnie, otoczony adoratorami oraz adoratorkami. W Warszawie plotkowano o jego romansach, a on sam traktował relacje z lekkością. Najgłośniejszy, a zarazem najskrytszy związek łączył go jednak z Markiem Barbasiewiczem, którego poznał w Sopocie w 1968 roku. Ich romans przetrwał kilka miesięcy (choć fakt jego zaistnienia ujawniono dopiero po latach), po czym Wilk związał się z francuskim malarzem Jeanem-Jacquesem Le Corre. Ten związek trwał już blisko dwie dekady, choć publicznie nigdy nie został ogłoszony. W czasach, gdy homoseksualność była tabu, Wilk nie budował fałszywej fasady - nie wchodził w małżeństwa dla pozoru, nie ukrywał się za konwenansem. Był sobą - i to samo w sobie było manifestem.
W 1970 roku, po premierze "Romea i Julii", wyjechał do Paryża, gdzie spotkał Maurice'a Béjarta. Został przyjęty do Baletu XX wieku i przez jedenaście lat tańczył na scenach całego świata. Występował między innymi w "Gaîté Parisienne", "Eros Thanatos" czy "Pli selon Pli", a także wcielał się w Tybalta w "Romeo i Julii" Berlioza. Koncertował na wszystkich kontynentach, a zawód tancerza stał się dla niego paszportem wolności. Nie był pierwszym solistą - tę rolę pełnił Jorge Donn - ale pozostawał jednym z filarów zespołu. W 1979 roku zagrał w filmie baletowym "Podróż magiczna", nagrodzonym na międzynarodowych festiwalach.
W 1981 roku zakończył karierę sceniczną i rozpoczął przekazywanie wiedzy innym - uczył tańca w Monachium, Berlinie, Florencji, Monte Carlo. Regularnie wracał do Warszawy jako pedagog, a w 1994 roku wyreżyserował "Werthera" Masseneta w Teatrze Wielkim, ze scenografią przygotowaną przez Le Corre. Był już wtedy wymagającym nauczycielem, którego nazywano "Wilczycą" - surowym, ale sprawiedliwym.
Rok później jego życie dobiegło jednak końca - od lat zmagał się z wirusem HIV, lecz ukrywał chorobę. Zmarł 28 sierpnia 1995 roku w Paryżu; pogrzeb odbył się na Père-Lachaise, a prochy, zgodnie z jego życzeniem, rozsypano nad Sekwaną.
Gerard Wilk pozostaje w pamięci jako symbol wolności wbrew czasom - artysta, który łączył scenę operową i estradę telewizyjną, klasykę i jazz, konserwatywne formy i popkulturową ekstrawagancję. Tancerz, którego kariera sięgała od Gliwic i Bytomia, przez Warszawę i Brukselę, po największe sceny świata. Człowiek, którego życie prywatne stanowiło nie mniej odważny manifest niż jego sztuka. Kolorowy ptak w szarej klatce PRL-u - metafora, która nie potrzebuje dopowiedzeń.
Zobacz też: