O "pierwszej damie polskiego humoru" pamięta dziś mało kto. Kim była Stefania Grodzieńska?
Kamil Olek
Gdy przychodziła na świat, Polski wciąż nie było na mapach. Gdy debiutowała, żył jeszcze Józef Piłsudski. Gdy odchodziła, miała za sobą jesień życia spędzoną w prawdziwie demokratycznym kraju. Według Brzechwy – humorystka, zdaniem innych – pierwsza dama polskiego humoru. Felietonistka, satyryczka, aktorka, tancerka, spikerka, pisarka – kobieta, która nowe kariery rozpoczynała co krok, rozbijając szklane sufity i burząc utrwalony przez lata męski porządek świata. Stefania Grodzieńska. Dziś absurdalnie niepamiętana, co wydaje się niedopatrzeniem pędzącego świata. O damach bowiem się nie zapomina. Szczególnie o takich.
Podejrzewali, że zmyśliła swój życiorys. Niezwykłe losy Stefanii Grodzieńskiej
Grodzieńska sama twierdziła, że pisać o niej jest niezwykle trudno. I dziwić się temu nie sposób, jej życiorys jest bowiem na tyle barwny, że nawet największa paleta kolorów wydaje się niewystarczająca. Ba, wielu – i to przez dekady – twierdziło, że koleje swego losu zwyczajnie zmyśliła. Bo to przecież niemożliwe. Powiedzieć bowiem, że już sam początek był niezwykły, to nic nie powiedzieć. Matka Stefanii zaszła bowiem w ciążę w szwajcarskiej Genewie i to z własnym wykładowcą, który szybko okazał się nie spełniać jej oczekiwań. Wróciła więc do rodzinnej Łodzi, gdzie urodziła córkę, jednak dość szybko przeniosła się (wraz z nią) do Moskwy, by ostatecznie skończyć w Berlinie. Ojczym Grodzieńskiej, z pochodzenia Litwin, nie próżnował zaś w niemieckiej stolicy, a pewnego dnia przegrał cały majątek. Bo karty były złe. Kilkuletnie dziecko zostało w ciągu kilku godzin spakowane, wsadzone do pociągu z tabliczką na szyi i wysłane do Polski. Konkretniej zaś do łódzkiego domu dziadków, których w ogóle nie znało.
W Łodzi Stefania mieszkała kilka lat, uczęszczając do szkoły, z której finalnie została wyrzucona. Za niesubordynację. Decyzję dotyczącą swojej przyszłości podjęła po tym równie szybko, co matka tę o odesłaniu jej do dziadków. Wyjechała więc do Warszawy, gdzie szybko dostała się do najlepszej szkoły baletowej w stolicy. I zadebiutowała na estradzie, choć występ ten, jak można się domyślać, również nie należał do zwyczajnych. Wystarczy powiedzieć, że jej kostiumem był wtedy jutowy worek po ziemniakach, zaś widzom Teatru Kameralnego trudno było dostrzec młodziutką tancerkę, na scenie bowiem panował nieprzenikniony mrok.
Grodzieńska dość szybko zorientowała się, że występy w Kameralnym raczej nie pozwolą jej wieść długiego i dostatniego życia, postanowiła więc spróbować swoich sił w nieco innym charakterze. W 1937 roku trafiła do legendarnego Cyrulika warszawskiego, gdzie dzięki swojej nietypowej jak na tancerkę aparycji – w przeciwieństwie do wysokich blond koleżanek była bowiem mała, chuda i ciemnowłosa – zainteresował się nią Fryderyk Járosy. W ujęciu zawodowym, gdyż w tym prywatnym słabość do Stefanii okazywać zaczął Jerzy Jurandot. O nim samym jednak za chwilę.
W końcówce lat 30. Grodzieńska z przytupem wchodzi w świat satyry (słowo to miało ówcześnie zupełnie inne konotacje niż dzisiaj) i debiutuje również jako autorka, tworząc skecz "Scena małżeńska". Chwilę przed wybuchem wojny zalicza jeszcze tournée z zespołem Járosy’ego, nie wie jednak wtedy, że to jej pożegnanie z życiem, które znała do tej pory. 2 września 1939 roku miała debiutować jako konferansjerka. Nie zdążyła.
Wojenne i powojenne losy "pierwszej damy polskiego humoru". Dlaczego o niej zapomniano?
Nim jednak o przemilczanych czasach Grodzieńskiej, kilka słów o wspomnianym już Jerzym Jurandocie – mężczyźnie, którego darzyła miłością większą, aniżeli słowo pisane. Poeta, dramaturg, satyryk, twórca zaangażowany w działalność Cyrulika warszawskiego, gdzie poznał przyszłą żonę, a także innych kabaretów, choćby Morskiego Oka czy Małego Qui Pro Quo. I choć on był znanym oraz szanownym artystą przez duże “A", ona zaś tak zwaną girlsą, nie było to dla nich żadną przeszkodą (mimo huczący wokół plotek). Zaręczyli się w już 1937 roku, zaledwie po miesiącu wzięli też ślub. Nie było im jednak dane zbyt długo cieszyć się małżeńskim życiem.
Stefania Grodzieńska, podobnie jak jej matka, była Żydówką, Żydem był również Jurandot. Po wybuchu wojny oboje trafili do warszawskiego getta, nie zapomnieli jednak, skąd przyszli. Za zgodą tajnych władz ZASP-u w zamkniętej dzielnicy żydowskiej uruchomili Teatr Femina, gdzie on organizował występy, ona zaś brała w nich udział. Na aryjską stronę udało im się przejść niedługo przed wielką akcją deportacyjną, w 1942 roku, następnie zaś ukrywali się u przyjaciół. Wcześniejsze wspomnienie o latach przemilczanych nie było przypadkowe – większość powstałych ówcześnie tekstów opublikowano bowiem dopiero po śmierci Grodzieńskiej, zgodnie z jej życzeniem.
W 1944 roku, gdy wojna chyliła się ku upadkowi, Stefania znalazła się w Lublinie. Tam też postanowiła wejść w kolejny świat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że do wcześniejszego nie ma już powrotu. Mimo najszczerszych chęci. Została więc pierwszą spikerką Polskiego Radia, szybko jednak przeniosła się do rodzinnej Łodzi, gdzie wraz z Jurandotem tworzyła Teatr Syrena, zarówno w nim występując, jak i pisząc dla aktorów oraz aktorek. W międzyczasie zaczęła też publikować w "Szpilkach" oraz "Przekroju", a słowo pisane wciągnęło ją całkowicie.
Na początku lat 50. przeniosła się wraz z mężem (i jego teatrem) do Warszawy, gdzie została prawie do końca życia. Nieustannie tworzyła, jej monologi i dialogi wygłaszali zaś między innymi Hanka Bielicka, Irena Kwiatkowska, Kalina Jędrusik, Alina Janowska, Adolf Dymsza czy Loda Halama. Gdy na dobre ruszyła telewizja, Grodzieńskiej nie mogło zabraknąć i tam. Rozpoczęła pracę w sekcji rozrywki, a następnie przez wiele lat była jej dyrektorką. Tworzyła skecze i scenariusze, pisała książki, bawiła się zarówno krótkimi, jak i długimi formami. I wyciskała łzy, jednak wyłącznie te ronione ze śmiechu.
Cechowała ją niezwykła odwaga – nigdy nie bała się tego, co nowe i nieznane, w pewnym momencie zaś stało się to jej siłą napędową. Wchodziła tam, gdzie dotąd nie pojawiały się żadne kobiety, z uporem maniaczki dodając do męskich zawodów swoje "-ka". O feminatywach zresztą przypominała lata przed tym, nim w mediach rozgorzała wielka dyskusja na ich temat. Ówczesny polski feminizm miał twarz Grodzieńskiej, mimo że sama unikała konkretnych deklaracji. Nie angażowała się też politycznie, wzbraniając przed jakimkolwiek zaszufladkowaniem.
Humor Stefanii, często abstrakcyjny i wielowymiarowy, od czasu do czasu niedosłowny, najczęściej jednak wynikający wprost z otaczającego ją świata, to coś, czego dziś brakuje wielu, których nazywamy podobnie jak ją – satyrykami, satyryczkami, twórcami czy twórczyniami. I choć czasy nie tyle się zmieniają, co przyspieszają, a skróty przemawiają do pędzących wyraźniej, niż w czasach świetności bohaterki tej herstorii (za to sformułowanie z pewnością by się nie obraziła), zapominanie o niej wydaje się grzechem kardynalnym. O wyjątkowym życiu pierwszej damy polskiego humoru przypominać należy bowiem nie tylko od święta.
Stefania Grodzieńska zmarła 28 kwietnia 2010 roku w Skolimowie. Miała 96 lat.