"Istna ironia życia", czyli o "za późnym" Noblu dla Władysława Reymonta
Życie Władysława Reymonta prowadzi od prowincjonalnej codzienności, przez wyboiste drogi poszukiwania swego miejsca na świecie, aż po moment, w którym autor "Chłopów" staje się jednym z najważniejszych pisarzy Europy. Wyjątkowo kręta ścieżka ukształtowała jednak twórcę zdolnego zobaczyć świat chłopski z rzadką precyzją i nadać mu rangę wielkiej literatury. Kiedy więc w 1924 roku Akademia Szwedzka wskazała jego nazwisko, kraj uniósł głowę z dumą, a Europa przyjęła werdykt z (mniejszym lub większym) zachwytem. On sam reagował zaś mniej entuzjastycznie, zaskoczeniem graniczącym z ironią – Nobel, choć zasłużony, przyszedł bowiem w momencie, w którym życie wymykało mu się już z rąk.

W poszukiwaniu własnego głosu. Niełatwe losy przyszłego noblisty
Przyszły noblista przyszedł na świat 7 maja 1867 roku, z dala od ówczesnych salonów literackich - a mianowicie w niewielkiej (wbrew nazwie) wsi Kobiele Wielkie, położonej na terenie guberni piotrkowskiej (dziś natomiast w powiecie radomszczańskim); był synem Józefa - lokalnego organisty i kronikarza - a także Anny z Kupczyńskich, naprawdę nazywał się zaś Stanisław Władysław Rejment. I choć w zamyśle rodziców jedynym słusznym rozwiązaniem zawodowym było dlań przejęcie schedy po ojcu, szybko okazało się, że plany nijak mają się do rzeczywistości. Stanisław, zwany Władysławem, uczył się co najwyżej miernie, a ponadto odmawiał (podobno) uczęszczania do szkół - ostatecznie został więc oddany pod skrzydła swego szwagra, terminując tamże jako krawiec (choć i w tym zakresie nie zrobił kariery); później - i to dwukrotnie - próbował też swoich sił jako aktor (z marnym skutkiem) czy medium (!), a także (dzięki ojcowskiej protekcji) rozpoczął pracę na kolei, posługując między innymi w Lipcach (które uwieczni później na kartach "Chłopów"). W międzyczasie nosił się nawet z zamiarem wstąpienia do zakonu paulinów, a także odbył kilka podróży po Europie.
Literacko zadebiutował w roku 1891 opowiadaniem "Pracy!", mniej więcej wtedy stał się też Władysławem Reymontem (choć motywy zmiany nazwiska do dziś pozostają niejasne - część źródeł mówi tym samym o chęci odcięcia się od niezadowolonej z literackich wyborów rodziny, część o skojarzeniach rodowego miana z galicyjskim określeniem na "przeklinanie", jeszcze inne wymieniają zaś kolejne, mniej lub bardziej realne powody). Gdy w 1893 roku wyruszył do Warszawy (z trzema rublami w kieszeni), miasto przyjęło go chłodno - żył kątem w zatłoczonych kwaterach, pisał po nocach, a jego nędzny strój bywał powodem upokorzeń niemalże groteskowych. Mimo wszystko publikował dalej, skupiając się głównie na opowiadaniach; w roku 1895 przyszedł czas na debiut książkowy, jednak "Pielgrzymka do Jasnej Góry" nie odmieniła sytuacji pisarza w sposób znaczny (mimo kilkuczęściowej recenzji Ludwika Krzywickiego, opublikowanej w "Prawdzie"), podobnie zresztą jak wydana w kolejnym roku "Komediantka", a także jej kontynuacja - w postaci "Fermentów". W tym czasie Reymont zaczyna też prace nad "Ziemią obiecaną", powieścią publikowaną pierwotnie w odcinkach na łamach "Kuriera Codziennego", a w 1899 roku wydaną w dwóch tomach. Powieść ta (uznawana dziś za drugą najważniejszą w dorobku literackim bohatera niniejszych rozważań) zwróciła uwagę nie tylko salonów literackich, ale i ówczesnych władz; w międzyczasie Władysław po raz kolejny "wypuszcza się" więc w europejską podróż.
Powrót do Warszawy okazuje się przełomem - choć w sposób niezwykle ironiczny. W roku 1900 Reymont stał się bowiem uczestnikiem wypadku kolejowego, w wyniku którego odniósł lekkie obrażenia. To nie przeszkodziło mu jednak w naciągnięciu rzeczywistości i poświadczeniu nieprawdy w dokumentacji (w tej zapisano bowiem, że "nie wiadomo, czy będzie nadal zdolny do pracy umysłowej") - otrzymał dzięki temu odszkodowanie w wysokości blisko 40 tysięcy rubli (kwota ta pozwalała ówcześnie na zakup nawet kilku kamienic); po raz pierwszy w życiu mógł tym samym odetchnąć, żyjąc bez strachu o jutro. Niedługo później rozpoczęła się pełna, świadoma praca nad "Chłopami" - monumentalnym przedsięwzięciem, które pochłonęło go na lata (konkretniej zaś między 1901 a 1908 rokiem - mimo że wcześniejsza wersja powieści była gotowa już na początku tego okresu; pierwowzór szybko zamienił się jednak w proch - i to dosłownie, rękami samego Reymonta). I choć mogłoby się wydawać, że sukces dzieła (publikowanego w "Tygodniku Ilustrowanym") przyczyni się do stabilizacji - czemu miało przysłużyć się też małżeństwo, zawarte z Aurelią Szabłowską w 1902 roku - zdrowie coraz częściej odmawiało posłuszeństwa, a w późniejszych latach choroba serca stawała się nie tyle epizodem, ile konstytutywną częścią jego codzienności. Zakupiony w 1920 roku majątek Kołaczkowo miał przynieść mu wytchnienie, lecz okazał się raczej ostatnią przystanią - przyjazną, zieloną, ale już wyraźnie kresową.
Nadchodziła jednak chwila, gdy świat miał sobie o Reymoncie przypomnieć w sposób wyjątkowy. W latach 20. czyniono zabiegi, by kolejny Polak - po Henryku Sienkiewiczu - został uhonorowany literackim Noblem. Kandydatura Reymonta zyskała poparcie części środowisk (zwłaszcza kręgów konserwatywnych), liczących na to, że monumentalna chłopska epopeja zachwyci szwedzkich jurorów. Sam pisarz nie zabiegał o zaszczyty - żył w odosobnieniu, skupiony na swoim zdrowiu - lecz los miał zadecydować za niego. 13 listopada 1924 roku Akademia Szwedzka ogłosiła "werdykt": Nagroda Nobla w dziedzinie literatury przypadła Władysławowi Reymontowi za "Chłopów" właśnie. Reymont miał poważnych konkurentów do nagrody, między innymi Tomasza Manna czy Maksyma Gorkiego. O wyborze zadecydował jednak niezwykły artyzm "Chłopów": utworu, który ujął jurorów epickim rozmachem, plastycznością obrazowania i prawdą uniwersalną o ludzkiej kondycji. W Europie wychodzącej z wojennej traumy powieść Reymonta - odczytywana jako potężny hymn życia wpisanego w rytm natury - zabrzmiała wyjątkowo silnie, przynosząc polskiej literaturze najwyższe uznanie.
Gorzka chwila chwały, czyli Reymont wobec Nobla
Wiadomość o Noblu zastała Reymonta w momencie, gdy fizycznie i psychicznie był cieniem dawnego siebie. 57-letni pisarz niedomagał od dłuższego czasu: kilka tygodni wcześniej przeszedł poważne zapalenie płuc, które niemal zakończyło jego życie. Jesień 1924 roku spędzał w łóżku lub w fotelu, poruszając się z trudem po swoim warszawskim mieszkaniu przy ulicy Górnośląskiej. Gdy 13 listopada nadeszły depesze gratulacyjne, Reymont zamiast euforii poczuł gorzkie oszołomienie.
"Oszołomiony jestem tą niespodzianką i w takich okolicznościach przyszła, że wygląda na gorzką ironię życia. Bo na cóż mi to wszystko? Chory jestem, miałem świeżo zapalenie płuc, jeszcze z trudem przechodzę z pokoju do pokoju... Odszedłem wewnętrznie od świata. Nieznany wczoraj i lekceważony przez rodaków, dzisiaj muszę brać pozę sławnego człowieka. Czy to nie warte śmiechu?" - pytał wówczas retorycznie.
W podobnym tonie utrzymany był list Reymonta do polskiego konsula w Sztokholmie, Alfreda Wysockiego, w którym padają słynne słowa: "Nagroda Nobla, pieniądze, sława wszechświatowa i człowiek, który bez zmęczenia wielkiego nie potrafi się rozebrać. To istna ironia życia [...]".
Nagroda przyszła zbyt późno - i sam laureat nie miał co do tego złudzeń. Stan zdrowia Reymonta nie pozwolił mu nawet na podróż do Sztokholmu na grudniową ceremonię wręczenia medali: Nobla w jego imieniu odebrał minister Alfred Wysocki, odczytując na bankiecie list od chorego pisarza. Tymczasem w Polsce wieść o triumfie przyjęto powszechnie z entuzjazmem i dumą. Dla młodej II Rzeczpospolitej był to dowód uznania jej kultury na arenie międzynarodowej - jak pisał "Kurier Warszawski", Nobel dla "Chłopów" stał się wręcz "pokłonem dla Polski" i znakiem, że "najpiękniejsze perły w skarbach ludzkości noszą polskie nazwisko". Co więcej, sam Reymont zbliżył się wówczas do ruchu ludowego, nic dziwnego zatem, że członkowie i członkinie tegoż powitali go jak swojego bohatera: 15 sierpnia 1925 roku w Wierzchosławicach - rodzinnej miejscowości Wincentego Witosa - zorganizowano wielkie uroczystości ku czci Reymonta, podczas których około 15 tysięcy chłopów i chłopiek oddało mu hołd niczym kolejnemu narodowemu wieszczowi.
Nie obyło się jednak bez cieni towarzyszących sławie. Zaraz po Noblu pojawiły się komentarze umniejszające znaczenie wyróżnienia - złośliwi szeptali o układach, dzięki którym konserwatywne elity miały ponoć "ustawić" werdykt pod Reymonta. Rzeczywiście, Stefan Żeromski, faworyt liberalnych kręgów inteligenckich, do 1924 roku uchodził za najpoważniejszego polskiego pretendenta do Nobla; jego szanse przekreśliły jednak wydarzenia sprzed dwóch lat: publikacja powieści "Wiatr od morza" sprowokowała falę krytyki w Niemczech, co zniechęciło Akademię Szwedzką do nagrodzenia autora o tak "kontrowersyjnej" reputacji. Okoliczność ta bez wątpienia pomogła kandydaturze Reymonta, którego "Chłopi" byli dziełem \neutralnym, za to głęboko osadzonym w kulturze nowo odrodzonej Polski. Niemniej sam Reymont, miast cieszyć się triumfem nad rywalami, popadał raczej w apatię i przygnębienie. W ostatnim roku życia - bo tyle czasu mu pozostało - zmagał się nie tylko z postępującą chorobą serca, ale i z poczuciem pustki, które sukces noblowski paradoksalnie w nim pogłębił.
Władysław Reymont zmarł niespełna dwanaście miesięcy po rozdaniu nagród - 5 grudnia 1925 roku.
Po uroczystym pogrzebie na warszawskich Powązkach jego serce złożono osobno, w filarze bazyliki Świętego Krzyża - tuż obok serca Fryderyka Chopina - jak gdyby los symbolicznie postawił go w panteonie najwybitniejszych polskich twórców. Chłopska epopeja Reymonta, przełożona na wiele języków, wciąż zachwyca bogactwem realizmu i humanizmu, a sam Nobel - otrzymany tak późno - stał się przepustką do literackiej nieśmiertelności. Historia życia autora Władysława pozostaje zaś przejmującym przykładem paradoksu: oto artysta doznaje największego zaszczytu w momencie, gdy nie może się nim nacieszyć, lecz mimo tego osobistego tragizmu jego dzieło przetrwało, a nazwisko nabrało blasku, który nie gaśnie. Los bywa przewrotny - ale prawdziwa literatura, nawet naznaczona goryczą i ironią, potrafi trwać i zwyciężać czas.
Zobacz też:






