Zofia i Dora, czyli o podwójnym życiu Bolesława Leśmiana
Bolesław Leśmian niemal powszechnie uznawany jest za najoryginalniejszą osobowość twórczą w literaturze polskiej ubiegłego wieku - wymykającą się większości kwalifikacji. W biografii epigona Młodej Polski - jak nierzadko go określano - poza złożonością uniwersów świata przedstawionego znaleźć można jednak równie skomplikowany labirynt uczuć; życie Leśmiana rozgrywało się bowiem pomiędzy dwoma biegunami - małżeńską lojalnością (uosabianą przez Zofię Chylińską) i nienasyconym zauroczeniem (w postaci Dory Lebenthal). Wbrew pozorom ów osobliwy układ - trwający przez dwie dekady - nie skończył się wraz ze śmiercią poety, znalazłszy swój epilog na warszawskich Powązkach.

Akt pierwszy. Zofia
Związek Leśmiana z Zofią Chylińską - poznaną w paryskich kręgach artystycznych dzięki Celinie Sunderland, będącej... pierwszą miłości Bolesława - miał w sobie coś z decyzji o zakotwiczeniu w codzienności. Ta była wszak osobą wykształconą (uczyła się między innymi w Académie Julian), a jednocześnie gotową porzucić własne ambicje malarskie, by stać się nie tylko towarzyszką życia, ale i muzą przyszłego mistrza. Ślub zawarli w 1905 roku w Paryżu, zaledwie kilka miesięcy po tym, jak Leśmian opuścił mieszkanie wspomnianej panny Sunderland, swej pierwszej miłości, a jednocześnie... krewnej; ich związek, jak podawano później, nie zakończył się jednak wraz ze zmianą stanu cywilnego, mając trwać przez kolejne kilka lat - w półcieniu oficjalnego pożycia. Zofia tymczasem trwała - mimo wiedzy w kwestii pozamałżeńskich wyskoków męża (ba, Celina miała towarzyszyć Leśmianom nawet w podróży poślubnej). Wyrozumiałość wobec męża nie była jedynie gestem konwenansu - raczej formą opiekuńczości, której poeta, wcześnie osierocony przez matkę, zdawał się rozpaczliwie potrzebować.
Zofia nie była jednak adresatką najintymniejszych emocji przelanych na papier - choć przez pewien czas to właśnie ona uchodziła za "muzę numer jeden", jej też Bolesław poświęcił debiut, czyli "Sad rozstajny"."W malinowym chruśniaku" i inne utwory uchodzące dziś za szczytowe osiągnięcie liryki miłosnej nie były jednak pisane dla żony, a dla Teodory Lebenthal (zwanej Dorą). Miłosny trójkąt - o którego trzecim elemencie za chwilę - trwał we względnej stabilności, a możliwy okazał się wyłącznie dzięki milczącej akceptacji Zofii. Nawet kiedy prawda o romansie wyszła na jaw (a Leśmianowa zażądała początkowo rozwodu), poecie udało się przekonać ją do dalszego trwania u jego boku. Trwania, które rozciągnęło się na dwadzieścia kolejnych lat.
Akt drugi. Dora
Dora pojawiła się w życiu Bolesława latem 1917 roku, podczas wyjazdu do Iłży (zorganizowanego zresztą przez Celinę Sunderland) - młoda, żywiołowa i niezależna lekarka, natychmiast stała się dlań figurą fascynacji, inspiracji i (wyobrażonego) spełnienia. To z jej powodu miał rozważać rozwód (choć, z perspektywy dzisiaj, uznać można, że rozmyślania te nie zajmowały zbytnio leśmianowej głowy) - Dora, przepełniona nadzieją, w roku 1920 postanowiła nawet zmienić wyznanie (sądząc, że będzie to warunek ślubu). Na marne.
Uczucie to nie było jednak skrzętnie ukrywane - zyskało rangę tajemnicy poliszynela. Przesadą nie będzie też stwierdzenie, że to Lebenthal, nie Chylińska, stanowiła centrum życia emocjonalnego Leśmiana. W momentach kryzysu - zwłaszcza finansowego, kiedy w roku 1929 Bolesław został oszukany przez jednego ze współpracowników (poza pisarstwem trudnił się bowiem i rejenturą) - to właśnie ona przyszła z pomocą; miała wówczas sprzedać swoje mieszkanie przy Marszałkowskiej (wraz z całym wyposażeniem), a także zlikwidować gabinet i - rezygnując z wygodnego życia - podjąć pracę w szpitalu świętego Łazarza. Czego nie robi się dla miłości.
Nie oznacza to jednak, że swojego wkładu w ratowanie męża nie miała i Zofia. A właściwie - mieć chciała. Gdy przekazała bowiem Bolesławowi rodzinny (a przy okazji niezwykle cenny) diadem, ten miast spieniężyć go u stołecznego jubilera, postanowił... obdarować biżuterią kochankę (a przynajmniej tak kwestię tę zapamiętała córka poety). W tym miejscu historii po raz drugi nastąpić miał rozwód - i po raz drugi nie nastąpił, Leśmian ponownie ubłagał bowiem żonę, by została przy nim.
Akt ostatni. Bolesław
5 listopada 1937 roku poeta poczuł się gorzej - jego zdrowie niedomagało zresztą od początku lat 30. Zofia czuwała przy nim, a jedno z pytań, które wówczas zadała, brzmiało: "Czy wezwać Dorę?". Bolesław odmówił - był wszak przekonany, że to jeszcze nie ten moment. Kilka godzin później zmarł - miał 60 lat (albo i 59, jeśli wierzyć jemu samemu).
Ostatnie pożegnanie mistrza pióra odbyło się w kościele świętego Aleksandra na placu Trzech Krzyży, skąd doczesne szczątki Leśmiana przetransportowano na Stare Powązki. Tam też miejsce miało zdarzenie, które chwilę później komentowała cała Warszawa. Dora nie tylko pojawiła się w świątyni i - ku zgorszeniu zgromadzonych - obdarowała ciało ukochanego pocałunkiem, ale wywołała też niemały skandal chwilę później. Miała bowiem "wtargnąć" do karawanu, odsuwając wcześniej na bok żonę oraz córki poety, twierdząc, że to ona ma prawo towarzyszyć Bolesławowi w ostatniej drodze. Gest - równie bezlitosny, co teatralny - okazał się niezwykle symbolicznym zwieńczeniem dwudziestoletniego układu - Lebenthal wymusiła bowiem finalnie gest uznania swojej obecności jako równorzędnej, a może i ważniejszej niż ta usankcjonowana.
Bolesław Leśmian zapisał się tym samym w historii nie tylko jako poeta o niepowtarzalnej wyobraźni, ale i jako człowiek, który próbował żyć dwoma prawdami naraz - pragnąc pełni, lecz nie potrafiąc unieść jej ciężaru. Na nieumiejętności wyboru zbudował więc poeta zarówno własną legendę, jak i dramat tych, którzy darzyli go prawdziwym uczuciem. Pozostały wiersze - jedyna forma istnienia, której zdradzać nie musiał.
Zobacz też:






