TYLKO U NAS. Urszula Brzezińska-Hołownia o służbie w powietrzu, rodzinnej codzienności i "pierwszej obywatelce"
Choć w przestrzeni publicznej pojawia się na ogół w roli "marszałkowej", od lat kroczy konsekwentnie własną drogą – i to nie tylko w ujęciu zawodowym, mimo że to do zwyczajnych nie należy. Pilotek wojskowych, które na co dzień zasiadają za sterami samolotów myśliwskich, jest bowiem w Polsce zaledwie kilkanaście. W rozmowie z Agnieszką Hyży Urszula Brzezińska-Hołownia opowiada więc nie tylko o służbie oraz roli kobiet w tejże, ale również o rodzinnej codzienności, autentycznym partnerstwie i koncepcji "pierwszej obywatelki", zastępującej ideę pierwszej damy. Jak – od środka – wyglądała więc rewolucja w domu Hołowniów? I czy w nieustannym pędzie udaje znaleźć się chwilę wyłącznie dla siebie?

"Marszałkowa" za sterami, czyli zawodowa droga Urszuli Brzezińskiej-Hołowni
"Już w wieku kilkunastu lat zaczęłam myśleć o służbach mundurowych. Wszystko szło w kierunku sił powietrznych", mówi Urszula Brzezińska-Hołownia, przyznając jednocześnie, że długo nie dopuszczała do siebie myśli o lotnictwie sensu stricto.
"Bariery, które miałam w głowie, stereotypy o tym, co mogą, a czego nie mogą robić kobiety, pokutowały we mnie latami", dodaje.
Przełom nastąpił przypadkiem – podczas badań na inne stanowisko.
"Kiedy aplikowałam na stanowisko kontrolera lotniczego, a lekarz, mężczyzna zresztą, powiedział, że jestem jedyną osobą w tej szkole, która kandyduje nie na pilota, tylko na kontrolera, a ma odpowiednie zdrowie. [...] Dodał, że jedna dziewczyna jest już na tym kierunku i że mogę spróbować. Więc od razu zmieniłam podanie. Jakoś to poszło", wspomina, dopowiadając, że od decydującego momentu minęło już blisko 18 lat.
O czym myśli się "pod niebem"? Wbrew pozorom w pracy Urszuli nie ma jednak miejsca na sentymenty.
"To nie romantyczne czy widokowe loty, ale zadania bojowe, treningowe i szkoleniowe. Naszym celem jest to, by być jak najlepiej wyszkolonym i – choć zabrzmi to górnolotnie – bronić naszego kraju", przyznaje.
Brzezińska-Hołownia wyjaśnia też, że służba zaczyna być postrzegana jako rynek pracy, stąd też kobiety stają się w niej coraz bardziej widoczne. Podkreśla też kwestię profesjonalizmu – niezależnie od płci.
"Mam świetną ekipę, życzę wszystkim kobietom, by miały w pracy takich kolegów jak ja. Są bardzo wspierający, ale wymagają też ode mnie tego, czego wymagają od siebie nawzajem", uzupełnia.
O domu, w którym decyzje zapadają wspólnie
Urszula Brzezińska-Hołownia opowiedziała też o domowej codzienności – tak rodziców, jak i dwóch kilkuletnich córek. Jak działa, gdy on rusza w kampanijną trasę, a ona siada za sterami bojowego samolotu?
"Dziewczynki dopiero pod koniec kampanii zaczęły odczuwać, że taty nie ma, bo jest w pracy. Ale przez to, że zawsze jest przy nich co najmniej jedna dorosła osoba, przy której czują się bezpieczne, są naprawdę szczęśliwe", wyjaśnia.
Za "największe błogosławieństwo" Hołownia uznaje zaś... nieświadomość.
"Nie wiedzą do końca, co się wokół nas dzieje. Mam wrażenie, że przez to nie odczuwają skutków aż tak bardzo", kwituje.
Urszula wspomina także o podziale domowych obowiązków i anegdocie, która, choć niepozorna, zdaje się oddawać charakter ich relacji.
"Szymon nie gotuje, umówmy się. [...] Na początku tacierzyństwa był zestresowany, ale były to też pierwsze momenty, kiedy ja udzielałam się w kampanii. Bardzo się przejął, bo chce mnie bronić, chronić przed tym wszystkim. Był tak przejęty, że robił wszystko, bym ja czuła się komfortowo. Nawet jeśli ugotowana kasza okazywała się być bułką tartą", przypomina ze śmiechem.
Mimo napiętych grafików nie znika też wspólny czas – zmienia on jedynie formę.
"Dawno nie mieliśmy czasu, by wyjść gdzieś razem poza dom, więc stwierdziliśmy, że randki będziemy robić sobie w domu, kiedy uśpimy dziewczynki. [...] Rozmawiamy i korzystamy z każdej możliwości, a przy tym czerpiemy ze wszystkich tych momentów na sto procent", mówi.
Pierwsza dama czy pierwsza obywatelka? "Nie tylko pokazywanie się"
Hołowniowie są też idealnym dowodem na to, że rozmowa to klucz do udanej relacji. Brzezińska obrazuje to, powracając do chwili, w której polityka pojawiła się po raz pierwszy.
"U nas zawsze odbywa się to na zasadzie partnerskiej rozmowy. Usiedliśmy [wtedy] wieczorem, Szymon opowiedział mi o swoich pomysłach i planach. Zapytał, co o tym myślę i... przekonał mnie do siebie. Uwierzyłam w ten projekt i w to, że faktycznie może on coś zmienić", wyznaje.
I choć zaangażowanie polityczne nie było zaskoczeniem, wymusiło nowy porządek.
"Zaczęło się jeszcze przed kampaniami, Szymon wcześniej też był osobą aktywną publicznie, więc byliśmy trochę skazani na rozłąkę w różnych sytuacjach. Ale to prawda, że okres kampanijny jest wyjątkowo trudny dla nas wszystkich. Na szczęście mam już pewne doświadczenie, więc na pewno jest trochę łatwiej", dopowiada.
Jak widzi zaś ewentualną rolę u boku głowy państwa? Spojrzenie Urszuli różni się nieco od przyjętego postrzegania pierwszej damy oraz tego, do czego przyzwyczaiły nas dotychczasowe małżonki prezydentów.
"Prezydent jest pierwszym obywatelem tego państwa, a co za tym idzie, pierwsza dama jest pierwszą obywatelką. Wydaje mi się, że to określenie nadaje dynamiki, sprawczości i predyspozycji do działania, nie tylko samego pokazywania się. Powinna być spójna z nowoczesnym spojrzeniem na tę partnerkę czy żonę prezydenta", przekonuje.
O czym marzy więc Urszula Brzezińska-Hołownia?
"O szczęściu, bo ono ma wiele wymiarów. [...] Widzę te momenty szczęścia w różnych sytuacjach, ale kluczowe jest, byśmy koniec końców byli szczęśliwi i zdrowi", pointuje.
Zobacz też: