Kosmopolita z aparatem. Alexi Lubomirski o międzynarodowych korzeniach, polskim ślubie i... muzie z megafonem

Kamil Olek
Choć urodził się w Londynie, dorastał w Gaborone i Paryżu, a od dwóch dekad mieszka i pracuje w Nowym Jorku, przywiązanie do polskiego pochodzenia sam określa mianem "silnego" – i nie sprowadza się to jedynie do brzmienia nazwiska. W rozmowie z "halo tu polsat" Alexi Lubomirski – jeden z najbardziej znanych fotografów współczesnego świata, a od niedawna także twórca oficjalnych portretów laureatów i laureatek Oscarów – mówił jednak nie tylko o międzynarodowych korzeniach (nacji w tej opowieści pojawia się bowiem co najmniej kilka), ale i o miłości, która w mgnieniu oka odmieniła jego nastawienie do małżeństwa, a swój finał znalazła... pod Krakowem.

O ostatnim zdjęciu w życiu i muzie, która zmieniła podejście do małżeństwa
Alexi Lubomirski przyszedł na świat w 1975 roku – dziś zaś, w przededniu 50. urodzin, uchodzi za jedną z najbardziej wpływowych postaci współczesnej fotografii (i to nie tylko tej modowej). Jego prace pojawiały się na łamach międzynarodowych edycji "Vogue’a", "Harper’s Bazaar" i innych periodyków kształtujących światowe poczucie stylu, a bohaterkami zdjęć stały się, chociażby, Beyoncé, Natalie Portman, Jennifer Aniston czy Julia Roberts. Nie zabrakło i brytyjskiej rodziny królewskiej – to Lubomirski stał bowiem za obiektywem podczas sesji zaręczynowej księcia Harry’ego i (jeszcze nie księżnej) Meghan, a także dokumentował ślub Sussexów czy wykonywał portrety króla Karola i królowej Kamili. Nie tak dawno przejął też schedę po legendarnej Annie Leibovitz, stając się autorem oficjalnych oscarowych portretów. I choć karierę tę bez kozery nazwać można imponującą, sam zainteresowany opowiada o niej bez cienia pozy, skupiając się i na tym, co poza kadrem – okazuję się, że właśnie tam, dzieje się na ogół najwięcej.
Nie inaczej było i w przypadku wywiadu, którego Alexi udzielił Olkowi Sikorze. Bo choć rozmowę zaczęło pytanie o wybraną osobę, żyjącą lub nie, którą chciałby sfotografować Lubomirski, odpowiedź nie okazała się oczywista.
"Miałem szczęście fotografować wielu ludzi i każdy z nich był dla mnie zagadką, ale i wyzwaniem, które sprawia mi radość. Ale gdybyś zapytał, kto byłby moim ostatnim modelem, gdybym miał zrobić ostatnie zdjęcie w życiu, to byłaby osoba, którą zdarza mi się fotografować najrzadziej. Moja żona", przyznał.
Tworzenie sztuki, którą inspiruje prawdziwa miłość, nazwał zaś "niezwykłym doświadczeniem".
"Spójrz na wielkich artystów w historii – rzeźbiarzy, poetów, malarzy. Wielu z nich miało swoją muzę. Kogoś, kto wyzwalał w nich tę iskrę. Kiedy moja żona pozwala mi się fotografować - i to nie telefonem - jest to niesamowite", dodał.
I choć ich wspólna droga trwa od 16 lat, prawdziwe sesje można policzyć... na palcach dwóch dłoni.
"Jakieś sześć razy udało nam się znaleźć czas, bym »namalował« ją aparatem", szacował.
Giada Torri – niegdyś, podobnie jak i jej przyszły mąż, związana z przemysłem modowym – poświęca się dziś głównie działalności społecznej. Alexi określa ją mianem "czystej energii", wskazując przy tym na jej pochodzenie (równie multikulturowe, co i w jego przypadku.
"Jest Kubanką i Włoszką, więc ma w sobie ogień. Kocha życie, rodzinę i walczy w słusznej sprawie", przyznał.
Dowód?
"Jestem bardzo delikatny, a żona jest moim przeciwieństwem. Krzyczy do megafonu, protestuje na ulicach. Właśnie wraca z Dakoty Północnej, gdzie walczy wspólnie z Greenpeace. Organizacja jest w trakcie wielkiej batalii sądowej z koncernami naftowymi, które pozywają ją na 900 milionów dolarów. Jeśli wygrają, Greenpeace przestanie istnieć. Moja żona walczy, żeby do tego nie doszło", opowiadał.
Historia o miłości życia może wydawać się jednak zaskakująca, szczególnie w świetle towarzyszącego jej wyznania. Alexi szczerze wyznał bowiem, że... "nigdy nie chciał się żenić".
"Widziałem zbyt wiele rozwodów. Nie wierzyłem w małżeństwo, wydawało mi się nierealne. A potem poznałem moją żonę i... w ciągu czterech miesięcy zapragnąłem ślubu, wesela, wszystkiego", dopowiedział.
Polskie wesele w międzynarodowej odsłonie. "Niczym szczyt ONZ"
A skoro o ślubie mowa... Gdzie zorganizować uroczystość w chwili, gdy jedno pochodzi niejako "zewsząd", drugie zaś łączy dziedzictwo dwóch kontynentów (a urodziło się na trzecim - Giada przyszła bowiem na świat w Nowym Jorku)? W tym przypadku odpowiedź okazała się prosta – w Polsce. Lubomirscy pobrali się bowiem w Starym Wiśniczu (około 50 kilometrów od Krakowa), na terenie zamku należącego niegdyś do książąt Lubomirskich, tworząc tym samym wyjątkowy most między przeszłością a teraźniejszością.
"To było szaleństwo. Niesamowicie surrealistyczne przeżycie. W środku małej wsi spotkali się Włosi, Kubańczycy, Polacy, Anglicy, Francuzi i Peruwiańczycy. To było jak szczyt ONZ w polskiej miejscowości", wspominał Alexi.
I choć Lubomirskiemu bliżej dziś do kosmopolityzmu, sam podkreśla związek z Polską i historią swojej rodziny, której członkowie nosili niegdyś z dumą tytuły książąt.
"Rodzinna historia jest niezwykła, a mój związek z krajem – bardzo silny. Niewiele osób ma szczęście znać historię swojej rodziny więcej niż dwa czy trzy pokolenia wstecz. To ogromna część mnie", wyjaśniał.
Alexi nie zapomniał też o "peruwiańskiej części", a także latach młodości, które spędził we Francji, Wielkiej Brytanii i Botswanie.
"Moja matka była Peruwianką, [...] więc mam też peruwiańską część, choć nigdy nie mieszkałem w Peru. Często myślałem, że jestem znikąd. Dopiero około 20. roku życia zdałem sobie sprawę, że jestem szczęściarzem, bo pochodzę zewsząd", podsumował.
Międzynarodowe kariery, królewskie śluby i czy wielkie nazwiska to jedno. Przykład Lubomirskiego pokazuje jednak, że najciekawsze i tak zdaje się wymykać kadrom. Może i dobrze.