Hrabina Joanna – pierwsza i jedyna. Kołaczkowska we wspomnieniach
Była obecnością, której nie da się zaszufladkować - komiczką i erudytką, mistrzynią scenicznych przeobrażeń, ale i tą, która rumieniła się na dźwięk przesadnych pochwał. Joanna Kołaczkowska zostawiła po sobie nie tylko skecze i kabaretowe historie, ale też aurę kogoś, kto potrafił najprostsze sytuacje przemieniać w sztukę, a własne potknięcia w anegdoty, które opowiada się jeszcze długo po tym, gdy światła zgasną. Choć w jej przypadku nie zanosi się na mrok.

Niepowtarzalna "kosmitka". Andrus, Stuhr, Miecznikowski, Nowak, Śleszyńska i Cembala o Aśce Kołaczkowskiej
Zostawiła wspomnienia - nie te ciężkie, ale rozbrajające lekkością, jakby sama zadbała o to, by pamiętano ją w jasnych barwach. Artur Andrus wspomina, że robiła rzeczy, których inni na scenie nie robili, a Maciej Stuhr dodaje, że była zawodową komiczką - choć te określenia brzmią zbyt prosto wobec tego, co wniosła. Hanna Śleszyńska twierdzi, że można było "jeść ją łyżkami", bo im więcej Kołaczkowskiej, tym większy apetyt - a zdanie to brzmi dziś niemal jak epitafium o osobie, której nigdy nie miało prawa być za dużo.
Adam Nowak wspomina czasy studiów, notatki, które pozwalała odpisywać, pilność, która trwała tylko do chwili, gdy znalazła się w kabarecie - od tego momentu to scena stała się jej uniwersytetem. Zdradził też, że przez chwilę uczucie do Asi zaczęło przenosić się na nieco inny pułap, po latach dowiedział się zaś, że było odwzajemnione. Oboje wybrali jednak przyjaźń - i może właśnie w tym geście widać najwięcej - umiejętność wybrania wspólnego śmiechu ponad prywatne rozterki.
Potem - w znaczeniu podwójnym, bo nazewniczo-czasowym - przyniósł "Bajki dla potłuczonych", program, w którym "Chuda" (bo tak mówiono o niej wtedy) pokazała swój absolutny kunszt. Kiedy kabaret Potem się rozpadł, Andrus wiedział, że "coś jeszcze się wydarzy"; wydarzył się Hrabi - formacja, w której Kołaczkowska stała się już nie tylko częścią zespołu, ale punktem odniesienia całej sceny.
Jej intuicja była legendarna. Maciej Miecznikowski dodaje, że potrafiła w sekundę zmienić się w kogoś zupełnie innego, a publiczność traktowała to jak czary. Ale Aśka nie potrzebowała wielkich sztuczek: wystarczyła pęknięta sukienka tuż przed występem, by miast uciekać, wyszła na scenę i pokazała ją widzom oraz widzkom, zamieniając w absurdalny żart to, co dla kogoś innego mogłoby okazać się sprawą życia i śmierci. Albo spektakl, w którym wysiadło światło, a ta przez dwadzieścia minut bawiła publiczność rozmową, tworząc arcydzieło z niczego - w tym była bowiem ekspertką.
Śleszyńska podkreśla też, że mogła "iść po bandzie", ale nigdy nie przekroczyła granicy. Stuhr mówi o jej "wiedzy i intuicji dotyczącej człowieka" - o zdolności dostrzegania słabości i śmieszności, które każdy z nas ukrywa. To dlatego trafiała w samo sedno - śmiech, który wywoływała, był bowiem śmiechem wspólnoty.
Była introwertyczką, która nie lubiła wielkich słów. Filip Cembala wraca myślami do chwili sprzed lat przyjaźni, gdy wyznał jej fanowski zachwyt, nazywając ją "wielkimi literami". Odpowiedziała wówczas "dziękuję" i zamknęła drzwi - bo pochwały ją krępowały. Wolała historie codzienne, nierzadko absurdalne, jak ta przytaczana przez Artura Andrusa - o "huczącej" w hotelowym pokoju klimatyzacji, która okazała się uruchomioną przez przypadek elektryczną szczoteczką do zębów. Była w tym komedia, była groteska, ale też cała ona - niby kosmitka, a jednocześnie zwyczajna dziewczyna.
Choroba przyszła nagle, wszyscy wierzyli jednak, że przecież to Aśka, więc sobie poradzi. Walczyła, ale tym razem rzeczywistość okazała nieubłagana, niepozwalająca rozbroić się żadnym żartem. Nowak mówi, że dostała "w pakiecie wszystko to, czego nie chciała". A gdy odeszła, wszyscy poczuli, że zabrała ze sobą coś więcej niż tylko własną obecność - zabrała możliwość powtórzenia tego modelu, tej chemii, tej energii.
Maciej Stuhr podkreśla, że "Aśki nie da się zmałpować, a każda następna artystka kabaretowa będzie musiała szukać swoich dróg". Andrus zamknął zaś wspomnienia w jednym tylko zdaniu: "Była tylko jedna, była pierwsza - Joanna I Kołaczkowska". I w tych słowach słychać wszystko - śmiech, melancholię i świadomość, że czasem naprawdę ktoś jest nie do zastąpienia.
Bo zastąpić Aśkę? Niemożliw.