"Dża-dża", czyli Iga Świątek międzywojnia. Jak Jadwiga Jędrzejowska światowe korty podbiła

Kamil Olek

Kamil Olek

Gdybyśmy zechcieli dziś przeprowadzić w wybranym mieście kraju krótką sondę i zapytać przypadkowo spotkane osoby o nazwisko, które od razu kojarzy im się z tenisem, odpowiedź byłaby zapewne jedna – Iga Świątek. Podobny sondaż 10 lat wcześniej skutkowałby zaś zapewne przywołaniem Agnieszki Radwańskiej. Jak było wcześniej? Ano – jednoosobowo. A także przedwojennie, bowiem jedyną polską rakietą, z którą przez dekady liczył świat, była Jadwiga Jędrzejowska, a ta największe sukcesy święciła w latach 30. ubiegłego wieku. Jakim cudem jednak córka ubogiego robotnika trafiła na korty Wimbledonu? Jak Jadzia została "Dża-dżą"? I co w tej historii robią szwedzki król oraz... Charlie Chaplin?

Jadwiga Jędrzejowska (1927 r.)
Jadwiga Jędrzejowska (1927 r.)Z archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

Urodzona na korcie, choć... niepasująca klasą. Jędrzejowskiej niełatwe początki

Jadwiga Jędrzejowska przyszła na świat 15 października 1912 roku w Krakowie i pochodziła z ubogiej rodziny robotniczej. Jak sama powtarzała – niejako "urodziła się na korcie". 

"Domek, w którym ujrzałam światło dzienne, znajdował się w Parku Krakowskim, tuż obok boisk tenisowych Akademickiego Związku Sportowego. Cała moja młodość była z nim związana", wspominała po latach.

"Tenisowe bakcyla" złapała właściwie od razu, choć na kortach po raz pierwszy pojawiła się w charakterze "dziewczynki od piłek". Mimo to szybko złapała za rakietę i od gema do gema stała się sparingpartnerką... studentów, a nawet profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po okresie gry amatorskiej, jako 13-latka, została przyjęta do sekcji tenisowej Akademickiego Związku Sportowego w Krakowie, choć nie obyło się to bez sprzeciwów, których prowodyrką była między innymi Wanda Dubieńska. No bo jak to? Ona, pierwsza polska olimpijka, córka premiera Juliana Ignacego Nowaka, portretowana przez Wyspiańskiego i Malczewskiego, zaznajomiona z Paderewskim, nie będzie przecież dzielić kortu i klubu z biedną córką jakiegoś tam robotnika. Szczęśliwie protesty premierówny zdały się na nic, a Jędrzejowska została pełnoprawną członkinią AZS Kraków. W międzyczasie zajęła się także "urabianiem" własnych rodziców, którzy niekoniecznie przychylnie podchodzili do pasji córki. I w tym przypadku postawiła jednak na swoim. Czy zatem wtedy "poszło z górki"? Niekoniecznie, w rzeczywistości Jadwiga na każdym kroku musiała bowiem udowadniać, że jej klasa i pochodzenie w żaden sposób nie wpływają na sportowe umiejętności. Tych zaś nie brakowało.

Jadwiga Jędrzejowska
Jadwiga JędrzejowskaZ archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Dża-dża" i jej mistrzostwa. Od Polski do Wimbledonu

Pierwszy wymierny sukces przyszedł jeszcze w 1927 roku, gdy Jadzia miała zaledwie 15 lat – wtedy też, w deblu ze Stanisławą Groblewską, pokonała między innymi Wierę Richterównę i zyskała pierwszy tytuł mistrzyni kraju (na podsumowania przyjdzie jeszcze czas, ale warto wspomnieć w tym miejscu, że łącznie, pod koniec kariery, było ich... 62 – 23 w singlu, 14 w deblu i 25 w mikście). W kolejnych latach nieustannie parła przed siebie, odnosząc kolejne sukcesy, które w pewnym momencie zaczęły przybierać charakter międzynarodowy, zaś sama Jadwiga została zauważona przez zagraniczne media.

Zaczęło się dzięki pierwszej rundzie mistrzostw Francji w 1931 roku, kiedy to Jędrzejowska po zaciętej rywalizacja uległa Amerykance Elizabeth Ryan, swojej pierwszej wielkoszlemowej przeciwniczce. Francuska prasa napisała wtedy o "nazwisku równie potężnym, co drajwy". A jako że "Dżadżwiga Dżendżedżowska" mogłaby zyskać miano nowego łamańca językowego (i to nie tylko w Paryżu, ale i wszędzie indziej), Jadzię dość szybko przechrzczono na "Dża-dżę". I ta właśnie wersja już z nią została.

Wróćmy do osiągnięć – mimo że droga do tego upragnionego była dość wyboista. Podczas swojego pierwszego Wimbledonu Jadwiga również odpadła w pierwszej rundzie, niemniej z roku na rok było tylko lepiej. W 1936 roku dostała się do półfinału angielskiego turnieju, rok później zaś – do finału, który przegrała z Brytyjką Dorothy Round. W kolejnych finałach Wielkiego Szlema również przygrywała z Chilijką Anitą Lizaną oraz Francuzką Simonne Mathieu, każdorazowo uzyskując drugie miejsce. W międzyczasie dotarła także do finału US Open (a amerykańska przygoda powróci jeszcze w tej historii, choć w nieco innym kontekście), w kraju zaś przyznano jej tytuł mistrzyni Polski... bez urządzania turnieju. Wielkoszlemowego zwycięstwa dalej jednak nie było.

To zmieniło się dopiero w 1939 roku, wtedy bowiem również w Paryżu, Jadwiga Jędrzejowska sięgnęła po tak długo wyczekiwany tytuł. Choć w finale singla uległa Simonne Mathieu, chwilę później u jej boku sięgnęła po zwycięstwo, a Polka i Francuzka pokonały wtedy jugosłowiański duet Alice Florian i Helli Kovac. Było to pierwsze zwycięstwo osoby reprezentującej kraj nad Wisłą w rozgrywkach na tym poziomie (i takim też pozostawało aż do 1978 roku, czyli sukcesu Wojciecha Fibaka i Kima Warwicka w Australian Open). 

Międzynarodową karierę przerwała wojna. W jej trakcie współprowadziła gospodę "Pod Kogutem" (gdzie angażowała się w działalność konspiracyjną), a po jej zamknięciu podjęła pracę w fabryce obuwia. Po 1945 roku Jadwiga wróciła jednak do tenisa – choć w kraju dalej nie miała sobie równych, a wyczynowo grała nawet po czterdziestce, świata podbić już nie zdołała. W międzyczasie rozpoczęła także karierę trenerską, zaś na kortach pracowała aż do śmierci.

Zmarła 28 lutego 1980 w Katowicach. Miała 67 lat, a przed śmiercią zmagała się z nowotworem.

I choć podsumowanie jej kariery w całości wydaje się niemożliwe (a już na pewno nie w tak krótkiej jak niniejsza formie), w tym celu wykorzystać możemy liczby. Poza wspomnianymi już 62 tytułami mistrzowskimi w Polsce, Jędrzejowska zdobyła także 26 tytułów międzynarodowej mistrzyni Polski (9 w singlu, 7 w deblu i 10 w mikście), do wielkoszlemowych singlowych finałów dotarła trzy razy oraz zdobyła mistrzostwo w deblu. W światowym rankingu tenisistek w pewnym momencie sklasyfikowano ją zaś na 5. pozycji. 

Wbrew pozorom to jednak nie koniec historii. Wracamy bowiem do króla Szwecji oraz Charliego Chaplina.

O kłótni z mistrzem kina i misji ratunkowej szwedzkiego monarchy

Zacznijmy od Chaplina, opowieść ta wydaje się bowiem wyjęta żywcem z jego filmów. W 1938 roku, podczas amerykańskich wojaży Jędrzejowska nie tylko dotarła bowiem do finału US Open, ale i rozegrała kilka meczów poza Nowym Jorkiem, między innymi w Los Angeles. Podczas turnieju w Kalifornii nabawiła się jednak niewielkiej kontuzji, w związku z czym zamiast wyjść na kort – zasiadła na trybunach. Tam, oburzona niewybrednymi komentarzami jednego z kibiców, wdała się z nim w żywiołową sprzeczkę. Jak można się domyślić, owym niezadowolonym amatorem tenisa był nie kto inny, jak Charlie Chaplin. Burzliwy początek znajomości zamienił się z kolei w korespondencyjną przyjaźń, która trwała podobno aż do jego śmierci w 1977 roku.

W nieco innych, choć równie tenisowych, okolicznościach poznała też tajemniczego "Mistera G". Miało to miejsce na Riwierze Francuskiej, gdzie dzięki klubowi wyjeżdżała zimą, by nie przerywać treningów (w międzywojniu Polska nie mogła się bowiem pochwalić żadnym krytym kortem). Jadzia szybko znalazła wspólny język z tajemniczym jegomościem i wielokrotnie rozgrywała z nim sparingi. Dopiero po czasie dowiedziała się, że był nim nie kto inny, jak ówczesny król Szwecji – Gustaw V. 

Monarcha nie zapomniał o Jędrzejowskiej także w czasie wojny. Na początku lat 40. przesłał bowiem do okupowanego kraju oficjalną prośbę o odnalezienie tenisistki i umożliwienie jej wyjazdu do Szwecji. Ta jednak odmówiła.

"Było mi niezmiernie miło, że mój partner z Riwiery pamiętał o mnie i chciał mi przyjść z pomocą. Jednak nie mogłam zdezerterować z ojczyzny i opuścić mych najbliższych", przekonywała po latach.

Cóż, powiedzieć, że jej życie to gotowy materiał na film, to nic nie powiedzieć. Sami dziwimy się, że postać takiej klasy nie doczekała się jeszcze pełnometrażowej produkcji. A jako że w lutym minie 45 lat od śmierci "międzywojennej Świątek", okazja tworzy się sama. Trzymamy więc kciuki.

halo tu polsat
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas