"Boginie nie umierają". Jaka naprawdę była Kora?
Kamil Olek
Pierwsze dni listopada wypełnione są na ogół wspomnieniami o nieobecnych już między nami – przynajmniej w wymiarze fizycznym. Wśród nich są zaś i tacy, o których to – mimo upływu lat – wciąż niezwykle trudno mówić w czasie przeszłym, bowiem ich dziedzictwo nie tylko żyje, ale i otacza nas każdego dnia. Sztandarowy przykład? Kora – artystka, której imię zdaje się być synonimem horacjańskiego "non omnis moriar". O tym, dlaczego "boginie nie umierają" opowiedziały przyjaciółki Jackowskiej – aktorka Małgorzata Potoczka i filozofka prof. Magdalena Środa, a także autorka jej biografii – Beata Biały. Po roztoczańskim azylu Olgi oprowadził zaś widzki i widzów "halo tu polsat" jej wieloletni partner (a w ostatnim okresie życia także mąż) – Kamil Sipowicz.
"Dla Kory to był ryj". Kamil Sipowicz o życiu i śmierci na Roztoczu
Kamil Sipowicz towarzyszył Korze przez ponad 40 lat, od 2013 roku był zaś jej mężem. Wtedy też, krótko po ślubie, artystka dowiedziała się o swojej chorobie. Oboje porzucili więc Warszawę i zamieszkali na Roztoczu.
"Jeżeli już przechodzić tę gehennę, szpitale, chemioterapię, operację, to lepiej powracać do jakiegoś pięknego, spokojnego miejsca. Dla Kory to był raj", mówił, pokazując miejsca, które przez kilka lat były dla jego żony azylem. A także to, w którym odeszła.
"Energię miała mimo choroby. I była świetną dekoratorką wnętrz. Bardzo dbała o lustra, o szczegóły", opowiadał, pokazując między innymi meble pomalowane przez Korę ("namalowała alpakę, bo je mieliśmy"), a także madonny i obrazy, które tworzyła. Sipowicz przyznał również, że pisała pamiętnik pod tytułem "Miłość zaczyna się od miłości" ("ja o tym nie wiedziałem").
Opowiedział też o uczuciu, które połączyło ich dekady temu, pokrewieństwie dusz i wzajemnym "zakorzenianiu".
"Jej duch był bardzo podobny do mojego. Miała takie pomysły, które bardzo mi odpowiadały. Miała to, co zbliżyło ją do mnie, czyli właściwie poczucie potwornego rozchwiania, rozchybotania. Braku zawieszenia w świecie, braku jakiejkolwiek relacji. Mimo tych koncertów, mimo tych fanów, my żeśmy się czuli jak istniejący w jakiejś pustce. Ona mówiła, że ja ją zakorzeniam, że beze mnie by się rozpadła. Ale i ona mnie zakorzeniała", przyznał na koniec.
Potocka i Środa o Korze, przyjaźni, ziołach, a także... alpakach
Równie osobiste były też wspomnienia przyjaciółek Jackowskiej – Małgorzaty Potockiej oraz Magdaleny Środy.
Aktorka opowiedziała o losach niezwykłej przyjaźni, która zaczęła się jeszcze w latach 70. Jak sama stwierdziła – znała Korę całe swoje artystyczne życie.
"Ona zaczynała w takim undergroundzie, jak Kraków, Łódź, wśród muzyków, którzy zaczęli tworzyć scenę w Polsce. I byli bardzo progresywni, bardzo indywidualni. Kora zawsze kojarzyła się z taką wolnością i niezależnością. [...] Była tą bojowniczką, stojącą na przodzie, która się nie dawała. Wyprzedzała epokę i była pionierką", opowiadała.
Małgorzata podzieliła się historią ostatniego spotkania z Olgą, do którego doszło zaledwie kilka tygodni przed jej śmiercią, gdy choroba była już bardzo zaawansowana.
“Przyjechałam z siatami, żeby coś ugotować, żeby jej pomóc, żeby ją otulić sobą. Tymczasem Kora powiedziała, że to ona gotuje. Siedziałam więc grzecznie w kuchni i widziałam, jak ona robiła dla mnie kolejne wspaniałe dania. Byłam taka wzruszona, cały czas chciało mi się płakać, ale wbijałam sobie pazury w uda i powiedziałam sobie: »Nie, nie możesz jej tego pokazać, nie możesz się zachowywać jak idiotka, musisz być tą Małgośką, którą ona zawsze lubiła, akceptowała, silną i wesołą«. I przez tydzień u nich mieszkałam. Były to wspaniałe dni wypełnione spacerami", wspominała, dodając, że wtedy też otrzymała od Kory niezwykły prezent.
"Kiedy wyjeżdżałam po tym tygodniu od niej, zapakowała mi pełen bagażnik ziół, bazylii, rozmarynu, mięty, pietruszki i innych. I powiedziała, że mam to wszystko zamrozić. Słuchajcie, ja te zioła miałam jeszcze niedawno. Miałam sześć szuflad, kupiłam zamrażalnik wcześniej na te zioła i po prostu one były, od czasu do czasu brałam naprawdę ze wzruszeniem, bo to było coś niesamowitego...", wyznała Potocka.
O historii swojej relacji z Korą opowiedziała także Magdalena Środa, która poznała artystkę w latach 90., dzięki klubowi założonemu przez Henrykę Bochniarz.
"Od razu poczułyśmy do siebie »feeling«. Ja jestem z zupełnie innego świata i tak naprawdę zawsze byłam w szoku, kiedy Kora zabierała mnie na swoje kameralne koncerty, ponieważ nie jestem w stanie znieść koncertu niekameralnego. Ona potrafiła się przeistaczać z tej ciepłej, sympatycznej kobiety", opowiadała, przyznając, że połączyły je rozmaite tematy, zarówno literackie, polityczne oraz filozoficzne, jak i plotkarskie, domowe czy kulinarne.
Bez zastanowienia stwierdziła też, że nigdy nie było między nimi żadnego konfliktu, nawet, gdy w grę wchodziły tematy polityczne, w których Kora do powiedzenia miała sporo i to niekoniecznie parlamentarnym językiem.
"Miałyśmy bardzo podobne poglądy, bardzo podobny zestaw literatury, chociaż tak naprawdę Kora znacznie więcej czytała. Kazała mi czytać literaturę piękną, bo ja czytam dużo, ale głównie z zakresu filozofii, natomiast ona po prostu pochłaniała książki i miała do mnie pretensje zawsze: »Jak to? Jeszcze nie przeczytałaś? Do roboty!«", kontynuowała, dodając, że była to "fajna przyjaźń", a ona sama "strasznie Korę podziwiała".
Na koniec profesorka podzieliła się z widzkami i widzami jeszcze jedną historią o artystce. Tym razem dotyczącą... alpak (o których wspominał już na początku Kamil Sipowicz).
“Miałyśmy plany, można powiedzieć, że biznesowe, chciałyśmy z tych alpak robić swetry, ja nawet szukałam kogoś, kto zajmuje się oczyszczaniem tego. Z planów nic nie wyszło, bo okazało się, że alpaki są w bardzo wyraźnej kolizji z planami ogrodniczymi Kory", uzupełniła, wyjawiając, że zwierzęta postanowiły zaopiekować się starannie pielęgnowanym ogrodem Olgi.
Historie o tych południowoamerykańskich ssakach, ogrodzie, ziołach i wielu, wielu innych postanowiła zebrać zaś, po czym złożyć w całość, biografka Kory.
"Słońca bez końca", czyli historia Kory na papierze utrwalona
"Alpaki były ważnym momentem w życiu Kory. Były i inne zabawne historie, ale także te niezabawne, trudne oraz dramatyczne. Kora była kobietą naprawdę niezwykłą, ja mam takie wrażenie, że ona przetarła nam wszystkim szlaki", mówiła Beata Biały, autorka książki "Słońca bez końca", będącej zapisem rozmów z bliskimi i przyjaciółmi artystki, a także wspomnień i słów samej Jackowskiej.
"Kiedy myśmy marzyły o wolności i niezależności, Kora była apostołką tych zmian. Już wtedy szła ze sztandarem", dodała, przytaczając wspomnienie Maryli Rodowicz o festiwalu w 1980 roku, kiedy to większość artystów i artystek zabrała się za dość romantyczny repertuar, zaś Kora "wyskoczyła" z "Serdecznie witam, panie dziennikarzu", czyli "Boskim Buenos".
"To był krzyk" dodała, wyjaśniając, że zawsze myślała ona inaczej, aniżeli inni.
Kora zmarła 28 lipca 2018 roku. Miała 67 lat.