Antropocentryzm Jandy. O uważnym macierzyństwie, "dorosłym" dzieciństwie i człowieku w teatralnym świecie
Choć Krystyna Janda może uchodzić za żywe wcielenie sztuki, jej postawa jawi się jako zaprzeczenie idei l'art pour l'art – sztuki dla sztuki, spełniającej wyłącznie funkcje estetyczne – będąc raczej sztandarowym przykładem tego, co określić można mianem l'art pour l'humain – sztuki dla człowieka, z człowieka i wokół człowieka. Ten też – jako swoisty punkt odniesienia – wyznacza rytm rozmowy artystki z Pauliną Sykut-Jeżyną, toczonej w przestrzeni Teatru Polonia, podczas której powróciły wątki niemożliwe do rozdzielenia, w tym historia uważnego macierzyństwa, "dorosłego" dzieciństwa i teatru zbudowanego na emancypacyjnych ambicjach. Z nici tych utkana jest zaś nie tylko poniższa opowieść, ale i sposób bycia Jandy – od lat konsekwentny i niepodrabialny.

Homo parentalis, czyli macierzyństwo według Jandy
Jako że teatr pozostaje porządkiem nadrzędnym i rozmowie nie wypadało rozpocząć się inaczej, jak od sztuki, która już za kilka tygodni wejdzie na afisz Polonii. "Matka" Stanisława Ignacego Witkiewicza – w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego – dramat duszny, ekspresyjny i wewnętrznie rozedrgany, stawia bowiem pytania o naturę relacji, ich toksyczność, a także symbiozę wykraczającą poza ramy zdrowego rozsądku.
"To Witkacy, a więc sięganie do osobistych refleksji o tyle nie ma sensu, że u niego jest to związek toksyczny. Związek ludzi, którzy śmiertelnie kochają i śmiertelnie nienawidzą", mówiła Janda.
Odniosła się przy tym do norm przekraczanych przez Witkiewicza z właściwą mu dezynwolturą, które w jej przypadku pozostają jasno wytyczone.
"Moje życie i moje stosunki z synami, w stosunku do tego, co zapisał Witkacy, są absolutnie mieszczańskie, tradycyjne i grzeczne", stwierdziła.
Aktorka definiuje swoje relacje z dziećmi frazą "wielka przyjaźń", podkreślając przy tym nie tylko bliskość, ale i niebagatelny wpływ, który mają one na jej życie.
"Mam punkt odniesienia, oni prowadzą mnie przez życie. Dzięki nim orientuję się, co jest aktualne, co się podoba, a co podoba się mniej", przyznała.
I choć początki macierzyństwa zbiegły się z intensywnym etapem zawodowym, a Janda wróciła na scenę niemal od razu po narodzinach córki, kilkanaście lat później wszystko wyglądało zgoła inaczej. Dwóch synów – urodzonych chwilę przed czterdziestką i to w odstępie kilkunastu miesięcy – oznaczało bowiem nie tylko zmianę rytmu, ale i całkowite zawieszenie pracy artystycznej.
"Nie grałam w ogóle i zniknęłam z zawodu. Cztery lata byłam całkowicie wyjęta", wspominała.
W czasie drugiej ciąży, aktorka otrzymała ("nieszczęśliwie" – jak sama określa ów zbieg okoliczności) Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, tym samym propozycje, które zaczęły spływać po francuskim sukcesie, pozostawały bez odpowiedzi. Nie dlatego, że ich nie chciała, ale w związku ze zmianą priorytetów.
Janda nie buduje przy tym wizerunku "matki-bohaterki", podkreślając jedynie gotowość, która zdaje się nie potrzebować definicji, choć i w tym przypadku punktem odniesienia pozostaje drugi człowiek.
"Myślę, że oni wszyscy mają świadomość, że zawsze jestem do dyspozycji", podsumowała.
Homo inter adultos, czyli o Krystynie w centrum świata
Wspomniana gotowość do bycia dla innych nie wzięła się jednak znikąd – jej źródło tkwi bowiem w dzieciństwie, które ze wszech miar określić można "nietypowym". Ulica Martynowska, przy której się wychowała, nie była bowiem miejscem zabaw, dziecięcych radości i podwórek tętniących wrzawą. Byli za to dorośli. Li i jedynie.
"Wszyscy się mną zajmowali. Nie wiem, czy ktoś miał podobne szczęście. Sąsiadki, sąsiedzi, babcia, dziadek, młoda ciotka – panna na wydaniu – która nie mogła przyjąć narzeczonego, dopóki mną się nie zajęła", opowiadała aktorka o czasach, kiedy stała obecność drugiego człowieka stała się nie tyle dodatkiem do jej dzieciństwo, ile jego esencją i rodzajem konstytutywnego doświadczenia.
Nie było to jednak dzieciństwo podszyte lękiem czy samotnością. Wręcz przeciwnie – rozgrywało się ono niejako we wnętrzu dorosłego świata, uformowane z rozmów, gestów, obserwacji i troski, które ukształtowały ją jako artystkę, liderkę i kobietę, którą jest dzisiaj.
"Dało mi to bagaż zaufania i przyjemności z tego, że inni ludzie są dookoła mnie. Na całe życie", dopowiedziała.
Homo scaenicus, czyli o teatrze jako organizmie żywym
Ów bagaż stał się też fundamentem, bo choć zawodowe życie Krystyny Jandy wielokrotnie wymykało się jednej funkcji, jednej roli czy jednemu miejscu, jego oś pozostaje niezmienna – to teatr, rozumiany nie jako przestrzeń estetycznej kontemplacji, ale jako sieć realnych zdarzeń, relacji i odpowiedzialności, tworząca niemal żywy organizm.
"Fundacja [prowadząca Teatr Polonia i Och-Teatr – przyp. red.] jest wymagająca bardziej niż dziecko", przyznaje sama zainteresowana, wspominając przy tym moment sprzed dwudziestu lat, kiedy wzięła na siebie zobowiązanie, którego skali zignorować dziś nie sposób.
Teatry Jandy to nie tylko spektakle, aktorzy i aktorki czy widownia, ale i wspólny rytm, który dzień po dniu buduje repertuar, obecność i sens. Ten tworzą cztery setki artystów i artystek z całej Polski, którzy na scenę wychodzą aż dziewięćset razy w roku, występując w osiemdziesięciu różnych sztukach.
"W każdy weekend ogląda nas około pięciu tysięcy ludzi", dopowiedziała.
Dziś Janda gra coraz rzadziej ("wycofuję się, bo zwyczajnie nie mam siły"), choć wciąż reżyseruje i układa ramy. Przynajmniej na razie.
"Przyjdzie taki dzień, gdy przekażę to wszystko i młodzi będą się tym zajmować", przyznała.
Bo sztuka Krystyny Jandy od początku ma twarz. I to konkretną, bo kobiecą.
"Gdy grałam w Powszechnym, naszą publicznością były głównie kobiety. Otwierając Polonię, postanowiłam więc, że będzie to teatr dla kobiet, o kobietach i z kobietami. Miałam nosa. Dziś są to różne tematy, ale ludzie wciąż pozostają najważniejsi", podkreśliła.
"Teatr to ludzie. Na widowni, na scenie, oraz ci, o których opowiadamy" – mówi Krystyna Janda i jest to jedno z tych zdań, które nie potrzebują obszernego komentarza, zawierają bowiem całą metodę. W Polonii, w Och-Teatrze, w fundacji i w domu - wszystko zaczyna się od osób. U Krystyny Jandy człowiek niezmiennie pozostaje zaś w środku wszechrzeczy – nie jako symbol, lecz punkt, od którego zaczyna się cała reszta.
Zobacz też:
W czasie weekendu majowego na scenach Och-Teatru i Teatru Polonia pojawią się spektakle, które zyskały uznanie tak publiczności, jak i krytyki. To propozycje dla tych, którzy długi weekend spędzają w Warszawie. Wśród granych tytułów znajdzie się m.in. "Koniec czerwonego człowieka" – spektakl oparty na książce Swietłany Aleksijewicz, laureatki literackiego Nobla.