Polka, która pokonała Alpy. O historycznym triumfie Martyny Młynarczyk
Materiał zawiera linki partnerów reklamowych.
Choć sport – niejako z definicji – opiera się na rywalizacji, kategorie takie jak wynik, czas czy dystans nierzadko stają się czymś znacznie istotniejszym, bo znakami przełamywania granic. Uosobieniem tego twierdzenia jest zaś Martyna Młynarczyk – pierwsza w historii polska triumfatorka górskiego biegu CCC, toczonego w ramach Ultra-Trail du Mont-Blanc i należącego do grona najtrudniejszych na Starym Kontynencie. O kulisach tegoż alpejskiego wyczynu – poświęceniach, determinacji i wytrwałości, które pozwoliły jej dotrzeć do celu – Martyna opowiedziała dziś widzkom i widzom "halo tu polsat".

Polka na szczycie, czyli ponad sto górskich kilometrów w niecałe dwanaście godzin
UTMB to wydarzenie, które od lat elektryzuje świat biegów górskich; powstało w roku 2003 jako spadkobierca dawnych, jeszcze trudniejszych zmagań wokół masywu Mont Blanc (a więc najwyższego wzniesienia Alp), zaś trasa CCC (Courmayeur – Champex – Chamonix; nazwana od głównych miejscowości, przez które przebiega) – wprowadzona kilka lat później – urosła do rangi osobnego mitu. Blisko dwa tysiące zawodników i zawodniczek, sto jeden kilometrów, sześć tysięcy sto metrów przewyższeń i maksymalnie dwadzieścia sześć godzin i czterdzieści pięć minut na dotarcie do mety – to warunki, w których sukces osiągają jedynie nieliczni. Młynarczyk zrobiła to jednak w jedenaście godzin czterdzieści jeden minut i pięćdziesiąt pięć sekund, udowadniając, że wytrzymałość i determinacja są w stanie przesunąć horyzonty tego, co możliwe.
Piękne widoki (którymi Alpy niejako "stoją")? Nie tym razem. Martyna wyjaśniała, że czas na podziwianie tychże był, choć podczas treningów – wyścig rządzi się bowiem własnymi prawami.
"Musiałam patrzeć pod nogi, bo biegamy po technicznym terenie – kamienie, korzenie, podbiegi i zbiegi", mówiła, dodając, że podczas samego startu liczy się przede wszystkim strategia, obejmująca między innymi kontrolę kroków, rytm oddechu, a nawet moment sięgnięcia po napój.
"Gdy organizm jest już wyczerpany, liczę kroki. [...] W pewnym momencie trzeba też zaakceptować ból", przyznawała ponadto, opisując, jak radzi sobie z kryzysami. Paradoksalnie, właśnie ta konsekwencja otwiera drogę do stanu, w którym wysiłek zamienia się w rodzaj transu, a czas przestaje istnieć.
Najtrudniejsza okazała się jednak... końcówka – tam też prowadząca przez większą część wyścigu Polka straciła pozycję na rzecz Norweżki. "Nie spodziewałam się jej, nagle wyrosła mi zza pleców", wspominała.
Irytacja wyzwoliła adrenalinę, a Martyna – mimo deszczu, panującej ciemności, a także śliskich kamieni i korzeni pod stopami – przyspieszyła, odzyskała prowadzenie i jako pierwsza wpadła na metę w Chamonix, gdzie czekał ją moment swoistego katharsis.
"Na samym końcu wybiegamy w tunel, ludzie krzyczą. To są niesamowite emocje, a także moment, w którym czuję się spełniona", podsumowała.
To, co w tej historii najistotniejsze, nie ogranicza się jednak do jednego triumfu. To również opowieść o kobiecie, która w przestrzeni zdominowanej przez męskie rekordy i narracje pokazuje, że "niemożliwe" nie istnieje. Sukces w Chamonix pozostaje zaś świadectwem, że granice, które sobie wyznaczamy, są w istocie jedynie umowne.
Martynie raz jeszcze gratulujemy, życząc przy okazji kolejnych sukcesów. Całą rozmowę z nią (podobnie jak i wszystkie odcinki "halo tu polsat") zobaczyć można zaś w Polsat Box Go.