Pablo w Warszawie, czyli jak ręka Picassa stołeczną ścianę ozdobiła
Choć historia życia oraz twórczości Pabla Picassa kojarzona jest przede wszystkim z Hiszpanią (na świat przyszedł bowiem w Maladze) i Francją (gdzie spędził ponad siedem dekad życia), kilka ruchów węglem wystarczyło, by nakreślić i polską część tejże. W roku 1948 artysta przybył bowiem na zorganizowany we Wrocławiu Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju - przy okazji odwiedzając także Kraków, Oświęcim i Warszawę. Stołeczny rozdział podróży nad Wisłę zaowocował wówczas... Syrenką - ta nie została jednak wyrzeźbiona czy odlana, leczy wyrysowana na ścianie jednego z mieszkań powstających na wolskim Kole. I choć oryginał nie istnieje od ponad siedemdziesięciu lat, pamięć o picassowskim geście zdaje się trwać po dziś dzień.

Warszawskie lato Picassa. O ścianie, która stała się płótnem
Koniec sierpnia roku 1948 bez wątpienia stanowił dla Picassa moment wyjątkowy - nie tyle ze względu na podróż do odbudowywanej właśnie Polski, ile dzięki pierwszemu lotowi samolotem w ogóle. Cała eskapada potrwać miała zaledwie trzy dni - ostatecznie jednak, ze względu na ogromne zainteresowanie osobą artysty - przedłużono ją do blisko dwóch tygodni. Po kongresie - w którym udział wzięli też między innymi Irène Joliot-Curie, Julian Huxley, György Lukács, Fernand Léger czy Martin Andersen Nexø - a także krótkim przystanku w Krakowie i Oświęcimiu, Pablo przybył do Warszawy, po której oprowadzali go Helena i Szymon Syrkusowie (architektoniczne małżeństwo, przyjaźniące się z malarzem). To dzięki nim trafił on także na Wolę - konkretniej na toczącą się od 1947 roku budowę osiedla Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Kole, uznawanego za jedną z najnowocześniejszych inwestycji tamtych czasów.
W jednym z nieukończonych bloków - przy ulicy Deotymy 48 (dziś - Jana Sitnika 4) Picasso wszedł do parterowego mieszkania, w którym biała, gładka ściana jawiła się niczym płótno. Sięgnął tedy po węgiel drzewny i spontanicznie wymalował tamże warszawską Syrenkę - wysoką na blisko dwa metry i zajmującą niemal całą ścianę. Pablo nie byłby jednak sobą, gdyby twór ów przypominał syrenę znaną z miejskiego herbu - stworzona postać miast swoich naturalnych atrybutów dzierżyła więc młot, robotniczy symbol warszawskiej odbudowy. Według wspomnień inżynierki Haliny Pągowskiej-Czyżyńskiej narzędzie pojawiło się przypadkiem - nie potrafiła ona bowiem przetłumaczyć na francuski słowa "kielnia"; twarz postaci, jak mówiła później, miała być zaś wzorowana na niej samej.
Gest trwał kilka minut, a mimo to wystarczył, by nowa warszawska dzielnica zyskała jedno z najciekawszych dzieł efemerycznych XX wieku - rysunek, który w prostocie łączył mit, codzienność i oddech odbudowującego się miasta.
Gdy wałek zwycięża z geniuszem. O zniknięciu i powrocie dzieła
Wieść o rysunku światowej sławy artysty rozeszła się błyskawicznie - do mieszkania, które chwilę później przypadło w udziale młodemu małżeństwu, poczęły więc zaglądać tłumy (w ciągu jednego dnia miało to być nawet kilkaset osób). Przez pewien czas Syrenka była więc lokalną atrakcją - komentowaną, fotografowaną i odtwarzaną. Wkrótce jednak stała się także uciążliwością - dla zamieszkujących. Ci, przy ignorancji spółdzielczych władz, rozwiązali zaś problem po swojemu - na początku lat 50. ścianę zasłonięto tkaniną, a w 1953 roku zamalowano ją na biało. Malarz, który dokonał tego bezmyślnego aktu, miał rzucić mimochodem: "Mój szwagier lepiej by to namalował". Tak oto Picasso przegrał z wałkiem (i świętym spokojem przy okazji). Od tamtej pory Syrenka istniała już tylko na czarno-białych fotografiach i w opowieściach świadków czy świadkiń.
W 2019 roku rysunek został odtworzony na oryginalnej ścianie przez artystki Ninę Iżycką i Dobrochnę Tulczyńską. Nowa postać picassowskiego artyzmu, wykonana przy użyciu farby akrylowej, zachowuje ten sam rozmiar i formę, a materiał - zdecydowanie trwalszy niż węgiel - chroni ją przed zniknięciem.
Syrenka z mieszkania na Kole nie była jednak jedyną stołeczną pracą Pabla Picassa - podczas uroczystego obiadu u ówczesnego prezydenta miasta, Stanisława Tołwińskiego, artysta - na prośbę jego żony Joanny - naszkicował w ich rodzinnym albumie kolejną Syrenkę. Różniła się od wersji wolskiej w szczegółach i rozmiarze (mierzyła wszak zaledwie 21 na 29 centymetrów), lecz niosła ten sam impuls twórczy - gest z pogranicza prywatności i mitu, utrwalony w najzwyklejszym miejscu.
Dziś dzieło Picassa obecne nie tylko w przestrzeni, lecz także w kulturze miasta - na pocztówkach, plakatach czy wystawach. W opowieściach jawi się zaś nie jako anegdota, lecz zjawisko symboliczne - w roku 1948 światowa sztuka dotknęła bowiem ruin i zostawiła na nich swój trwały znak.
Zobacz też: