Od świętego drzewa do zielonej energii. El Hierro – "najmniejsza z największych" Wysp Kanaryjskich [halo tu wakacje]
Tenerife, Gran Canaria, Fuerteventura czy Lanzarote – nazwy te zdają się funkcjonować w europejskiej rzeczywistości turystycznej jako synonimy słonecznego snu, firmowanego nieśmiertelnym "all inclusive". Kanaryjska rzeczywistość nie kończy się jednak na Playa de las Américas czy Jameos del Agua, na zachodnim skraju tejże czeka bowiem ląd "najmniejszy z największych" – El Hierro; wyspa przez stulecia uważana za "koniec świata", która miast gonić za splendorem sióstr, wybrała własną drogę – stając się tym samym antidotum na wczasową monokulturę.

Na krańcu starego świata. O dziejach "Wyspy Żelaza"
Początki osadnictwa na El Hierro sięgają czasów Bimbape – ludu będącego częścią społeczności Guanczów, a więc berberyjskiej wspólnoty, która jako pierwsza zasiedliła rejon Wysp Kanaryjskich; pamięć o dawnych mieszkańcach i mieszkankach tej krainy po dziś dzień trwa zaś między innymi w geometrii niegdysiejszych tarasów uprawnych, wnętrzach wulkanicznych grot (pełniących podwójną, bo bytowo-rytualną rolę) czy też kamiennych rezerwuarach, gromadzących wodę z mgieł i deszczu – jeden z najcenniejszych zasobów na wyspie pozbawionej rzek.
Część teorii wskazuje też rzeczoną wodę jako źródło nazwy tej części Kanarów – pierwotne "hero" miało wszak oznaczać w języku Guanczów "zbiornik" bądź "źródło"; późniejsze przekształcenia fonetyczne doprowadziły zaś ostatecznie do dzisiejszego "hierro", a więc kastylijskiego "żelaza" (choć minerał ten występuje na wyspie jedynie w ilościach śladowych). Łacińska nazwa tegoż pierwiastka – "ferrum" – stała się z kolei punktem wyjścia dla formy, która na przestrzeni kolejnych stuleci funkcjonowała w dziesiątkach języków Europy – między innymi we francuskim ("île de Fer") czy portugalskim ("ilha do Ferro") – obecnej przy tym na dawnych mapach jako określenie najdalej wysuniętego na zachód skrawka Starego Świata.
Już w II wieku Klaudiusz Ptolemeusz – aleksandryjski geograf i astronom – wyznaczył bowiem przechodzący przez wyspę "południk zerowy", który setki lat później, w trakcie panowania Ludwika XIII, uznano za obowiązujący punkt kartograficzny – przyjmując, że przebiega on równo dwadzieścia stopni na zachód od Paryża. Podobny stan rzeczy utrzymywał się aż do końca XIX stulecia, gdy karierę rozpoczął brytyjski Południk Greenwich.
Domykając historyczno-geograficzny wątek niniejszej opowieści, wspomnieć należy i o momencie, w którym El Hierro na trwałe znalazło się w orbicie hiszpańskiej historii – na początku XV wieku, za sprawą Jeana de Béthencourta, włączono je bowiem do Kastylii-Leónu. Dziś wyspa należy do wspólnoty autonomicznej Wysp Kanaryjskich, wchodząc w skład prowincji Santa Cruz de Tenerife i jest drugą najmniejszą z zasiedlonych wysp archipelagu (populacja oscyluje w okolicach jedenastu tysięcy osób) – po dziesięciokrotnie mniejszej Graciosie, uznanej za zamieszkaną dopiero w roku 2018.
Kanary w "oryginalnej" wersji. Co kryje się na El Hierro?
Część turystyczną rozważań o El Hierro zacznijmy jednak powrotem do wody – z nią bowiem nierozerwalnie wiążą się losy Garoé – masywnego wawrzynu, który przez wieki był ściśle strzeżonym sekretem tubylczych ludów. Przekazy głoszą, że liście tegoż były w stanie "przechwytywać" wilgoć z unoszących się nad wyspą mgieł, zaś naturalne zagłębienia pnia prowadziły wodę wprost do kamiennych zbiorników u stóp pnia, zapewniając tym samym stały dostęp do niej – nawet w porze największej suszy, co z kolei stało się źródłem legend o cudownym drzewie, które w czasach Bimbape było w stanie ocalić miejscową wspólnotę. I choć oryginalne Garoé przestało istnieć za sprawą huraganu i to jeszcze XVII wieku, od połowy ubiegłego stulecia w jego miejscu (nieopodal miejscowości San Andrés) wznosi się nieco nowsze, choć nie mniej symboliczne drzewo laurowe – otoczone przestrzenią edukacyjną, przypominającą o znaczeniu wody w życiu dawnych mieszkanek i mieszkańców El Hierro.

Zniszczenie jednego z najważniejszych symboli wyspy, nie naruszyło jednak ciągłości pozostałych elementów dziedzictwa – jednym z najpełniejszych jego wyrazów co cztery lata staje się zaś święto zwane Bajada de la Virgen de los Reyes. Na przełomie lipca i sierpnia mieszkańcy oraz mieszkanki wyspy przenoszą tedy figurę patronki El Hierro z pustelni w La Dehesa do stolicy – Valverde. Licząca czterdzieści cztery kilometry trasa prowadzi przez wszystkie osady, uroczystej procesji towarzyszą zaś między innymi tancerze wyposażeni nie tylko w wysokie, wielobarwne kapelusze, ale i chácaras czy bębny; całość nie stanowi przy tym jedynie aktu religijnego, ale jest również wyjątkowym doświadczeniem wyspiarskiej wspólnoty, od lat zajmując centralne miejsce w jej kulturowym pejzażu.
A skoro o tożsamości El Hierro mowa, to ma również swój smak – i to dosłownie. Lokalnym symbolem kulinarnym jest bowiem quesadilla herreña (niemająca jednak nic wspólnego z meksykańską kuzynką) – słodki wypiek na bazie miejscowego sera i cynamonu, którego receptura opracowana została na początku XX wieku.
Inny wymiar wyspiarskiej unikalności odnaleźć można zaś w kamiennych domach, krytych palmową bądź trzcinową strzechą, które zachowały się w niektórych wioskach. Szczególnie wyrazisty jest przy tym krajobraz Pozo de las Calcosas – nadmorskiej osady w północnej części El Hierro, gdzie czarne ściany z lawy i dachy z suszonej trawy trwają tuż obok naturalnych, oceanicznych basenów wykutych w skale, które stanowią regionalną alternatywę dla piaszczystych plaż (tych jest bowiem na miejscu niewiele).

Północ to także kotlina El Golfo – geologiczny amfiteatr powstały około piętnastu tysięcy lat temu w wyniku gigantycznego osunięcia zbocza do oceanu. Dziś żyzne dno porastają sady ananasowe i winnice, a wioski takie jak Tigaday czy Sabinosa zdają się żyć w rytmie odmiennym od reszty świata.

W centralnej części wznosi się natomiast Pico de Malpaso, najwyższy punkt lądu, z którego rozciąga się widok na całą wyspę – od suchych, skalistych wybrzeży po wilgotne i wiecznie zielone lasy wawrzynowe, stanowiące relikt trzeciorzędowej przyrody; z góry dojrzeć można też między innymi – wspomniany już – zachodni płaskowyż La Dehesa, porośnięty przez El Sabinar – las jałowców fenickich, których powykręcane wiatrem sylwetki uchodzą za jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli wyspy.
Południe El Hierro – z wioską La Restinga i rezerwatem Mar de las Calmas – uchodzi z kolei za jedno z najlepszych miejsc do nurkowania w całym archipelagu, mogąc poszczycić się krystalicznie czystą wodą, wszechobecnymi ławicami ryb, a także obecnością innych morskich stworzeń, od płaszczek i żółwi po delfiny, a nawet... rekiny; w słynnym punkcie El Bajón obejrzeć można podwodne (a przy tym wyjątkowo) widowiskowe formacje lawowe – geologiczna młodość wyspy ("zaledwie" milion i sto tysięcy lat) sprawia wszak, że wulkanizm pozostaje tu niezwykle żywy.
Co jeszcze? Ano, chociażby miradores, czyli punkty widokowe, stanowiące unikalną lekcję geologii w naturze. Najsłynniejszy z nich, Mirador de La Peña (skąd otwiera się widok na wymienioną już wyżej kotlinę El Golfo), zawieszono siedemset metrów nad oceanem; inne to zaś między innymi Mirador de Jinama czy Mirador de Las Playas, skąd dojrzeć można Roque de la Bonanza – kolejny, tym razem skalny, symbol wyspy. U stóp La Peña znajduje się Punta Grande – z hotelem, który przez długie lata wpisany był do Księgi Rekordów Guinnessa jako najmniejszy na świecie. Za godne uwagi należy też uznać Ecomuseo de Guinea (u podnóża Risco de Tibataje), gdzie odtworzono tradycyjną wieś i jaskinie pierwszych ludów czy Faro de Punta Orchilla – latarnię wzniesioną przy najbardziej wysuniętym na zachód przylądku Hiszpanii. Na koniec zaś warto zajrzeć do Valverde, czyli jedynej kanaryjskiej stolicy położonej w głębi lądu – niewielkiego, choć bez wątpienia urokliwego miasteczko, z XVIII-wiecznym kościołem Nuestra Señora de la Concepción, Museo Etnográfico Casa de las Quinteras, a także pobliskim Puerto de la Estaca. Nierzadko wszak mniej znaczy więcej.

El Hierro od ćwierćwiecza pozostaje przy tym objęte ochroną Rezerwatu Biosfery UNESCO, zaś od kilku lat niemal w całości zasilane jest zieloną energią z systemu Gorona del Viento, udowadniając, że wyspiarska codzienność może pozostać wierna korzeniom, a jednocześnie patrzeć w przyszłość. Każda chwila na "najmniejszej z większych" wysp archipelagu jest natomiast lekcją o tym, że prawdziwe bogactwo kryje się w ciszy – nie w blasku neonów.
Zobacz też: