Od podłaźniczki do choinki. O ewolucji, wypieraniu i powrocie świątecznej symboliki
Istnieją symbole tak oswojone, tak powszednie i tak szczelnie wplecione w domowy rytuał, że niemal automatycznie uznaje się je za odwieczne. Choinka należy do tej kategorii bezdyskusyjnie, uchodząc niemal za aksjomat - rzecz dana raz na zawsze i dowód ciągłości, którego nikt nie kwestionuje. A jednak to właśnie ona okazuje się konstrukcją stosunkowo młodą, zapożyczoną i długo nieufnie przyjmowaną, podczas gdy jej poprzedniczka, podłaźniczka, była czymś znacznie starszym, głębiej zakorzenionym i znacznie bardziej złożonym niż folklorystyczna ciekawostka. Historia tej zamiany nie jest prostą opowieścią o postępie, lecz narracją o wypieraniu, wstydzie, aspiracji i - co dziś coraz wyraźniejsze - o powrocie do form, które przez dziesięciolecia uznawano za nieprzystające do nowoczesności.

Choinka - importowany projekt nowoczesności
Choinka nie wyrosła z polskiej tradycji ludowej w sposób organiczny; nie była naturalnym rozwinięciem dawnych obrzędów, lecz przybyszem z zewnątrz, który wszedł do polskich domów bocznymi drzwiami historii. Jej korzenie sięgają obszaru Alzacji i szerzej - kultury germańskiej, gdzie zwyczaj wnoszenia całego drzewka do wnętrza domu zaczął krystalizować się w epoce nowożytnej, a szczególnego znaczenia nabrał w kręgu protestanckim. Reformacja potrzebowała nowego, "czystego" znaku, a wiecznie zielone drzewo - z jego symboliką życia, trwania i światła - idealnie wypełniło tę lukę.
Do Polski choinka trafiała powoli, etapami i z wyraźnym oporem; najpierw pojawiła się w domach arystokracji i zamożnego mieszczaństwa (często pochodzenia niemieckiego, zwłaszcza w zaborze pruskim), później zadomowiła się w dużych miastach, gdzie nowoczesność była nie tyle stylem życia, ile deklaracją aspiracji. Dopiero na końcu, często już w XX wieku, dotarła na wieś. Kościół katolicki przez długi czas patrzył na nią podejrzliwie - jako na obcy, protestancki zwyczaj albo relikt dawnych kultów drzew - z czasem ta została jednak oswojona, "ochrzczona" i włączona do tradycji.
Szczególną rolę odegrała tu Warszawa, która już w latach 20. i 30. ubiegłęgo stulecia stała się swego rodzaju laboratorium nowej obrzędowości. Targi choinkowe organizowane w reprezentacyjnych punktach miasta, jasełka wystawiane pod ogromnymi drzewami, fotografie publikowane w prasie - wszystko to budowało obraz choinki jako znaku polskości nowoczesnej, miejskiej i państwowej. W cieniu tej ofensywy to, co rodzime i starsze, zaczęło wyglądać na anachroniczne.
Podłaźniczka jako system znaczeń w domowej kosmologii
Zanim choinka zajęła miejsce centralne, rolę osi domowego świata pełniła podłaźniczka - niepozorna z dzisiejszej perspektywy, lecz w rzeczywistości obudowana gęstą siecią znaczeń. Jej nazwa nie była przypadkowa: wywodziła się od podłaźnika, rytualnego gościa, który w czasie świąt przekraczał próg domu jako pierwszy, niosąc ze sobą zielone gałęzie i symboliczną obietnicę nowego cyklu. Magia początku, tak istotna w kulturach tradycyjnych, sprawiała, że to właśnie ten moment i ta postać decydowały o pomyślności nadchodzącego roku.
Podłaźniczka nie była drzewkiem, lecz fragmentem drzewa: czubkiem jodły, świerku albo sosny, czasem rozwidloną gałęzią, zawieszaną pod sufitem, na ogół w dół. Ta odwrócona orientacja miała znaczenie fundamentalne - wprowadzała do wnętrza świata logikę inwersji, znaną z wielu mitologii indoeuropejskich, gdzie to, co święte i życiodajne, spływa z góry. Zawieszona nad stołem wigilijnym, w świętym kącie lub pod belkami stropowymi, podłaźniczka tworzyła ochronny baldachim, łącząc sferę sacrum z codziennością.
Jej dekoracje nie były przypadkowe ani czysto estetyczne. Światy z opłatka - delikatne, przestrzenne konstrukcje - stanowiły wizualną metaforę harmonii i ładu; jabłka łączyły się z ludową magią zdrowia i miłości; orzechy, często złocone, obiecywały dostatek i mądrość; łańcuchy ze słomy mówiły o więzi, ciągłości i pracy rąk. Wszystko to tworzyło spójny system, czytelny dla domowników, w którym nic nie było neutralne.
W szerszym kontekście słowiańskim podłaźniczka nie była zjawiskiem odosobnionym. Diduch - snop zboża obecny na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej - czy południowosłowiański badnjak, palony w ogniu, pełniły analogiczne funkcje: miały zapewnić ciągłość życia, ochronę domu i symboliczne domknięcie starego roku. Różniły się formą, ale mówiły tym samym językiem kosmologii.
Zapomnienie, wstyd i (współczesny) powrót
Zanik podłaźniczki w II połowie XX wieku nie był dziełem przypadku, lecz rezultatem kilku nakładających się procesów. Urbanizacja i migracja ze wsi do miast sprawiły, że elementy kultury ludowej zaczęto postrzegać jako balast, znak biedy lub zacofania; choinka, kupowana na targu, udekorowana fabrycznymi ozdobami, stawała się symbolem awansu i nowoczesności. Zmieniła się także architektura mieszkań: gładkie sufity i brak widocznych belek nie sprzyjały zawieszaniu czegokolwiek nad głową, podczas gdy drzewko stojące na podłodze było rozwiązaniem prostym i uniwersalnym. Do tego doszła komercjalizacja świąt, która potrzebowała powierzchni ekspozycyjnej dla bombek, lampek i wszystkiego, co da się sprzedać.
A jednak w ostatnich latach bserwujemy zjawisko, które jeszcze niedawno wydawałoby się nieprawdopodobne: powrót podłaźniczki do domów, instytucji kultury i przestrzeni publicznej. Warsztaty jej tworzenia organizowane są w muzeach, filharmoniach, domach kultury; rękodzieło wraca nie jako folklorystyczny rekwizyt, lecz jako świadomy wybór estetyczny i etyczny. Podłaźniczka wpisuje się w wrażliwość ekologiczną, w potrzebę ograniczenia konsumpcji, w modę na slow life i DIY, ale też - co być może najważniejsze - w poszukiwanie własnego języka tradycji, niekoniecznie importowanego i ujednoliconego.
Ten renesans nie oznacza zmagań z choinką ani próby jej całkowitego wyparcia. Chodzi raczej o współistnienie form, o przesunięcie akcentów, o odzyskanie zapomnianego symbolu, który może zawisnąć tam, gdzie nie ma miejsca na drzewko, albo tam, gdzie chce się zaznaczyć inną wrażliwość. Historia zatacza w ten sposób koło - to, co niegdyś uznawano za wstydliwe i wiejskie, dziś bywa odczytywane jako awangardowe i świadome, a podłaźniczka, wisząca cicho pod sufitem, znów staje się osią domowego wszechświata.
Zobacz też:






