Gdy góry stają się miłością. O tatrzańskiej wielopokoleniowości i przewodniczym etosie
Materiał zawiera linki partnerów reklamowych.
Reportaż Karoliny Ciesielskiej zdaje się wydobywać z Tatr to, co najcenniejsze - ludzkie historie, które od pokoleń toczą się zmieniającym, a mimo to tożsamym rytmem. Historie tych, dla których góry nie są tłem, lecz drogą - wymagającą, czasem bezlitosną, ale zawsze uczącą pokory. Przewodnicy tatrzańscy, o nich wszak mowa, od dawien dawna trwają między miłością, tradycją a ryzykiem - w zawodzie, który wymaga nie tyle odwagi, ile rozwagi, a każde "dalej" musi mieć swoje uzasadnienie.

Między rozwagą a ryzykiem - o codzienności pod Tatrami
"Gdy przyjechałem do Zakopanego - niedługo po 1945 roku - i zobaczyłem ośnieżoną ścianę Giewontu, pomyślałem, to jest to. Góry stały się moją miłością", wspominał Apoloniusz Rajwa - którego na Podhalu nikomu przedstawiać nie trzeba.
Dla niego - jak i dla wielu innych - góry nie stały się jedynie tłem życia, ale jego osią.
"Przewodnik wysokogórski prowadzi w terenie trudnym, bardzo trudnym, a nawet i ekstremalnie trudnym. Musi doskonale znać warunki wszelkiego typu pogody i zawsze mieć możliwość wycofania się bądź wytrawersowania, by nie robić nic na siłę, by nie przekraczać granic", tłumaczył Rajwa, wyjaśniając niejako istotę pracy "między niebem a ziemią" (sam, mimo ukończenia 91. roku życia, wciąż pozostaje jednak w ruchu - jakby góry nie pozwalały mu spocząć; przez jedenaście ostatnich lat przebył tym samym dwadzieścia osiem tysięcy kilometrów, a więc - jak sam podkreśla - trzy czwarte drogi na Księżyc).
"Przewodnik nierzadko musi zadecydować i wybrać mniejsze zło", przekonywał z kolei Wojciech Karpiel.
Górskie przejścia nie zawsze i nie w każdych okolicznościach uznać można wszak za bezpieczne w stu procentach, stąd też odpowiedzialność za drugiego człowieka staje się w tym przypadku miarą odwagi. Decyzja o odwrocie potrafi być zaś trudniejsza niż sam szczyt.
Piotr Konopka wskazywał przy okazji powody, dla których góry rzadko stają się wyłącznie jednorazową rozrywką - od "wietrzenia głowy", a tym samym czynienia z nich alternatywy dla codzienności, przez pragnienie obcowania z naturą, aż po poszukiwania adrenaliny. Przewodnik jednak, w przeciwieństwie do turysty czy turystki, nie idzie jednak po emocje (a przynajmniej nie w czasie pracy) - idzie, by emocje te utrzymać w ryzach; jego narzędziem nie jest więc brawura, lecz asertywność, a nierzadko i chłodna kalkulacja.
Dziedziczenie wysokości, czyli pokoleniowa mądrość gór
"Gdy Tatry są pod nosem, co tak naprawdę można robić? Albo paść owce, albo iść w góry", przekonywał Jan Gąsienica Roj II, który - podobnie jak jego ojciec (a przy okazji wielu innych przodków) - dorastał nie tylko w cieniu, ale i w rytmie szczytów.
Jan Gąsienica Roj I wspominał w międzyczasie czasy znacznie wcześniejsze - obejmujące między innymi początek tak zwanych "blach" przewodnickich (odznak, które po raz pierwszy wręczono w 1887 roku) - a także przywołując nazwiska takie jak Wojciech Roj, Maciej Sieczka czy Szymon Tatar, które stanowiły fundament tradycji.
"Ojciec był i dalej jest człowiekiem aktywnym. Nie spędzał czasu w domu, wolał iść w góry i zabrać nas ze sobą" mówił Gąsienica Roj syn, w czym pobrzmiewa zresztą cała prawda o wielopokoleniowości zawodu.
"Człowiek był tym przesiąknięty od dziecka", dodawał.
Ich opowieść brzmi jak rozmowa dwóch światów splecionych jednym rytmem kroków.
"Gdy szedłem z dziećmi, z córką i z synem, tośmy gadali o górach. I to był taki naturalny odruch, że syn wszedł i do TOPR-u, i do przewodnictwa", dopowiadał ojciec.
Dla przewodnika górskiego nie ma bowiem granicy między pracą a dziedzictwem. To zawód, który wnika w język, w gest, w spojrzenie.
"Przy całej działalności górskiej strasznie ważne jest szczęście. A skoro tu siedzimy, to znaczy, że tego szczęścia na razie nie zabrakło", podsumował Gąsienica Roj II.
Góry potrafią nauczyć człowieczeństwa. Wymagają skupienia, ale i zaufania - również do samego siebie. W świecie, w którym sztuczność stała się drugą naturą, weryfikują przy tym niemal wszystko.
"Poznaję prawdziwych ludzi. Bo, nawet jeśli próbują zachować swoje maski, te w górach zawsze muszą spaść", przyznawał Przemysław Cholewa.
W zdaniu tym zawiera się być może cała tajemnica Tatr - to nie one potrzebują człowieka, lecz człowiek potrzebuje ich, by przypomnieć sobie, kim jest naprawdę. I może właśnie dlatego przewodnictwo tatrzańskie, w swej codziennej pokorze i odpowiedzialności, pozostaje jednym z ostatnich zawodów, które uczą nie tylko drogi, ale i sensu jej przemierzania.
Reportaż Karoliny Ciesielskiej (podobnie jak i wszystkie odcinki "halo tu polsat") znaleźć można w serwisie Polsat Box Go.
Zobacz też:






