Dziesięć dni, które zniknęły z historii świata. O wprowadzaniu nowego kalendarza
W październiku 1582 roku mieszkańcom i mieszkankom kilku europejskich krajów dane było doświadczyć zjawiska ze wszech miar niezwykłego - po czwartku 4 października nastał bowiem piątek... 15 października, dziesięć dni przypadających pomiędzy owymi datami "wymazano" zaś z historii. Powód? Długo wyczekiwana reforma kalendarza, zarządzona przez ówczesnego papieża - Grzegorza XIII - mająca skorygować narastający przez wieki błąd rachuby czasu. Wbrew pozorom nie był to jednak proces jednolity i natychmiastowy; ba, w niektórych częściach globu zakończył się dopiero w XX wieku.

Od Juliusza do Grzegorza, czyli jak kalendarz reformowano
Kalendarz juliański - opracowany na życzenie Juliusza Cezara przez greckiego astronoma Sosygenesa i wprowadzony do użytku w I wieku przed naszą erą - przez stulecia regulował życie zachodniej cywilizacji. Jego konstrukcja opierała się jednak na założeniu, że rok trwa dokładnie 365,25 dnia - dlatego też co cztery lata dodawano dzień przestępny, by skorygować "nadmiar". Problem polegał jednak na tym, że rok zwrotnikowy (a więc czas obiegu Ziemi wokół Słońca) jest nieco krótszy, wynosi wszak około 365,2422 dnia - i choć różnica ledwie kilkunastu minut rocznie wydaje się znikoma, ta z biegiem czasu poczęła sumować się, powodując stopniowe "rozstrajanie" kalendarza. W praktyce oznaczało to, że ten juliański spóźniał się mniej więcej o jeden dzień na około 130 lat.
Na przestrzeni wieków mały błąd urósł do poważnej rozbieżności, a daty przestały odpowiadać porom roku w sposób, który przyjęto na początku - uciążliwość ta frasowała zaś nie tylko parających się astronomią, lecz również (a właściwie przede wszystkim) odpowiedzialnych za porządek roku liturgicznego. Próby naprawy kalendarza podejmowano tym samym jeszcze w średniowieczu - bezskutecznie, mimo że sprawa stawała się coraz pilniejsza.
Kościół, wypełniając niejako założenia maksymy o "młynach bożych, które mielą powoli", zdecydował się na działanie dopiero w połowie XVI wieku - wtedy też zwołany w Trydencie sobór powszechny zaapelował o korektę kalendarza; po kolejnych kilkunastu latach papież Grzegorz XIII zaprosił do współpracy uczonych - wśród nich lekarza i astronoma Luigiego Giglię oraz matematyka i astronoma (a przy okazji jezuitę) Christophorusa Claviusa. Owocem prac stała się bulla papieska "Inter gravissimas" ("Między najważniejszymi") z 24 lutego 1582 roku, ogłaszająca wprowadzenie nowego, zreformowanego systemu dat.
Reorganizacja kalendarza (który od imienia ówczesnego papieża nazwano wkrótce gregoriańskim) zakładała dwie główne zmiany: po pierwsze - usunięto narosłe przez wieki opóźnienie, tak by równonoc wiosenna ponownie wypadała w okolicach 21 marca ("kasując" wspominane już na wstępie dziesięć dni); po drugie - wprowadzono nowe zasady w kwestii lat przestępnych, tak, by zapobiec ponownemu "rozjeżdżaniu się" dat z ruchem Ziemi (w latach setnych luty nie otrzymuje tym samym dodatkowego dnia - chyba że rok podzielny jest przez 400).
A jednak, choć większość kwestii oparto na precyzyjnych obliczeniach, kalendarzowa modernizacja nie stanowiła jedynie suchej korekty technicznej - przeciwnie, jawiła się jako zmiana dotykająca porządku całego świata. Nadchodził więc samym czas, by przekonać narody do życia według nowej rachuby czasu - to z kolei okazało się zadaniem równie karkołomnym, co samo jej wynalezienie.
Europa niesynchroniczna i ponad 300 lat "docierania"
Przyjmowanie "nowego porządku" w Europie odzwierciedlało ówczesne podziały i animozje - podczas gdy część państw zastosowała się więc do poleceń Rzymu niemal "z marszu", innym zajęło to kilka kolejnych dekad (a w skrajnych przypadkach - kilka wieków).
I tak - monarchie katolickie, w tym Hiszpania, Portugalia oraz większość państw włoskich, poczęły wprowadzać zmiany od razu. Wkrótce dołączyła też do nich również Rzeczpospolita (znajdująca się ówcześnie w okresie panowania Stefana Batorego) - sejm, rozpoczynający obrady 4 października 1582 roku, zgodził się bowiem, by nazajutrz przypadał nie 5., a 15. dzień miesiąca.
W gronie państw protestanckich zwyciężała pierwotnie ostrożność podszyta nieufnością wobec "rzymskiego wynalazku", stąd też przez kolejne dziesięciolecia można było dostać się z drugiej połowy października (po stronie katolickiej) w pierwszą połowę tegoż miesiąca za granicą konfesyjną - czas stał się tym samym pojęciem względnym, a różnice dat komplikowały kolejne dziedziny życia. Pęknięcie to łatał powoli pragmatyzm - Księstwo w Prusach (jako lenno Królestwa Polskiego) już w 1612 roku przyjęło "nowy styl", a kolejne kraje niemieckie (a także część skandynawskich) dokonały "skoku" o jedenaście dni około roku 1700. Wielka Brytania zwlekała jeszcze dłużej, bo do połowy XVIII stulecia - dopiero ustawa z 1751 roku nakazała "usunięcie" dni w roku kolejnym. Bywały i osobliwości - Szwecja próbowała wszak iść drogą "pośrednią", rozciągając reformę na lata - w efekcie otrzymała najdziwniejszą datę nowożytności, a mianowicie... 30 lutego 1712, po czym zrezygnowała z eksperymentu i "doskoczyła" do reszty Europy jednym susem.
Najtwardszy opór nadszedł ze Wschodu - prawosławie traktowało bowiem kalendarz jako część własnej tożsamości, a zmiany w administracji zaczęto wprowadzać dopiero w XX wieku - Rosja ogłosiła "skok" z 31 stycznia na 14 lutego 1918, Rumunia uczyniła to w 1919, a Grecja przesunęła daty o czternaście dni dopiero w 1923. Część cerkwi przyjęła zreformowany kalendarz juliański zbieżny z gregoriańskim, wiele jednak do dziś posługuje się starą wersją.
Tak też domknięto rachubę nieba i ksiąg, pozostawiając jednak pouczającą szczelinę pamięci - przez chwilę Europa żyła bowiem w różnych datach, nim ludzkość na dobre dostroiła miarę czasu do miar wszechświata.
Zobacz też: