"Długi piątek". O Islandkach, które zatrzymały kraj i zmieniły historię
Gdyby pewnego dnia dziewięć na dziesięć Polek postanowiło "wziąć sobie wolne", powstrzymując się nie tylko od pracy zawodowej, ale i jakichkolwiek obowiązków domowych - nad Wisłą mogłoby dojść do scen, których w "normalnych" okolicznościach wyobrazić sobie nie sposób. W 1975 roku Islandia doświadczyła jednak takiego właśnie scenariusza - 24 października niemal wszystkie Islandki powiedziały bowiem "dość". Nie po to, by odpocząć - lecz by pokazać, że społeczeństwo nie jest w stanie bez nich funkcjonować.

Dzień, w którym przemówiła równość. 50 lat temu w Islandii dokonano (pozornie) niemożliwego
Choć Islandia od dawien dawna uchodziła za jedno z najbardziej postępowych państw Europy, w latach 70. równość ekonomiczna miała tam w większości charakter deklaratywny - w rezultacie kobiety otrzymywały zaledwie 60-70 procent wynagrodzenia mężczyzn. Co więcej - mimo że większość z nich podejmowała pracę zawodową, ich obecność w sferze publicznej pozostawała marginalna (w Althingu - a więc islandzkim parlamencie - deputowane stanowiły ledwie pięć procent). A jednak to właśnie tam, w kraju liczącym wówczas około 220 tysięcy mieszkańców i mieszkanek, dojrzewała siła, która miała wkrótce odmienić rzeczywistość.
Pretekstem do działania stał się ogłoszony przez ONZ "Rok Kobiet". Podczas czerwcowego kongresu kobiet w Reykjavíku - zwołanego przez największe organizacje kobiece w kraju - padła propozycja, która początkowo zabrzmiała jak żart: 24 października 1975 roku wszystkie islandzkie kobiety miały "zrobić sobie wolne". Nie pracować, nie gotować, nie sprzątać i przez jeden dzień pokazać, jak wygląda świat bez nich.
Pomysł rozprzestrzenił się błyskawicznie, przedsięwzięcie określono zaś mianem Kvennafrídagurinn ("Dnia Wolnego Kobiet"). W praktyce był to jednak rodzaj generalnego protestu - objął bowiem niemal wszystkie sfery życia. Jak zaplanowano, tak zrobiono - równo 50 lat Islandia stanęła tym samym na jeden symboliczny dzień. Nie ukazały się gazety, nie odleciały samoloty, nie otworzono większości przedszkoli, szkół, sklepów czy urzędów. W stolicy, na placu Lækjartorg, zebrało się około 25 tysięcy kobiet, co szybko okazało się największym wiecem w historii kraju. Mężczyźni, zaskoczeni skalą przedsięwzięcia, przyprowadzali potomstwo do biur i fabryk; w wielu domach na obiad jedzono zaś wyłącznie parówki - jedyną potrawę, którą potrafili przygotować w pośpiechu. Tak też narodziło się określenie "llangur föstudagur" ("długi piątek") - dla męskiej części społeczeństwa dzień ten rzeczywiście był dłuższy niż wszystkie inne.
Od protestu do przełomu. Jak "długi piątek" zmienił Islandię?
Kvennafrídagurinn nie był jednak krzykiem, lecz aktem społecznej świadomości. Gdy następnego dnia gazety donosiły o islandzkich wydarzeniach, świat zrozumiał, że oto w małym, wulkanicznym kraju wydarzyło się coś przełomowego. W Reykjavíku nie doszło przy tym do żadnych incydentów - jedynie do zmiany myślenia.
Już rok później kobietom w Islandii zagwarantowano równe wynagrodzenie za tę samą pracę, a długofalowe konsekwencje okazały się jeszcze bardziej znaczące. W kolejnych latach rosła liczba kobiet w polityce, administracji i szkolnictwie wyższym; w 1980 roku Islandia dokonała zaś rzeczy historycznej - czyniąc Vigdis Finnbogadóttir pierwszą na świecie demokratycznie wybraną prezydentką.
"Długi piątek" przeszedł do historii nie jako sprzeciw wobec mężczyzn, lecz manifest współzależności - przypomnienie, że społeczeństwo oparte na nierówności to społeczeństwo niepełne. Jednodniowe milczenie Islandek wybrzmiało tym głośniej niż tysiące przemówień, a echo tego dnia wciąż zdaje odbijać się w tamtejszej przestrzeni.






