Z bielskiej ulicy do "MBTM" (i na sopocką scenę). Alien x Majtis w "halo tu polsat"
Jeszcze rok temu grali na bielskiej ulicy – z rozpadającym się głośnikiem i mikrofonem, którym przyszło się dzielić. Dziś mają w rękach czek i bilet wstępu na sopocki Polsat Hit Festiwal, co najważniejsze zaś – zwycięstwo w dwunastej edycji "Must Be The Music". Dawid "Alien" Falędysz i Mateusz "Majtis" Przechrzta chwilę po historycznym (bo pierwszym od ośmiu lat) finale programu zasiedli na żółtej kanapie, by opowiedzieć o wydarzeniach minionej doby i planach na przyszłość. Nie zabrakło wzruszeń, śmiechu i historii, którą do tej pory dane było poznać jedynie najbliższym.

Finał z żartem w tle i najzupełniej poważne zwycięstwo
Choć emocje opadły zaledwie na chwilę, świeżo upieczeni laureaci pierwszego miejsca sprawiają wrażenie, jakby wciąż nie do końca wierzyli, co się wydarzyło.
"Chyba jeszcze śnimy", przyznał Alien, komentując pofinałowe emocje.
Majtis przypomniał zaś, jak wyrównana okazała się końcowa rywalizacja, dodając, że trudno wskazać mu, kto na zwycięstwo zasługiwał najbardziej – każdy reprezentował bowiem “inny świat". Być może to właśnie dlatego ich duet wybrzmiał tak wyraźnie – niosąc się ponad format, porównania i skalę.
"Tak naprawdę każdy zasługiwał na zwycięstwo", dorzucił.
Dawid i Mateusz wygrali jednak nie tylko dzięki talentowi, precyzji czy muzykalności, ale i w konsekwencji emocjonalnego poruszenia, które wywoływali niemal od początku. Jego kwintesencją okazał się numer finałowy – osobisty, zaadresowany do ojców, który to, wbrew pozorom, nie był wyborem oczywistym. Mało kto wie bowiem, że duet zorganizował wokół niego niemałe przedstawienie.
"Zrobiliśmy z tego wszystkiego żart. [...] W social mediach promowaliśmy zupełnie inny utwór", opowiadali, wyjaśniając, że wszystko to miało na celu przygotowanie niespodzianki dla najbliższych.
Ci przekonywali Aliena i Majtisa, że podobny numer – lekki i klubowy – nie nadaje się na finałowy występ.
"Do końca utrzymywaliśmy, że zagramy coś innego", przyznał Dawid.
Właśnie dlatego reakcje po wysłuchaniu “Taty" (czyli pierwszego z dwóch utworów piątkowego wieczoru) były tak silne – i tak prawdziwe.
"Ilość łez, które zostały wczoraj wylane, przebiła wszystkie rekordy w naszym życiu", podsumował duet.
W rozmowie nie zabrakło też planów – choć na razie wypowiadanych raczej cicho niż głośno. Istotą tychże jest bowiem, "pozostanie sobą".
"By w tej muzyce zostały emocje, by była treść. I by ktoś mógł się z nią utożsamiać", wyjaśniał Majtis, zaznaczając przy okazji, że oboje nie planują zmiany sposobu pracy – nie chcą przesuwać się bowiem w stronę czysto produkcyjnego grania, a tym samym nie zamierzają gubić sensu w pogoni za zasięgami.
"Chcielibyśmy tworzyć na tych samych zasadach, co przed programem", podsumował.
"Jeszcze rok temu graliśmy na ulicy. Z głośnikiem, który się rozpadał i mikrofonem, który nie działał", wspominali.
Za kilka dni czeka ich zaś Sopot, a wraz z nim Opera Leśna i Polsat Hit Festiwal. A do tego... przejażdżka busem Dawida Kwiatkowskiego, który chwilę przed finałem rzucił podobną obietnicą.
"Nie słyszeliśmy tego, ale chętnie skorzystamy", przyznał Mateusz.
Nerwy? Trema? Na podobne pytania Alien x Majtis odpowiadają wyjątkowo spokojnie.
"Myślę, że nasze głowy nadal żyją wczorajszymi wydarzeniami. Sopot dopiero do nas dotrze", skwitowali.
Finał "Must Be The Music" był dla nich nie tylko nagrodą, ale przede wszystkim potwierdzeniem, że obrana droga ma sens – nawet jeśli zaczynała się na zimnym bruku z zawodnym sprzętem i garstką słuchaczy – a marzenia, jak sami przyznają, mogą się spełnić. I to na ich oczach.