Ewa Wachowicz i Klaudia Cierniak-Kożuch pierwszymi Polkami z zaszczytnym tytułem. "Pozazdrościłam jej korony"

Kamil Olek
Stało się! Po blisko trzech tygodniach od wylotu na skute lodem rubieże świata – zwane Antarktydą – Ewa Wachowicz i Klaudia Cierniak-Kożuch powróciły do kraju z upragnionym (bo ostatnim) "klejnotem" w kieszeni, stając się tym samym pierwszymi polskimi zdobywczyniami Korony Wulkanów Ziemi. W rozmowie z Maksem Behrem zdradziły, jak wyglądała ich droga na szczyt (i z powrotem), skąd wziął się pomysł na podobną przygodę oraz co ma do tego... zazdrość.

"Ostatni klejnot w koronie". Wachowicz i Cierniak-Kożuch o antarktycznych wyzwaniach
Przygoda Ewy, Klaudii oraz ich ekipy od samego początku naznaczona była niemałymi trudnościami, zaczęła się bowiem od... odwołania lotu, którym miały udać się w kierunku Antarktydy. Później szyki krzyżowała zaś pogoda, zmuszająca nasze wspinaczkinie do wyczekiwania na odpowiednie warunki.
"Antarktyda jest wyzwaniem, dlatego że kluczowa jest tutaj pogoda, a tak naprawdę okno pogodowe. [...] Więc było to oczekiwanie, by góra »wpuściła«. A nawet, gdy okno się pojawiło, to później było ściganie się z czasem, by zdążyć, by przejść do obozu wysokiego, by stamtąd zaatakować szczyt", relacjonowała Wachowicz.
Cierniak-Kożuch podkreśliła z kolei, jak ważna w podobnych sytuacjach jest wspólna praca całej ekipy.
"Zespół jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo. Więc pracujemy zespołowo. Tu nie ma miękkiej gry", mówiła.
Kooperacja okazała się kluczowa nie tylko w momencie ataku na Mount Sidley, ale również przy schodzeniu z góry, właśnie wtedy doszło bowiem do załamania pogody.
"Pogoda się na tyle załamała, że idącego przede mną Tomka praktycznie nie widziałam. Widziałam tylko linę, którą byłam związana. Gdy idziemy w pewnej odległości od siebie, ta komunikacja jest trudniejsza. Człowiek idzie sam ze sobą", dodała Ewa.
"Pozazdrościłam korony". O pomyśle na wulkany słów kilka
Korona Wulkanów Ziemi składa się z siedmiu "klejnotów", wśród nich są zaś Ojos del Salado (na pograniczu Argentyny i Chile), Kilimandżaro (w Tanzanii), Elbrus (nieopodal granicy z Gruzją), Pico de Orizaba (w Meksyku), Damavand (w Iranie), Mount Giluwe (na terenie Papui-Nowej Gwinei) oraz antarktyczna Mount Sidley. I choć zdobycie wszystkich wulkanicznych szczytów wydaje się wysiłkiem ponadludzkim, Ewa i Klaudia udowodniły, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych.
"Chyba nie do końca dociera do nas, że ta przygoda się skończyła", zaznaczyła Cierniak-Kożuch.
Temu nie można się zaś dziwić, wojaże rozpoczęły się bowiem ponad 10 lat temu, zaś inicjatorką była sama Klaudia.
"To pomysłodawczyni tej przygody. Wymyśliła to, gdy byliśmy pod Kilimandżaro", przyznała Ewa, zaś jej towarzyszka szybko wyjaśniła, co było praprzyczyną trwającego dekadę przedsięwzięcia.
"Pozazdrościłam Ewie korony", zakończyła, nawiązując do tytułu "Miss Polonia 1992".
To jednak nie koniec, Wachowicz przekazała także specjalne podziękowania dla widzek oraz widzów "halo tu polsat" (przypomnijmy, że mieliśmy zaszczyt być patronem medialnym wyprawy).
"Kochani moi, wszystkim, ale to wszystkim widzom »halo tu polsat« bardzo serdecznie dziękuję, bo ja czułam tę dobrą energię, czułam, że trzymaliście za mnie kciuki. Także dzięki wam Mount Sidley została zdobyta. Ostatni klejnot w tej Koronie Wulkanów Ziemi jest!", podsumowała.
Klaudii i Ewie życzymy kolejnych przygód oraz kolejnych koron. Teraz zaś – dni zasłużonego wypoczynku.