Bez niego nie byłoby "Gwiezdnych wojen" i "Króla lwa". Nie żyje James Earl Jones
Kamil Olek
Niewiele jest głosów, które określić można mianem "legendarnych", lecz jeden z nich z pewnością należał do Jamesa Earla Jonesa. Aktor (zarówno dubbingowy, jak i filmowy oraz teatralny), zwany jednym z największych w amerykańskich dziejach, bez którego nie byłoby nie tylko "Gwiezdnych wojen", ale wielu innych kultowych produkcji, zmarł w wieku 93 lat. I zamknął pewien rozdział w historii.
James Earl Jones – Darth Vader, Mufasa i 200 innych
Mimo że świat zna przede wszystkim jego głos, Jones ani w dubbingu nie zaczynał, ani też nigdy nie był on jedyną formą aktorstwa, którą się parał. Jego dorobek bowiem to blisko 200 produkcji i tyle samo wykreowanych ról. W tym i tych w najgłośniejszych produkcjach.
Zaczynał jeszcze w latach 50., na deskach teatru w niewielkiej michigańskiej miejscowości, kultywując rodzinną tradycję, bo aktorem był również jego ojciec (Robert Earl Jones zagrał między innymi w kultowym "Żądle"). Zaledwie po kilku latach zadebiutował już na Broadwayu, gdzie zasłynął rolami w dramatach szekspirowskich, w 1963 roku trafił zaś na pierwszy plan filmowy. I to nie byle jaki, bo produkcji "Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę" Stanleya Kubricka, która premierę miała rok później. Wtedy też jego kariera nabrała rozpędu.
Pracował z największymi reżyserami swoich czasów, w tym z Zeffirellim, Ivorym czy Saylesem, pojawiał się zaś w takich filmach, jak "Pole marzeń", "Czas patriotów", "Witaj w domu panie Jenkins", "Conan Barbarzyńca", "Książę w Nowym Jorku" czy "Wielka nadzieja białych". Ostatnia z produkcji przyniosła mu jedyną szansę na Oscara, tym samym zaś stał się drugim w historii (zaraz po Sidneyu Poitier) Afroamerykaninem nominowanym do tej nagrody. I choć wtedy Oscara nie dostał, w 2011 roku przyznano mu statuetkę honorową za całokształt twórczości, tym samym dołączył do elitarnego grona zdobywców tzw. EGOT, czyli nagród Emmy, Grammy, Tony oraz Oscara właśnie.
To jednak głęboki, basowy głos Jonesa przyniósł mu największą popularność. Co ciekawe, sam Jones od dzieciństwa... wstydził się jego brzmienia, głównie przez jąkanie, z którym miał problem. Pokonał jednak przeciwności losu i przygodę z dubbingiem rozpoczął w 1977 roku, gdy po raz pierwszy udzielił głosu postaci Dartha Vadera w pierwszej części "Gwiezdnych wojen". Ta trwała właściwie do samego końca. Ojcem Luke’a Skywalkera był bowiem również w kolejnych częściach sagi. Drugą kultową postacią, którą zdubbingował, był Mufasa z "Króla Lwa" (zarówno w wersji oryginalnej, jak i w filmie live action z 2019 roku).
Zarówno rolami głosowymi (które bez wątpienia zna każdy, "Gwiezdne wojny" nawet w Polsce rzadko pokazywane są bowiem z dubbingiem), jak i filmowymi oraz teatralnymi na zawsze zapisał się w historii kina. Po raz ostatni na ekranie pojawił się w kontynuacji "Księcia w Nowym Jorku" (zaledwie kilka lat temu), jego głos można było zaś jeszcze usłyszeć w serialu "Obi-Wan Kenobi" z 2022 roku.
James Earl Jones zmarł 9 września 2024 roku we własnym domu, w otoczeniu najbliższych. Miał 93 lata.