TYLKO U NAS. Steczkowska na chwilę przed finałem Eurowizji: "Jestem najbardziej opanowanym człowiekiem na świecie"
They call her Gaia – ale czy za kilka godzin będziemy mogli nazwać ją... królową Europy? Już dziś wieczorem Justyna Steczkowska wystąpi w wielkim finale Eurowizji – jako piętnasta spośród dwudziestu sześciu uczestników i uczestniczek. Jej półfinałowy występ – chwalony za precyzję, siłę wokalną i spektakularną oprawę – pozostaje jednym z największych niespodzianek tegorocznego konkursu i to nie tylko za sprawą wokalu, ale też... lotu nad sceną bez żadnych zabezpieczeń. Kilka godzin przed decydującym wieczorem artystka opowiedziała Olkowi Sikorze o kulisach występu, zmęczeniu, tęsknocie i tym, co naprawdę dzieje się kilka metrów nad ziemią.

Steczkowska przed Eurowizją: "Gdybym się denerwowała, nic by nie wyszło"
"Dziękuję wszystkim, którzy głosowali na mnie jeszcze w Polsce i dali mi tę szansę, bym mogła reprezentować nasz piękny kraj" mówi Justyna Steczkowska, pytana o emocje po awansie do finału.
"Półfinał był najbardziej stresującym momentem. Gdy jesteś w grande finale, po tym najgorszym kroku, czyli to, że nie odpadło się gdzieś po drodze, jest bardzo, bardzo pocieszające. Bardzo emocjonujące", dodaje.
Półfinałowy występ wywołał niemałe poruszenie – zarówno wśród fanów i fanek, jak i komentujących eurowizyjne zmagania. Lot nad sceną, dramatyczna narracja i nieprawdopodobna kontrola nad głosem zrobiły swoje. Ale nie wszystko, co zobaczyliśmy na ekranie, okazuje się bezpieczne.
"Jestem kilka metrów nad ziemią, mam spięte wszystkie mięśnie, bo trzymam się o własnych siłach i do tego śpiewam w trzeciej oktawie. Gdybym zaczęła się denerwować, to nic by z tego nie wyszło. W tym momencie jestem najbardziej opanowanym człowiekiem na świecie. A już na pewno na Eurowizji", tłumaczy Justyna.
Na prośbę o pokazanie dłoni, śmieje się, ale nie ukrywa śladów.
"Mam takie czerwone tutaj, bo zaciskają mi te liny. Prosiłam, żeby tak nie robił, ale oni się boją, że spadnę. I tak zgodzili się na duże ustępstwa, ponieważ ja nie mam żadnych zabezpieczeń. Więc to i tak jest z ich strony duży ukłon w naszą stronę, że mogę lecieć do góry na swoich własnych zasadach", przyznaje.
Po powrocie z Bazylei artystka nie zamierza jednak odpoczywać.
"Słuchy mówią, że przylecę na smoku wawelskim, który, jak wiesz, zaginął", śmieje się, nawiązując do akcji artystycznej w Krakowie i potwierdzając tym samym swoją obecność na Polsat Hit Festiwal.
Odetchnąć mogą także fani i fanki programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" po powrocie ze Szwajcarii Steczkowska wraca bowiem.
"Kocham ten program i was, i wspaniałe jury. Mamy tyle radości ze sobą, uśmiechu i wspólnych spraw, że spotkania są zawsze bardzo twórcze", mówi.
A stres? Tego, o dziwo, brak.
"Myślę, że potem też się nie będę stresowała. Taką mam nadzieję. Ale nie ma odpowiedzi na to pytanie, bo ciało zawsze ma swoje reakcje i trudno je określić. Na razie jest okej, jesteśmy po próbach, wszystko poszło dobrze, więc trzymajcie kciuki", zaapelowała.
Na koniec – klasyczne pytanie. Kto wygra?
"Kto wygra, ten wygra. Ale te wspomnienia i cała sytuacja, która tu się zdarzyła i to, że Polska została bardzo dobrze tutaj odebrana, to już zostanie z nami na zawsze. I z tego się cieszmy", podsumowała Steczkowska.
Bez asekuracji, ale z dyscypliną. Bez tremy, choć z ogromem emocji. Bez kompromisów, jednak z przywiązaniem do każdego detalu. Justyna już teraz zrobiła już więcej, niż ktokolwiek inny w ostatnich latach – i właśnie dlatego będziemy z nią do końca. Z ogromną nadzieją, że Europa nie tylko usłyszy, ale i pokocha dziś "Gaję".